Zanim się obejrzałam nadszedł słoneczny maj i długo wyczekiwana studencka przerwa. W moim wypadku była ona niemal w całości wypełniona spotkaniami rodzinnymi, a także spotkaniami z Przyjaciółką i wspólną wycieczką do Rudna i podziwiania Zamku Tenczyńskiego, także majówkę spędziłam w bardzo aktywny, zdrowy i satysfakcjonujący mnie sposób. Wprawdzie nie udało mi się zrealizować wszystkich moich planów czytelniczych, jednakże i tak jestem kontent, gdyż udało mi się przeczytać większość z tych najważniejszych pozycji.
NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:
Na przełomie maja i kwietnia rozpoczęłam również oglądanie kilku interesujących mnie pozycji serialowych, między innymi The Crown, The Umbrella Academy, It is okay, not to be okay, Hyouka i jeszcze kilkoma innymi. Sądzę więc, że jeśli po frapującym okresie przygotowań do sesji, zaliczeń i projektów najdzie mnie ochota na dłuższe zakopanie się w serialowym świecie, będę miała sporą pulę propozycji.
Kwiecień spędziłam w sposób iście rzetelnej studentki, w zasadzie przeczytałam niemal wszystkie ważniejsze na ten miesiąc pozycje na zajęcia z Krytyki Literackiej oraz przeczytałam pozycję, na którą polowałam już od dłuższego czasu. Miniony już okres "trochę zimy, trochę lata" rozpoczęłam z dość ciekawą pozycją, jaką był Kieszonkowy atlas kobiet autorstwa Sylwii Chutnik, w sumie była to jedna z książek, która przypadła mi do gustu, choć nie określiłabym jej mianem nawet świetnej, ale zaledwie dobrej pozycji. Powieść została podzielona na cztery rozdziały, spośród których każdy zawiera osobną historię czterech różnych kobiet o imieniu Maria oraz wariantach tego imienia. O ile pierwsza historia podobała mi się zdecydowanie najbardziej i bardzo mnie wciągnęła, o tyle, im dalej czytałam, tym bardziej ogarniało mnie poczucie pewnego zniesmaczenia. Sylwia Chutnik stworzyła historię dobrą, ale pozbawioną polotu, który sprawiłby, że oceniłabym tą pozycję znacznie wyżej. Kolejną pozycją po jaką sięgnęłam była Antologia. Zebrało się śliny wydana przez Biuro Literackie skupiająca w sobie współczesne dzieła poezji polskiej. Nie powiem, żebym po tej lekturze została nagle fanką współczesnej liryki, niezmiennie lepiej czuję się w formach prozatorskich i raczej wolę typową "poezję piękną" z okresu Romantyzmu czy Młodej Polski, ale kto wie, być może zachwyci mnie współczesny kunszt liryki amerykańskiej? Na mojej półce w kolejce znajdowały się Guguły Wioletty Grzegorzowskiej, pozycja, na którą miałam ogromną chęć już od dłuższego czasu. I słusznie, ponieważ niniejsza książka zachwyciła mnie swoją historią, a konkretnie bogatą paletą wspomnień z dzieciństwa autorki.
W następnej kolejności sięgnęłam po Zwał Sławomira Shutego, który - muszę to szczerze przyznać - absolutnie mnie nie zachwycił i to na tyle, że jak na tak krótkie dzieło liczące ok. 200 stron, musiałam męczyć się z nim tydzień. Styl autora mocno pachnie oniryzmem, dodatkowo sama historia utrzymana jest w mocno negatywnym tonie, przez co niejednokrotnie nie potrafiłam się zmusić, aby czytać dalej. Później z kolei dokończyłam wspominaną w poprzednim podsumowaniu Szkołę po japońsku Kumiko Makihary, o której mam same pochlebne opinie, o czym pisałam zresztą <tutaj>. Następnie sięgnęłam po wybitną i świetną powieść, na ten moment chyba najlepszą z serii książek azjatyckich, mianowicie Nasze szczęśliwe czasy Gong Ji-young, która jest wyjątkowa w każdym aspekcie literackim i psychologicznym. Urzekła mnie zarysowana w niej głębia relacji, jaka tworzy się między Yun-su, a Yu-jeong. Książka pod każdym względem niezwykła i warta przeczytania! Ostatnią pozycją kwietniową było opowiadania Andrzeja Sapkowskiego, Mniejsze zło, które jak dla mnie nie wyróżniało się jednak niczym szczególnym, ale było ciekawym doświadczeniem spotkania z tym pisarzem i to na tyle, że raczej chętnie skuszę się na inne jego opowiadania. Tym samym w kwietniu przeczytałam 7 książek, co jest dość sporym i satysfakcjonującym wynikiem.
Kieszonkowy atlas kobiet, Sylwia Chutnik;
Antologia. Zebrało się śliny. Nowe głosy z polski, wydane przez Biuro Literackie;
W tym miesiącu pretendentów do tytułu "Najlepszej Książki Miesiąca" jest aż dwóch, a są to: Nasze szczęśliwe czasy pióra Gong Ji-young oraz Guguły Wioletty Grzegorzowskiej.
W mojej recenzji wielokrotnie podkreślam, jak ważna jest głębia spojrzenia autorki na wydarzenia, jakie ukształtowały Yun-su oraz Yu-jeong. Rany doznane w dzieciństwie mocno rzutowały na ich późniejsze dorosłe życie. Autorka w przepiękny sposób ukazuje, jak nawiązanie relacji z osobą, która rozumie wnętrze drugiej osoby okazuje się kluczowe do przebaczenia samemu sobie. Nasze szczęśliwe czasy poruszały mnie niemal na każdej stronie i długo nie pozwolą o sobie zapomnieć. Książka absolutnie wyjątkowa!
Guguły, Wioletta Grzegorzowska
Niniejsza powieść tchnie duchem przeszłości i skłania Czytelnika do zagłębienia się w obrazy z PRL-owskiej wsi położonej na Jurze Częstochowskiej. Bardzo zaskoczyły mnie tak mocno zakorzenione tam zarówno chrześcijańskie wierzenia, jak i pewne stare przesądy stanowiące fundament kulturowy tamtejszej społeczności. Grzegorzowska niezwykle sprawnie operuje językiem, widać w nim nostalgię za latami dzieciństwa przeplataną z elementami baśniowości i czaru uroków polskiej wsi. Nie jest to pozycja w jakiś sposób wybitna, jednakże zdecydowanie daje wgląd na życie naszych rodziców/dziadków w dobie PRL-u. Książka jak najbardziej warta przeczytania!
W kwietniowej odsłonie mam również pretendenta do tytułu "Najgorszej Książki Miesiąca" i chyba nikogo nie zdziwi fakt, iż będzie nim Zwał Sławomira Shutego.
Zwał, Sławomir Shuty
Powiedzieć, że ta pozycja była trudna i tak byłoby określeniem trochę na wyrost. Proza Shutego już od pierwszych stron w moim odczuciu była mocno nijaka, zbyt silnie zakorzeniona w tematyce nużącej i depresyjnej, przez co niejednokrotnie po prostu odkładałam ją na półkę i zabierałam się za inną, ciekawszą pozycję. Dodatkowo warstwa oniryczna, którą autor zarzuca Zwał w drugiej połowie wcale nie poprawia sytuacji, a jedynie wprowadza większy zamęt, przez co jeszcze trudniej się ją czyta.
CO W MAJU 2023?
Z racji, że moje majówkowe plany wypełnione zostały spotkaniami z bliskimi, ten "krótki" (u mnie aż tygodniowy) okres wypełniłam sobie takimi pozycjami, które mogę przeczytać stosunkowo szybko. Dokończyłam więc rozpoczęte jeszcze w kwietniu Nasze szczęśliwe czasy Gong Ji-young, pozycję, która wywarła na mnie niesamowite wrażenie i na której recenzję serdecznie zapraszam <tutaj>. Następnie rozkoszując się faktem darmowego dostępu do platformy Legimi (to przywileje studiowania! :D) zaopatrzyłam się w dość imponującą kolekcję pozycji (dzięki temu znalazłam pozycję Uprawa roślin doniczkowych metodą Miczurina autorstwa Weroniki Murek, niedostępną w uczelnianej bibliotece, a konieczną na zajęcia z krytyki literackiej), jak również mnóstwo innych ciekawych dzieł, które z pewnością przydadzą mi się podczas przedzierania się przez meandry pracy magisterskiej. Przeczytałam również Życie na Korei Andrzeja Sosnowskiego oraz Śnieg Stanisława Przybyszewskiego, a także (nareszcie!) Galateę pióra Katarzyny Miller, na którą polowałam już od dłuższego czasu. Przeczytałam również Rzeczy, których nie wyrzuciłem pióra Marcina Wichy. Aktualnie jednak wracam do pozycji studenckich i spośród nich zamierzam przeczytać następujące pozycje (wymieniam również te przeczytane):
Nasze szczęśliwe czasy, Gong Ji-young;
Życie na Korei, Andrzej Sosnowski;
Śnieg, Stanisław Przybyszewski;
Galatea, Katarzyna Miller;
Rzeczy, których nie wyrzuciłem, Marcin Wicha;
Fikcja jako możliwość, Anny Łebkowskiej;
Dziecko zagubione w rzeczywistości, Alfred Brauner;
Powieść postmodernistyczna, Brian McHale;
Oliwer Twist, Charles Dickens;
Dziecko salonu, Janusz Korczak - na powieści Korczaka mam już sposób i myślę, że okaże się on skuteczny;
Dzieci ulicy, Janusz Korczak;
Zgliszcza, Klaudia Muniak;
Uprawa roślin doniczkowych metodą Miczurina, Weronika Murek;
Wypiór, Grzegorz Uzdański;
Imperium, Ryszard Kapuściński;
Prowadź swój pług przez kości umarłych, Olga Tokarczuk;
Anne z Zielonych Sczytów, Lucy Maud Montgomery w nowym przekładzie Anny Bańkowskiej - rozpatrując fenomen Anne jako postaci z WWO przy badaniach magisterskich, natknęłam się na informację, iż w rzeczywistości saga o rudowłosej była adresowana do dorosłych, a błąd i interpretacja mienia postaci jako "Ania" spowodował, że została ona zaklasyfikowana jako powieść dla dzieci i młodzieży. Zapoznawszy się z darmowym fragmentem stwierdziłam zresztą, że Ania i Anne to w zasadzie dwie różne bohaterki, aczkolwiek posiadające pewne cechy wspólne.
Jak widzicie po mojej nieco długiej liście, w maju spotkam się przeważnie z autorami polskimi, za to poznam ich z perspektywy różnych gatunków. Trzymajcie za mnie kciuki!
Zgodnie z obietnicą, dziś planowany post o kilku azjatyckich książkach, które niedawno przeczytałam. Pozycje te nie są może jakoś bardzo zróżnicowane względem regionu - są to dwie koreańskie książki oraz jedna japońska, za to, jeśli chodzi o tematykę zdecydowanie nie można by określić tego zbioru mianem homogenicznego. Zaskakujące, jak wiele ostatnio odkrywam "nowych" obliczy azjatyckiej kultury w literackich odsłonach, z drugiej strony to tylko dowodzi mojej fascynacji dalekowschodnim folklorem. W dzisiejszym poście nie zabraknie dość specyficznej tematyki, od motywów społecznych i japońskiej edukacji poprzez klimaty wojny i wykluczenia społecznego. Przyznaję jednak, że twórczość Han Kang nieustannie ostatnio przewija się wokół mnie, bo i tym razem będę pisać o innym, za to długo wyczekiwanym dziełem tej pisarki.
NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:
Nadchodzi chłopiec - Han Kang
Tak, jak wspominałam, dzieła twórczości Han Kang ostatnio bardzo często wpadają w moje żądne lektury czytelnicze łapki, ale w przypadku tej książki byłam ogromnie ciekawa, w jaki sposób autorka zrealizuje poruszany tam wątek dziesięciodniowej masakry w 1980 roku w południowokoreańskim Kwangju. Kang poraziła sobie z tym zadaniem rewelacyjnie i tak jak wspominałam, po lekturze, Wegetarianki, o której pisałam w poprzednim poście poświęconym stosikom książkowym, byłam ogromnie ciekawa porównania ze sobą tych dwóch pozycji. Nadchodzi chłopiec jednak definitywnie okazał się być jeszcze lepszą pozycją niż Wegetarianka, co sprawiło, że chętnie skuszę się na inne pozycje autorstwa Han Kang.
Koreańska pisarka ponownie odważnie sięgnęła po dość trudną tematykę, czyniąc główną osią fabularną wydarzenia z 1980 roku, a konkretnie masakrę ludności cywilnej w Kwangju. Młody chłopiec Tongho ginie od kul, mimo iż wyszedł z budynku z podniesionymi dłońmi niczym białą flagą. To właśnie jego śmierć w dużej mierze wyznacza linię fabularną tej książki. Jednocześnie autorka prezentuje niezwykle ważną kwestię, mianowicie działań opresyjnych ze strony państwa skierowanych ku obywatelom i jednocześnie tak radykalnych, że do stłumienia oporu należało użyć wszelkiej dostępnej broni.
Warstwę fabularną Nadchodzi chłopiec budują przede wszystkim wspomnienia oraz narracje różnych postaci odnoszące się do wydarzeń zarówno przed śmiercią Tongho, jak i po niej, a także snują własne opowieści o swoich losach. Nie ulega wątpliwości, że postać niewinnie zabitego chłopca w niesamowity sposób spaja narrację dzieła Kang, jego śmierć jest na ustach wszystkich Koreańczyków. Choć stanowi ona główny wątek powieści, ten właściwy moment następuje dopiero w połowie książki, a jej pierwszą część wypełniają wydarzenia sprzed masakry pozwalające uzyskać choć połowiczny obraz wydarzeń z 1980 roku. Opowieści innych postaci, jak i samego Tongho budują pewne specyficzne napięcie, jakie rzuca się w oczy już od pierwszych stron książki, a zarazem zachęcają czytelnika do dalszego zapoznawania się z lekturą. Ów motyw opowieści tworzy wartką akcję, dzięki czemu książkę czyta się szybko, choć niekoniecznie lekko ze względu na poruszaną tematykę.
Autorka Wegetarianki zabłysnęła językiem właśnie w Nadchodzi chłopiec, gdzie poprzez specyficznie skonstruowaną narrację stworzyła dzieło opowiadające o masakrze ludności cywilnej w sposób niezwykle poruszający. Przyznam szczerze, że po lekturze Wegetarianki spodziewałam się bardziej suchego i mniej emocjonalnego języka, tymczasem Nadchodzi chłopiec jest wyjątkowo subtelny, a przez to tak wyjątkowy. Spodziewałam się krwawych, drastycznych, groteskowych momentów, co dostałam wprawdzie, jednakże nie w roli tak bezpośredniego opisu. Han Kang w swojej książce sięgnęła znacznie głębiej, stworzyła powieść o wspomnieniach ludzi, którzy przeżyli ową masakrę i na podstawie ich retrospekcji pokusiła się o napisanie dzieła wyrażającego nie tyle indywidualny charakter straty, co zbiorową tragedię. Aspekt tragiczności został zresztą o tyle wyeksponowany, że Kang nie ograniczyła swojej narracji do wyłącznie żyjących postaci, ale użyczyła również głosu zmarłym, w tym także dzieciom. Ujawnia to jej pisarską wrażliwość i niezwykle ubogaca powieść. Nadchodzi chłopiec jest więc bez wątpienia dziełem, które porusza do głębi ogromem tragedii, ale też wyjątkowo subtelną i pięknie smutną odsłoną literacką.
Nadchodzi chłopiec wyróżnia się również niebanalnie stworzonym klimatem. Han Kang uczyniła wprawdzie masakrę z 1980 roku motywem głównym, jednak to wspomnienia tych, którzy ją przetrwali oraz udzielenie głosu duszom zmarłych świadczy o wyjątkowości tego dzieła i ukazuje głębię spojrzenia autorki, jak również jej odwagę i śmiałość, by wypróbowywać taką tematykę we współczesnej prozie. Zaskakująco łatwo jest zagłębić się w klimat stworzony przez Kang, choć dominującą emocją, jaki towarzyszy lekturze jest smutek, to jednak specyficzna narracja pisarki nadaje jej nadziei na lepszą władzę, bądź przyszłość, a zarazem pozwala celebrować pamięć o tych, którzy (niesłusznie) odeszli.
Nadchodzi chłopiec to wyjątkowa pozycja, nad którą jednak trzeba rozważyć, nim usiądzie się do napisania opinii. Nie jest to powieść łatwa, ale z pewnością jest wyjątkowa i na swój sposób tragicznie piękna. Książka Han Kang na długo pozostaje w sercu każdego Czytelnika.
Moja ocena: 9/10. :)
Szkoła po japońsku - Kumiko Makihara
Po lekturze Nadchodzi chłopiec miałam ochotę na stosunkowo lekką pozycję, choć nie mniej fascynującą. Mój wybór padł na Szkołę po japońsku autorstwa Kumiko Makihary, co okazało się być kolejnym strzałem w dziesiątkę nie tylko ze względu na moje zainteresowania kulturą japońską, ale miało także związek z moim wykształceniem psychologiczno-pedagogicznym. Dzięki temu mogłam uzyskać szerszy wgląd na tzw. "edukację japońską" i zestawić ją z edukacją amerykańską, o której w powieści Makihary jest mowa, jak również z modelem polskiego kształcenia. Różnice, jakie zaobserwowałam są ogromne i na dobrą sprawę, każdy model edukacyjny ma swoje plusy i minusy, a system japoński niekoniecznie jest tym najdoskonalszym. Byłam zaskoczona, ponieważ potrzebowałam przebrnąć przez jakieś 50 stron tej książki, aby na dobre się w nią wciągnąć, a kiedy mi się to udało, pozwoliłam się oczarować elokwentnemu językowi Makihary.
Edukacja w Japonii to prawdziwe dążenie do doskonałości i pragnienie dołączenia do elity społeczeństwa. Prestiżowa szkoła, oczywiście "jak najlepsza", to szczyt marzeń każdego japońskiego rodzica. Kumiko Makihara od samego początku odstająca od japońskich standardów, poważyła się na mocno nietypowe posunięcie, poślubiając Amerykanina, a następnie adoptując wraz z nim dziecko z Kazachstanu. Droga edukacji ich syna Taro to prawdziwa droga przez mękę, od dumy z powodu dostania się do wymarzonej placówki, po niezliczone godziny nauki do trudnych egzaminów, a także dążenia do przynależności do grona "doskonałych japońskich matek".
Japońska edukacja jawi się przede wszystkim jako droga do osiągnięcia doskonałości, perfekcji w każdej formie oraz pewnego konformizmu w postaci jak najmocniejszego ujednolicenia wychowanków. Karność oraz dyscyplina w szkole japońskiej są na porządku dziennym, a wszelka niedoskonałość jest niwelowana i postrzegana w kategoriach ogólnej porażki tak rodzica, jak i dziecka. Niesforność Taro okazała się przeszkodą w osiągnięciu upragnionej przez Kumiko perfekcyjności, w obliczu wychowywania syna, matka staje przed trudnym zadaniem: rozdzieleniem miłości macierzyńskiej i wytyczenia drogi dla swojego dziecka pośród japońskich konwenansów.
Wspominałam, że potrzebowałam chwili, aby na dobre wciągnąć się w lekturę i móc się nią rozkoszować. Myślę, iż w dużej mierze wynikało to z rozbieżności między systemami edukacyjnymi, polskim i japońskim, które wyzierają z tej książki niemal od pierwszych stron. Moje zainteresowanie kulturą Japonii pozwoliło mi jednak w pewnej mierze przezwyciężyć ów rozdźwięk, choć przyznaję, momentami ciężko było mi zaakceptować nader drastyczne metody i wymogi edukacyjne azjatyckiej placówki. O ile podobała mi się wpajana dzieciom idea samodzielności i rzetelności, na przykład samodzielne sprzątanie klas, inicjatywy szkolnych przedsięwzięć, o tyle pewnych aspektów po prostu nie byłam w stanie zaakceptować, w tym nieustannego dążenia do perfekcyjności i surowej dyscypliny, w tym kar cielesnych, a także wykluczenia społecznego, jakie stosowane są wobec uczniów, którzy w jakiś, nawet minimalny sposób odstają od reszty klasy.
Kumiko Makihara decydując się na opowiedzenie swojej historii o drodze edukacji swojego syna, odsłania wiele prawd o japońskim systemie edukacyjnym, który zwłaszcza w placówkach elitarnych jest na porządku dziennym. Obserwowanie zmagań Taro i jego matki spaja fabułę, której nadrzędną osią pozostaje życie skoncentrowane na jak najwyższych wynikach szkolnej edukacji, a niepowodzenia i sukcesy małego bohatera napędzają akcję, sprawiając, że chce mu się kibicować. Jakkolwiek różnice między polskim, a japońskim systemem edukacyjnym pozostają wręcz rażące. Japonia celebruje perfekcję, doskonałość, a przy tym stawia zarówno rodzicom, jak i dzieciom wymagania niemalże niemożliwe do spełnienia. Zbiorowość, konformizm i postawa harmonijna przy zastosowaniu wszelkich reguł grzecznościowych zostają mocno zaakcentowane na każdej stronie niniejszej książki, kreując tym samym niepowtarzalny klimat, demaskujący perfekcyjną naturę Japończyków.
Interesujące okazuje się również zaprezentowanie modelu amerykańskiej edukacji, jakiego podejmuje się sama Kumiko Makihara wysyłając Taro do gimnazjum w USA, gdzie panują diametralne różnice w systemie edukacji, a wolność i jednostkowa celebracja indywidualności wiodą prym. W Japonii jakiekolwiek odstępstwa byłyby nie do pomyślenia, gorszące społeczeństwo, z kolei w USA "wolność jest prawdziwą wolnością". Co ciekawe, tak silny rozdźwięk nie odbił się jakoś źle na samym Taro, choć zarówno on, jak i Kumiko dość mocno odczuli tę różnicę.
Japończycy znani są ze swojego oszczędnego i wyważonego stylu, co zresztą mocno zostało uwydatnione w niniejszej pozycji, gdzie wiele kwestii nie jest wyrażonych w sposób dosadni, ale pośredni w zawoalowany, pozbawiony polaryzacji. Szkoła po japońsku to książka, która w dużej mierze jest dziełem autobiograficznym, w którym autorka podejmuje się próby rozliczenia z własną przeszłością, jak również stara się odnaleźć własne "ja" zagubione na płaszczyźnie kulturowej, zdobytym wykształceniu i poczuciu indywidualności jako odrębna jednostka. Mimo to, sam język jest w odbiorze niezwykle przyjemny i jeśli tylko Czytelnik ma w sobie odrobinę otwartości i tolerancji, to z łatwością dostrzeże piękno niniejszego dzieła.
Szkoła po japońsku to pozycja, do której warto jest mieć nie tylko ciekawe nastawienie względem japońskiego systemu edukacji, ale przede wszystkim otwartość na skrajnie różne wartości, jakie dominują w azjatyckim społeczeństwie. Dla mnie, jako Komparatystyki z wykształcenia, nasycona autobiografią historia Kumiko i Taro była nie tylko ciekawym doświadczeniem multikulturowym, ale pozwoliła mi też porównać ze sobą polskie, japońskie oraz amerykańskie standardy edukacyjne. Doszłam do wniosku, że jednak polskie szkoły sytuują się gdzieś po środku, nie mamy wprawdzie tak silnych nawyków perfekcjonistycznych ani konformistycznych, ani też tak drastycznie wpojonej karności, jaka cechuje japońską edukację, ale nie mamy również przysłowiowej celebracji wolności i tak wysokiego poczucia tolerancji dla indywidualizmu jak w modelu amerykańskim. Polski system jest gdzieś po środku i także nie jest idealny, a nawet wymagałby zaczerpnięcia niektórych metod z obydwu wspomnianych systemów, to jednak na całe szczęście nie zasadza się na tak wymuszonej jednakowości i uniwersalizmie, ani na tak wolnościowym podejśiu jak Amerykański. Pozycja doskonała dla pedagogów, osób zainteresowanych komparatystycznym podejściem do systemów edukacji, a także tych, którzy interesują się Japonią.
Moja ocena: 8/10. :)
Nasze szczęśliwe czasy - Gong Ji-young
Na Nasze szczęśliwe czasy autorstwa Gong Ji-Young trafiłam za sprawą mojej Przyjaciółki, która bardzo polecała mi tą pozycje, podobnie zresztą było w przypadku Nadchodzi chłopiec. Spośród opisanych w tym wpisie książek, to właśnie Nasze szczęśliwe czasy określiłabym jako pozycję, która spodobała mi się najbardziej. Jest to bowiem niezwykła historia, która tak jak powyżej zrecenzowane dzieła mocno porusza serca.
Na kartach niniejszej książki Gong Ji-Young przedstawia niezwykłą opowieść o relacji skazańca z wyrokiem śmierci, młodego Yun-su oraz Yu-jeong, młodej kobiety, pochodzącej z bogatej rodziny, którą życie naznaczyło cierpieniem i poczuciem odrzucenia przez własną rodzinę. Jej pogarda dla świata i nienawiść izolują ją od społeczeństwa, a jedyną osobą, z którą Yu-jeong jest w stanie zbudować jakąkolwiek relację jest ciotka Monika, siostra zakonna. To właśnie ona od 30 lat odwiedza skazańców i odpowiada nie tylko za proces ich resocjalizacji, ale również obdarza ich matczynym uczuciem, którego często nie byli w stanie zaznać. Ciotka Monika doprowadza do spotkania Yun-su i Yu-jeong, którzy odkrywają, że jest coś, co ich łączy: smutek, który powoduje, że między tą dwójką tworzy się specyficzna więź. Czego mogą się od siebie nawzajem nauczyć i wzmocnić łączące ich uczucie mając na spotkania przeznaczony jedynie jeden dzień w tygodniu? Czy miłość i przebaczenie mogą odmienić ich życie?
Autorka nie tylko odważnie sięga po dość niekonwencjonalną i trudną tematykę, ale właśnie wykorzystując tak dramatyczną sytuację usiłuje ukazać naturę człowieczeństwa. Zarówno Yun-su, jak i Yu-jeong nie mieli w życiu łatwo, co pchnęło ich do podjęcia radykalnych kroków. Akcja dzieje się tuż przed 1998 rokiem, gdy kara śmierci wciąż jeszcze obowiązywała, co dodatkowo determinuje nastrój pewnego współczucia dla Yun-su, który pomimo tego, o co go oskarżano, wciąż pozostaje człowiekiem, któremu ciotka Monika chce ukazać, iż ma on szansę na odkupienie swoich win. Autorka unika wartościowania postaw moralnych bohaterów, skupiając się na chrześcijańskich motywach wybaczenia, żalu i samoakceptacji.
Muszę przyznać, że wyszło jej to niesamowicie, ponieważ dramatyzm sytuacji bohaterów z każdą kolejną stroną się pogłębia, a Czytelnik, w tym wypadku i ja, szczerze współczuje postaciom i gorąco trzyma za nich kciuki. Choć w utworze motyw chrześcijański jest obecny, nie jest on wyeksponowany w fanatycznej odsłonie, a z takimi opiniami niestety się spotkałam. Gong Ji-yeong nie traktuje chrześcijaństwa jako jedynej drogi odkupienia, bardziej chodzi o gruntowną samoświadomość własnych błędów i pragnienie ich odkupienia. Autorka eksponując w swoim dziele wątki autoagresji i samonienawiść, jednocześnie kreśli przepiękny obraz wewnętrznej przemianu, jaka dokona się wówczas, gdy człowiek zaakceptuje fakt bycia doskonałym w swojej niedoskonałości. Religia nie jest tutaj jedynym wyznacznikiem przebaczenia i miłości, czy też jako system nie jest nim w ogóle, ale podstawą jest właśnie ów samoświadomość. W ten sposób Gong Ji-yeong maluje przepiękną historię o odkupieniu, wykorzystując przy tym niebanalną fabułę powieści.
Tym, co w dużej mierze kreuje wartką i płynną akcję tej książki jest rozbudowana warstwa emocjonalna, dzięki której to ta specyficzna relacja między Yun-su, a Yu-jeong zostaje wysunięta na plan pierwszy. Rozwój wzajemnej relacji tej dwójki to coś naprawdę niesamowitego i wspaniałym doświadczeniem była możliwość jej obserwowania. Tak, jak wspominałam w tle ciągle widoczny jest tragiczny aspekt powieści, której [dość oczywisty spoiler] szczęśliwe zakończenie z góry skazane jest na porażkę, co tylko dodatkowo wzmacnia uczucie empatii wobec bohaterów.
Nasze szczęśliwe czasy wbrew pozorom nie są pozycją w jakikolwiek sposób łatwą, ale właśnie przez to wymowa dzieła tak bardzo zapada w pamięć. W zasadzie jej tragiczność zasadza się na kilku wątkach, od zaniedbanego dzieciństwa Yun-su, po pozornie szczęśliwe życie Yu-jeong, wschodzącej gwiazdy i wziętej piosenkarki, która boryka się nie tylko z problemami emocjonalnymi wynikającymi z doświadczenia przemocy seksualnej i fizycznej, ale również z piętnem odrzucenia przez własną rodzinę. Autorka stroni od pięknych słówek i ukazywania iluzji "pięknego, bogatego życia" lub też wartościowania kary śmierci jako zasłużonej i należnej "najohydniejszym przestępcom", unika jakiejkolwiek polaryzacji i skupia się na tym, aby dotrzeć do głębi, piękna każdego człowieka bez kategoryzacji na "dobry i zły". Gong Ji-young wkłada te słowa w usta Yu-jeong jako swoiste przesłanie książki: wszyscy są równi, każdy zasługuje na drugą szansę.
Styl niniejszej pozycji również jest o tyle specyficzny, że autorka nie tylko podzieliła narrację na tą z perspektywy Yun-su i Yu-jeong, ale też dodatkowo wzbogaciła ją poprzez dodanie kartek z pamiętnika, swoistej spowiedzi i historii skazanego bohatera. Muszę przyznać, że obydwie perspektywy bardzo mocno mnie urzekły, ale historia Yun-su opowiedziana w dość niekonwencjonalny sposób z wykorzystaniem narracji niemalże dziecięcej, była po prostu rozczulająca. Ogromnie współczułam małemu Yun-su tragedii dzieciństwa, z którą musiał się on mierzyć. Jak można się domyślać, autorka bardzo sprawnie operuje stylem bogatym w emocje, przy czym nie są one jakieś hiperboliczne, czy stonowane, są za to głębokie i poruszające. Proza Gong Ji-young w dużej mierze oparta jest na wierze w przebaczenie, w zmianę ludzkiej natury niekoniecznie poprzez odwoływanie się do religii czy etyki moralności, ale właśnie na samoakceptacji i świadomości, że każdy człowiek popełnia błędy. To wszystko sprawia, że język Naszych szczęśliwych czasów wciąga i czaruje Czytelnika swoim niekiedy smutnym, ale pełnym nadziei pięknem.
Nasze szczęśliwe czasy to niezwykła powieść zbudowana w dużej mierze przez bogatą warstwę emocjonalną, jaka wyziera się z niemal każdej strony, trafiając tym samym głęboko do serca Czytelnika i pozostając tam na długo. Gong Ji-young stworzyła powieść silnie osadzoną na kanwie wzajemnego odkupienia i przebaczenia tym, którzy zawinili, a czasem nawet samemu sobie. Wymowa tej książki porusza i przenika do głębi, emocjonalnie porusza i oczyszcza duszę. To nie tylko bardzo dobry kawałek literatury wysokiej, to przede wszystkim powieść, o której się nie zapomina. Bardzo chciałabym sięgnąć po kolejne dzieła tej autorki i liczę, że kiedyś one powstaną, wówczas z pewnością od razu po nie sięgnę!
Moja ocena: 10/10. :)
Tematyka poruszanych w tym wpisie książek jest nieco zróżnicowana, a co więcej niekiedy głęboko przejmująca. A literatura, która potrafi dotknąć serca Czytelnika, nie tylko poprzez trudną tematykę, ale również poprzez przepiękny, wrażliwy sposób jej oddania, jest prawdziwym skarbem. Zarówno Nadchodzi chłopiec Han Kang, jak i Nasze szczęśliwe czasy Gong Ji-young to powieści, które pokochałam całym sercem i, o których na pewno nie prędko zapomnę!