Na Pacjenta Jaspera DeWitta miałam ochotę od momentu, kiedy tylko zobaczyłam wzmiankę o premierze książki. Okrzyknięte godnym następcą Pacjentki Alex Michaelides dzieło DeWitta od razu mnie zaintrygowało. Niestety, przez bardzo długi okres nie miałam gdzie jej zdobyć, toteż moje pragnienie zapoznania się z tą książką musiało trochę przeczekać. Ucieszyłam się niezmiernie widząc ten tytuł w katalogu uczelnianej bibliotek i czym prędzej zarezerwowałam książkę. Moja intuicja tym razem mnie nie zawiodła i nie czekałam nadaremno, gdyż powieść DeWitta okazała się jak najbardziej warta tak długiego okresu czekania!
NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:
Każdy szpital ma swojego specyficznego pacjenta, dla którego nie ma jednoznacznej diagnozy. Stanowi on rodzaj tajemnicy dla całej placówki. Parker, młody i ambitny świeżo upieczony psychiatra postanawia podjąć próbę innowacyjnej terapii na owym pacjencie. Najpierw jednak musi zdobyć zaufanie personelu i przełożonych, gdyż każdy z nich radzi mu trzymać się z dala od Joe'go, rzekomo najbardziej niebezpiecznego z całego grona pacjentów. Lecz, gdy Parker staje z Joe'm twarzą w twarz, ten wydaje mu się błyskotliwym, wcale nie groźnym człowiekiem. Skąd więc strach, jaki wszyscy czują przed Joe'm? Co wyjaśnia dziwne zachowania jego wcześniejszych terapeutów? I najważniejsze: kim tak naprawdę jest Joe? Parker usiłuje znaleźć odpowiedzi na te pytania, jednocześnie usiłując zaskarbić sobie zaufanie pacjenta. Jednocześnie stawia sobie pytanie, czy kieruje nim wyłącznie troska o dobro Joe'go, a może własna pycha?
- opis własny
Po tak długim okresie oczekiwania, żeby przeczytać powieść Jaspera DeWitta podeszłam do lektury z ogromnym entuzjazmem. I muszę przyznać, że Pacjent wciągnął mnie zasadniczo już od pierwszej strony, a moje zaintrygowanie fabułą rosło wraz z każdym kolejnym rozdziałem. Już od pierwszych stron widać było, że DeWitt to pisarz zdecydowanie nieszablonowy, który potrafi pisać tak, aby zaangażować Czytelnika. Trochę szkoda, że póki co Pacjent to jedyna pozycja, która wyszła spod jego pióra, bo z ogromną chęcią przeczytałabym więcej takich książek!
Pod względem fabularnym DeWitt, muszę to przyznać, zastosował świetny i dość nieszablonowy chwyt, utrzymując konwencję powieści w tonie pamiętnika blogowego. Przyznaję, perspektywa czytania o wydarzeniach, które dla głównego bohatera miały ogromne znaczenie w jego medycznej karierze, w zaprezentowanej odsłonie wypadła znacznie lepiej, niż gdyby DeWitt pokusił się o próbę prowadzenia Czytelnika po przysłowiowej "nitce do kłębka". Natomiast fakt, że Czytelnik od początku jest w pewnym sensie wprowadzony w tematykę, intuicyjnie czuje, że ta historia mająca w sobie pewne mroczne elementy jest ciekawa i warto się w nią zanurzyć, niż gdyby banalna z pozoru historia miała zakończyć się zaskakującym finałem.
Dla mnie jest to kwestia zobowiązania względem ludzkości.
Ponadto, osadzenie historii na wątku blogowym i utrzymywanie jej w tonie pamiętnikarskim/autobiograficznym samo w sobie przyciąga uwagę. Pozornie, wydaje się to banalne, jednak ten sposób prowadzenia narracji nie pozwolił mi oderwać się od Pacjenta nawet na minutę i przeczytałam go znacznie szybciej, niż się spodziewałam. Wątek młodego i ambitnego lekarza może i wydaje się nieco oklepany, ale dodając do tego pacjenta, który budzi powszechny postrach wśród personelu, otrzymuje się emocjonującą mieszankę. Pytania, które stawia sobie Parker intrygują Czytelnika i zachęcają go do jeszcze mocniejszego zanurzenia się w historię.
Tak, jak wspominałam, naprawdę nie musiałam długo czekać, by historia opisana przez DeWitta mnie wciągnęła. Stało się to właściwie już od pierwszych stron powieści, a napięcie, które autor całkiem chętnie generuje w kolejnych rozdziałach sprawiały, że chcąc poznać na nie odpowiedzi, coraz mocniej zaczytywałam się w historii Parkera. Motyw pacjenta, którego wszyscy z niewiadomych powodów się obawiają, który potrafi siłą woli zmuszać swoich lekarzy do rezygnacji z prowadzenia terapii, od samego początku wydał mi się niezwykle intrygujący. Byłam ciekawa prawdziwej tożsamości Joe'go, a także na ile w przypadku tej książki okaże się stwierdzenie wieńczące okładkę książki: Są pacjenci, przez których w lekarzu budzi się morderca. Przyznaję, że zarówno świetnie wykreowana i poprowadzona fabuła, jak i wartka akcja w pełni spełniły moje oczekiwania i dały mi odpowiedzi, których poszukiwałam. Szkoda jedynie, że powieść wspomnianego pisarza liczy jedynie 232 strony, przez co praktycznie połknęłam ją w całości, a po zakończeniu, jakie zaserwował DeWitt, zdecydowanie miałam ochotę na więcej.
Klimat, w jaki Jasper DeWitt wyposażył swoją książkę, już od kilku pierwszych stron daje o sobie znać niepokojącą, aczkolwiek intrygującą atmosferą. Zważywszy na fakt, iż powieść utrzymana jest w konwencji blogowych postów, a nie narracji ciągłej, tego typu zabieg świetnie się sprawdza, jeśli chodzi o utrzymanie zainteresowania Czytelnika. Spotkania Parkera z Joe'm, czy też własne poszukiwania bohatera nacechowane są aurą tajemnicy, nie do końca bowiem wiadomo, kto mówi prawdę - czy Joe, który wydaje się być pacjentem całkowicie zdrowym na umyśle, za to o nieprzeciętnej inteligencji, czy też osoby z personelu medycznego, dla których ów pacjent jest po prostu przypadkiem trudnym i niemożliwym do jednoznacznego sklasyfikowania, a może rację ma ambitny idealista Parker szczerze wierzący w ideę złotego środka? Jasper DeWitt nie tylko potrafi oczarować Czytelnika klimatem suspensu i grozy, ale też wie, jak sprawić by uwaga odbiorcy utrzymywała się do samego końca powieści. Pacjent to powieść intrygująca i frapująca aż do ostatniej strony.
Każdy szpital (…) ma co najmniej jednego pacjenta, który swoją dziwacznością wykracza poza tę spotykaną zwykle w oddziałach psychiatrycznych.
Wspomniałam już kilkakrotnie o specyficznej narracji niniejszej książki, która sama w sobie jest nie tylko świetnym chwytem, ale też jej niepodważalnym autem. Powieść pisarza, którzy tworzy pod pseudonimem, a dodatkowo nie pokazuje twarzy czyni go intrygującym w niemal tym samym stopniu, co Elenę Ferrante, co już samo w sobie zachęca do zapoznania się z jego twórczością. Także styl, którym DeWitt operuje pozwala z przyjemnością wciągnąć się w lekturę i na kilka godzin zanurzyć się w tak frapująco stworzonym świecie. Język tej książki jest niebywale lekki i przyjemnie, co w połączeniu z niekonwencjonalną narracją jeszcze bardziej przyciąga do niniejszej pozycji. Dodatkowo fakt, że powieść została napisana większą niż znormalizowaną czcionką upłynnia lekturę i sprawia, że czyta się ją niezwykle szybko.
Piszę to, ponieważ nie jestem już pewny, czy poznałem straszną tajemnicę, czy też sam wpadłem w obłęd.
Bohaterowie niniejszej powieści zostali wykreowani w sposób ciekawy, choć miałam wrażenie, że jeśli chodzi o postać zarówno Parkera, jak i Joe'go wprowadzone chwyty miały nieco sztampowy charakter. Główny bohater to czysty stereotyp świeżo upieczonego absolwenta medycyny, ambitnego, z pasją, a przy tym naiwnego, jeśli chodzi o doświadczenie zawodowe i ideały. Joe natomiast od samego początku kojarzył mi się jako stereotyp przeciętnego, za to niezwykle inteligentnego przestępcy, co czyniło go bardzo intrygującą postacią. Przyznam, że choć ostatecznie przynajmniej do Joe'go się pomyliłam, toteż zakończenie powieści okazało się wprost fenomenalne.
Pacjent to powieść z pewnością niebanalna, która na długo pozostanie w mojej pamięci. DeWitt podarował mi dokładnie to, czego pragnęłam, wciągającą powieść utrzymaną w tonie horroru, który niekiedy potrafi przestraszyć z mocnymi motywami medycznego thrillera. Mam ogromną nadzieję, że pisarz stworzy kolejne równie ambitne i pasjonujące czytelniczo dzieło, gdyż Pacjent okazał się pozycją na wspaniałą i zdecydowanie wartą czasu, jaki poświeciłam, poszukując tej książki.
Pacjent to przede wszystkim pozycja idealna dla miłośników thrillerów i to jeszcze stworzonym w tak niebanalnym stylu! Powieść powinna spodobać się każdemu, kto ma ochotę na dobrą, porywającą lekturę na jeden, maksymalnie dwa wieczory. A zapewniam, że dzieło Jaspera DeWitta wciąga i naprawdę nie łatwo jest się od niego oderwać!
Już od dłuższego czasu miałam ochotę zapoznać się z twórczością Klaudii Muniak, postanowiłam więc rozpocząć tą znajomość od książki, z którą wiązałam dość spore nadzieje ze względu na obecne w niej motywy psychologiczne. Niestety jednak Terapia nie do końca spełniła moje oczekiwania, a niemal prawie zupełnie rozczarowała, niwecząc tym samym moje nadzieje. Choć faktycznie wątek psychologiczny mocno zasadza się w tej powieści i to zresztą już od pierwszych jej stron, to jednak pewne znaczne mankamenty utrudniały mi delektowanie się niniejszą książką w takim stopniu, w jakim bym sobie tego życzyła.
NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSECNE:
Życie Luizy nigdy nie było usłane różami, a jej autoagresywne zachowania oraz liczne ślady blizn na jej ciele w pełni to odzwierciedlają. Kobieta chcąc definitywnie zamknąć najmroczniejszy etap swojej przeszłości wybiera się w podróż do Dębnicy, miasteczka, w którym spędziła dzieciństwo. Jej celem jednak wcale nie jest samoprzebaczenie, czy też akceptacja tego, co się wydarzyło. Przeciwnie, motywuje ją zemsta, a informacja o śmierci jej bliskiej koleżanki ze szkolnych lat dodatkowo zaostrza całą sytuację. Zupełnie nieoczekiwana przemoc w nowym związku definitywnie niszczy Luizę i odbiera jej resztki równowagi psychicznej. Kobieta traci nadzieję, że kiedykolwiek będzie szczęśliwa, a negatywne myśli prowadzą do ciągłego upatrywania zagrożenia.
- opis własny
Nie ukrywam, że choć moje pierwsze spotkanie z twórczością Klaudii Muniak okazało się być nieco rozczarowujące, to mimo wszystko, książka ma w sobie pewne aspekty, za które warto ją pochwalić i docenić. Autorka chcąc dopieścić swoje dzieło, doprowadziła do zupełnie odwrotnego skutku i stąd też olbrzymi rozdźwięk między warstwą psychologiczną i literacką. A szkoda, bo gdyby przyjrzała się Terapii krytycznym okiem, jej wykonanie byłoby znacznie lepsze.
Fabularnie powieść nie jest może jakąś wielką rewelacją, aczkolwiek zdecydowanie widać, że autorka miała całkiem dobry pomysł na powieść z motywem psychologicznym, jednakże wykonanie prawie zupełnie nie wyszło. Już od pierwszych stron lektury Terapii towarzyszyło mi dziwne, intuicyjne poczucie irytacji z powodu obecnej w książce pewnej przesady. Wyglądało to trochę tak, jakby autorka starała się nieco na wyrost nasycić powieść atmosferą strachu i złości, co samo w sobie niezmiernie mnie irytowało, gdyż powodowało, że zamiast współczuć głównej bohaterce, byłam na nią wiecznie wkurzona. Uważam jednak, że takie zagranie nie było zupełnie celowe, a podyktowane rzetelnym zapleczem szeregu objawów choroby psychicznej, która w tej powieści odgrywa kluczową rolę. W ten sposób, autorka starała się wyeksponować jej obecność, co jednak w moim przypadku odniosło odwrotny skutek do zamierzonego. Brakowało pewnego zrównoważenia aspektów literackich i psychologicznych.
Pod względem akcji, powieść w zasadzie prezentuje wysoki poziom, a przynajmniej na tyle, bym była w stanie przeczytać całą książkę w oparciu jedynie o ciekawość. Wydarzenia przedstawione w książce mają dosyć szybkie tempo, co sprzyjało mojej chęci czytania dalej, a przy tym dobrze komponowało z rozwojem stanu ducha głównej bohaterki. Muniak niewątpliwie dołożyła starań, aby Czytelnik nie odczuł znużenia.
Klimat Terapii to zdecydowanie jeden z jej największych mankamentów. Już od pierwszej strony lekturze towarzyszy bowiem gęstniejąca atmosfera tak niezrozumienia, jak i rosnącej frustracji. Muniak zdecydowanie próbowała jak najwierniej odwzorować pewne objawy zaburzeń psychicznych, jednakże nie potrafiła znaleźć złotego środka, który zrównoważyłby i psychologiczną, i literacką esencję książki. Przez zbytnie wyeksponowanie negatywnych emocji oraz odczuć, zabrakło równowagi, o którą pisarka mogłaby się pokusić łagodząc ją chociażby poprzez stonowanie ostrego stylu. Tak się jednak nie stało, ku mojemu ubolewaniu.
Styl, jakim operuje Klaudia Muniak już od pierwszych stron jest niezwykle silnie przesycony emocjami, w zasadzie wręcz zupełnie tymi negatywnymi. Obecność wyeksponowanych dość mocno wszelkich pretensji, a nade wszystko złości, strachu, pasji zemsty i poczucia niesprawiedliwości sprawiał, że czytanie tej książki z poczuciem jakiejkolwiek przyjemności było raczej trudne. W zasadzie czytałam dalej jedynie poprzez moją wrodzoną ciekawość, niż zauroczenie przedstawioną historią. W pewnym momencie głos Luizy zaczął przeplatać się z głosem Jacka stanowiącego jej zupełne przeciwieństwo, co nieco zrównoważyło i złagodziło wymowę książki.
Niekiedy nie mogłam pozbyć się wrażenia, że autorka po prostu lubi maltretować i krzywdzić swoich bohaterów, przedstawiając ich Czytelnikom jako wiecznie sfrustrowanych, egoistycznych, a nader to przerażonych, zupełnie jak gdyby nie posiadali innych emocji. Kreacja postaci Luizy ograniczona została do niemal wyłącznie negatywnych emocji. Jestem w stanie zrozumieć potrzebę wyeksponowania konkretnego motywu, jakim jest choroba psychiczne, jednak w tym przypadku było to zdecydowanie przesadą. W zasadzie trudno było mi sympatyzować z Luizą, za każdym razem na nowo kwestionowałam jej przekonania i łudziłam się, że znajdzie w sobie tyle siły by zracjonalizować to, co podsyła jej umysł. Nic takiego jednak nie nastąpiło, a główna bohaterka szła w zaparte. Współczułam jej ogromnie, jednak równocześnie byłam zirytowana jej zachowaniem. Chyba jedyną postacią, którą potrafiłam polubić, był Jacek, najbardziej uczuciowy, miły i pomocny bohater, któremu naprawdę szczerze kibicowałam.
Terapia to w moim odczuciu powieść mocno nieudana, choć gdyby autorka pokusiła się o wyretuszowanie wspomnianych mankamentów, to efekt byłby znacznie lepszy. Trudno powiedzieć, że jest to książka, od której warto by zacząć znajomość z tą pisarką, jednakże niniejsza powieść ma swoje drobne plusy, jak chociażby dogłębne przestudiowanie możliwych syndromów depresji i stanów lękowych. Akurat w tej kwestii, jako miłośniczka psychologii byłam zachwycona. Natomiast, jeśli chodzi o literacką odsłonę Terapii, to zdecydowanie braki są tutaj zbyt duże, bym mogła być w usatysfakcjonowana tą pozycją. Jestem natomiast ciekawa, jak sytuacja będzie przedstawiać się w Zgliszczach, kto wie, być może w nurcie dystopijnym autorce uda się zrównoważyć atmosferę i literacki styl?
Mimo wszystko, Terapia to powieść, którą warto polecić, choć w zasadzie za tym argumentem stoi jedynie merytoryczna strona historii, mianowicie dobrze przygotowany research psychologiczny i dobre zaplecze na temat zaburzeń, szczególnie depresji. Powieść powinna przypaść do gustu tym, którzy w literaturze najczęściej zwracają uwagę na motyw przewodni książki, a nie poświęcają zbytniej uwagi wykonaniu. Kto wie, być może znajdziecie w Terapii coś dla siebie?
Luty okazał się miesiącem bardziej intensywnym niż mogłabym się tego spodziewać, oczywiście w pozytywnym sensie! W trakcie niemal miesięcznej przerwy od uczelni, po szczęśliwie zakończonej sesji, miałam więcej czasu na czytanie, blogowanie, kończenie zaczętych projektów i pracę w wydawnictwie, gdzie miałam możliwość wykonania blurba powieści Baek Sehee - Nie mam ochoty żyć, ale za bardzo lubię tteokbokki, o czym wspominałam tutaj. Oprócz tego miałam również możliwość nadgonienia kilku produkcji serialowych i mam już w planach kolejny wpis o serialach, jakie obejrzałam na początku 2023 roku. Tak więc miałam poczucie, że luty zleciał mi znacznie szybciej, niż sądziłam i nim się obejrzałam wróciłam na swoją alma mater, by z nową satysfakcją i entuzjazmem zabrać się do pracy w nowym semestrze studenckim.
NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:
W lutym udało mi się przeczytać sporo książek, co bardzo mnie cieszy i daje mi ogromną satysfakcję. Oficjalnie przeczytałam już wszystkie tomy z serii Małych kobietek Louisy May Alcott, w tym w lutym Małych mężczyzn oraz Chłopcy Jo, z których recenzje pojawią się już na dniach bieżących. Nie ukrywam, iż bardzo mocno zżyłam się z bohaterami niniejszej tetralogii, więc smutno było mi rozstać się z wesołą rodziną March'ów. Tak, jak wspomniałam na początku roku 2023, seria Louise May Alcott, jak i sama autorka znalazły się w gronie moich ulubionych pozycji czytelniczych i autorów. Czas, jaki spędziłam podczas czytania serii Małych kobietek był dla mnie naprawdę niezapomniany i z pewnością powrócę kiedyś do tej pisarki i jej wspaniałej tetralogii. Kolejne pozycje, jakie miałam okazję przeczytać w lutym były w większości zaliczane do literatury azjatyckiej, a ściślej koreańskiej. Dokończyłam bowiem zaczęte pod koniec stycznia pozycje O zmierzchu Hwang Yong-Soka oraz Wegetariankę Han Kang i obydwie te pozycje zrobiły na mnie niemałe wrażenie, zachwyciły odwagą i świeżym spojrzeniem na niektóre, często kontrowersyjne kwestie, jak industrializacja i rozbudowa miast kosztem wsi, tematyka egzystencji, jak również skrajnie pojmowanego wegetarianizmu, czy raczej weganizmu i społecznego wykluczenia.
W następnej kolejności sięgnęłam po Gertrudę Hermanna Hesse'go, która wywołała we mnie dość mieszane uczucia. Z jednej strony doceniam jej ponadczasowość i wartości, z drugiej nadmierna melancholia i pesymizm pisarza w osobie głównego bohatera Kuhna potrafiły mnie mocno zirytować. Ostatnią powieścią, po którą sięgnęłam w lutym była wspomniana powieść Nie mam ochoty żyć, ale za bardzo lubię tteokbokki autorstwa Baek Sehee, która natychmiastowo urzekła mnie zarówno ciekawym ujęciem tematu, jak również wrażliwością i sposobem, w jaki główny motyw został zaprezentowany. Tak chwytliwe podjęcie tematu depresji, jakim było wpisanie go w przedmiot dialogu między psychiatrą a narratorem, przedstawionym w powieści jako "ja" okazał się niezwykle trafny i bardzo pozytywnie wpływał na odbiór książki. Tym samym w lutym przeczytałam 6 książek, co uważam za bardzo dobry wynik! :) Miałam również przyjemność opublikować przedpremierową recenzję, którą pisałam w pracy wydawniczej Rental-San. The True Adventures of Japan's Do-Nothing Rental Person autorstwa Shoji Morimoto, która ukaże się w Polsce w marcu tego roku, na którą zapraszam pod ten link.
Nie mam ochoty żyć, ale za bardzo lubię tteokbokki, Baek Sehee <recenzja tutaj>, a blurb <tutaj>
Rental-San. The True Adventures of Japan's Do-Nothing Rental Person autorstwa Shoji Morimoto <recenzja tutaj>.
Luty był niezwykle owocny pod względem literackim! Udało mi się przeczytać wiele wspaniałych pozycji, spośród których, przyznaję, trudno jest wybrać te jedną "Najlepszą Książkę Miesiąca". Gdyby się zastanowić na pewno pretendentami od tego tytułu są:
Po moich zachwytach nad dwoma poprzednimi tytułami, czyli Dobrymi żonami, a wcześniej Małymi kobietkami, łatwo można się domyśleć, że autorka zaskarbiła sobie swoją prozą wyjątkowe miejsce w moim sercu. W zasadzie wszystko w niniejszej serii mnie urzeka od lekkiego stylu, po świetnie wykreowanych, różnorodnych bohaterów. Choć całym sercem jestem oddana kobiecym przedstawicielkom rodu March, zwłaszcza Jo i Amy, to jednak w młodym pokoleniu również znajdzie się kilku moich ulubieńców. Uważam Louise May Alcott za jedną z tych nietuzinkowych pisarek, które urzekają urokiem swojego stylu i pozostają w sercach na zawsze, a na pewno w moim. Recenzji z tych dwóch powieści można spodziewać się niebawem!
Nie mam ochoty żyć, ale za bardzo lubię tteokbokki, Baek Sehee <recenzja tutaj>
Ta książka jest po prostu niesamowita! Z jednej strony Baek Sehee podejmuje niebagatelną i trudną tematykę, a z drugiej posiada umiejętność zaprezentowania jej w taki sposób, iż lektura okazuje się nader przyjemna i pozbawiona jest uczucia ciężkości z powodu epatowania tematyką chorób psychicznych. Lekki styl, zgrabne przedstawienie tematu i poruszająca wrażliwość czynią tą powieść w moim odczuciu naprawdę wspaniałą, i oby było takich więcej!
Ostatnio w moje czytelnicze łapki wpada tyle świetnych tytułów, że wybór "Najlepszej..." jest sam wsobie trudny, a co dopiero "Najgorszej". Gdybym jednak miała wyłonić głównego pretendenta, to chyba byłaby to Gertruda Hermanna Hesse'go, choć nie ukrywam, mam co do niej silnie ambiwalentne uczucia.
Ogromnym walorem tej powieści jest jej jakość i ponadczasowa wartość, która zasadza się w tematyce kryzysu twórczego artysty. Jako osoba zafascynowana sztuką i tworząca, potrafię to docenić. Z drugiej strony negatywna atmosfera, jakiej pełna jest ta pozycja niekiedy zmuszała mnie do odłożenia jej na półkę. Szkoda, że Hesse nie przelał w swoją powieść choćby odrobiny optymizmu i światła.
CO W MARCU 2023?
W marcu mam zaplanowanych całkiem sporo pozycji, w tym w większości tych na Uczelnię. Jednakże mam też sporo książek, które planuję przeczytać typowo "dla przyjemności" i czerpania jak najwięcej z tej literackiej przygody. A są to:
Nadchodzi chłopiec, Han Kang
Terapia, Klaudia Muniak
Pacjent, Jasper DeWitt
Dziecko zagubione w rzeczywistości, Alferd Brauner
Dworska tancerka, Shin Kyung-Sook
Księga tęsknot, Sue Monk Kidd
Drużyna Pierścienia, J.R.R. Tolkien
Oliwer Twist, Charles Dickens
Dziecko salonu, Janusz Korczak
Dzieci ulicy, Janusz Korczak
Wojna polsko-ruska, Dorota Masłowska
Wampir, Władysław Stanisław Reymont
Ozimina, Wacław Berent
alicja, Roman Honet
Dolna Wilda, Edward Pasewicz
Fikcja jako możliwość, Anna Łebkowska
Dziewczynka w baśniowym lesie, P.Peju.
To już (chyba) wszystkie pozycje, jakie chciałabym w marcu przeczytać! A z racji tego, że dziś wypada 8 marca, czyli Dzień Kobiet, wszystkim moim Czytelniczkom i Kobietom życzę WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO! 💓⁕
Witajcie kochani! Dziś przychodzę do Was z wspomnianą zapewne w styczniowym wpisie pozycją, którą miałam przyjemność zajmować się w mojej pracy wydawnictwie. Recenzje te, jak również blurby oprócz typowo wewnętrzno-wydawniczego charakteru, będą również publikowane na blogu, co niezmiernie mnie cieszy! Tak więc, przejdę już do meritum wpisu. :)
Rental-San to krótka powieść wydana w Japonii w 2019 roku. Urzekła mnie ona dość niecodzienną ideą, jaka przyświecała autorowi – osoby do wynajęcia, który w zasadzie nic nie robi, a jedynie „jest” w dosadnym tego słowa znaczeniu. Po zapoznaniu się z opisem, stwierdziłam, że to całkiem interesujące i stosunkowo świeże spojrzenie na znaczenie egzystencji człowieka jako jednostki w świecie.
NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:
Za pośrednictwem Twittera Shoji Morimoto postanowił założyć serwis „Osoby do Wypożyczenia, która nic nie robi”. Idea „nic nierobienia” oznaczała również brak jakiegokolwiek aktywnego zaangażowania, nawet udzielania porad. Sam czysty akt „bycia przy innej osobie” (i ewentualnej krótkiej odpowiedzi na pytania) był jedyną usługą, jaką mogła świadczyć Osoba do Wypożyczenia, aczkolwiek sam ten fakt „milczącego wsparcia” okazał się być nieodzowny w tamtejszej społeczności. Osoba do Wypożyczenia otrzymała mnóstwo próśb ściśle zasadzających się na samej potrzebie bliskości z drugim człowiekiem – wspólnych posiłków, wysłuchania czyjejś historii, złożenia wizyty w szpitalu, oglądania razem spadających płatków wiśni, a nawet wysyłania porannych powiadomień. Jedyną zapłatą, jaką usługodawca pobiera jest koszt transportu i/lub jedzenia.
- opis własny
Stosunkowo znaczny i niezwykle pozytywny odzew na ideę Osoby do Wypożyczenia, której usługa polega jedynie na tym, że jest ona obok, bardzo dobitnie pokazuje, jak wielką wartość i wpływ ma sama obecność drugiego człowieka. Japończycy znani są ze swej pracowitości, raczej nie ujawniają bezpośrednio swoich odczuć. Tymczasem, okazuje się, że gdy ktoś jest obok nich, mają oni silną potrzebę pozwolenia, aby uczucia mogły w końcu dojść do głosu. Choć początkowo, czytałam Rental-San z lekkim przymrużeniem oka, nie da się nie zauważyć, iż powieść ta dotyka bardzo aktualnego problemu. Potrzeby bliskości, potrzeby kogoś, kto bezwarunkowo wysłucha drugiej osoby bez osądzania czy wrażania jakiejkolwiek opinii. Owszem, można by zarzucić lenistwo pomysłodawcy tego projektu, jednakże patrząc na to, z jakim entuzjazmem zareagowało społeczeństwo, nietrudno dziwić się zarówno temu, że idea ta niewątpliwie się sprawdza oraz jak wielkie jest na nią zapotrzebowanie. Postawa Osoby do Wypożyczenia zdaje się odzwierciedlać te poglądy, aczkolwiek, jak sam o tym mówi, swoją pracę traktuje jako usługę, a nie działalność wolontariatu.
Pod względem fabularnym powieść ta jest bardzo spójnie skonstruowana. Jej oś zgrabnie wyznaczają poszczególne rozdziały kolejno opisujące w jaki sposób pomysł z Osobą Wypożyczającą się rozwija oraz jak wielkie zapotrzebowanie mają tego typu usługi. Rental-San jest w gruncie rzeczy opisem realizacji określonych zapotrzebowani klientów, stąd raczej ciężko jest mówić o jakiejś konkretnej akcji. Niemniej opisy świadczonych usług są zasadniczo dość konkretne, a co za tym idzie, krótkie, dlatego też ich różnorodność i często również niekonwencjonalny charakter stanowią bogate urozmaicenie lektury. Z racji tego, iż Rental-San jest pozycją napisaną w niezwykle lekkim tonie, dość łatwo jest się w nią wciągnąć. Podczas lektury wręcz czymś niewykonalnym byłoby nie zachwycić się emocjami, które niemal wylewają się z tej książki. Wdzięczność, jaką klienci odczuwają względem Osoby do Wypożyczenia jest niekiedy silnie wyeksponowana, co sprawiało, że czytanie niniejszego dzieła wprawiało mnie w przyjemny nastrój i wzbudzało bardzo ciepłe uczucia.
Klimat, jaki został wykreowany w tej książce jest dość niekonwencjonalny. Z jednej strony bardzo silnie jest pokazana mentalność Japończyków, ich pracowitość, powściągliwość w uczuciach, pewne standardy w zachowaniu i moralności, z drugiej, dość nietypowa idea działalności Osoby do Wypożyczenia, która nic nie robi. Ta wewnętrzna sprzeczność postaw – społeczeństwa oraz samego tytułowego Rental Person zaskakująco ciekawie ze sobą ścierają. Proponując tak nietypową formę usługi, bohater niejako łamie wszelkie stereotypy społeczeństwa w Japonii. Co ciekawe, fakt, że usługa tego typu znajduje spory odzew, dość dobitnie pokazuje, jak ważna jest sama obecność drugiej, nawet obcej osoby i wysłuchanie tej pierwszej bez zbędnego osądzania. Wszystko to sprawia, że czytając Rental-San można odczuć pewnego rodzaju ciepło i empatię za sprawą wdzięczności klientów, którym świadczona jest usługa.
Sami bohaterowie zaprezentowani w tej książce nie zostali jakoś silnie uwydatnieni, miałam okazję ich poznać jedynie pobieżnie podczas świadczenia przez Rental Person usług. Aczkolwiek w przypadku niektórych wyróżnione zostały ich reakcje oraz prośby, co w pewien sposób oddawało ich naturę, niekiedy wręcz w entuzjastyczny i ciepły sposób.
Tak ciekawą konstrukcję klimatu Rental-San zawdzięcza pewnemu dość specyficznemu stylowi. Znając upodobanie Japończyków do prostoty i zwięzłości, w przypadku tej książki odniosłam wrażenie, że nawet język niejako wyłamał się spod tej tendencji. Rental – San został wprawdzie napisany stylem prostym, zwięzłym i stosunkowo lekkim, dzięki czemu z łatwością można wciągnąć się w lekturę, jednakże gdzieniegdzie widać przebłyski osobliwego humoru, a zarazem dobitnej szczerości. Autor od początku do końca pozostaje ujmująco szczery z czytelnikiem, być może to działalność jako Rental Person pozwoliła mu się tak uzewnętrznić. Niemniej jednak była to ciekawa odskocznia od stylu, jaki można często spotkać w książkach amerykańskich.
Reasumując, Rental- San to z pewnością powieść bardzo różna od tych, jakie miałam okazję do tej pory przeczytać, a która rzuciła nowe światło na pewną moralność determinującą społeczeństwo w Japonii. Idea Osoby do Wypożyczenia jest z pewnością pomysłem nowatorskim i ciekawym, toteż bardzo przyjemnie mi było zapoznawać się z jej realizacją i tak znacznym odzewem, jaki ta powieść wywołała.
Rental-San. The True Adventures of Japan's Do-Nothing Rental Person to pozycja, która niewątpliwie warta jest przeczytania i powinna spodobać się każdemu, kto jest zainteresowany japońską kulturą orazpragnie przybliżyć sobie realia tamtejszego świata. Osobiście sama jestem zafascynowana pięknem Japonii, jej różnorodnym folklorem i językiem, dlatego też z entuzjazmem mówię „tak” niniejszej powieści.
Witajcie kochani, mam wspaniałą wiadomość książkową! Dziś chciałabym się podzielić wykonaną przeze mnie pracą na zlecenie, mianowicie stworzeniem blurba na okładkę książki, Nie mam ochoty żyć, ale za bardzo lubię tteokbokki autorstwa Baek Sehee, o której pisałam niedawno recenzję (można ją przeczytać pod tym linkiem).
NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:
Na początek jednak, warto postawić pytanie, czym jest blurb?
Blurb jest to zachęta do przeczytania książki i najczęściej jest to po prostu krótka rekomendacja, bądź streszczenie danej pozycji, umieszczane zwykle na odwrocie okładki. Blurb ma charakter promocyjny, a niekoniecznie krytycznoliteracki i z założenia ma zachęcić do sięgnięcia po lekturę. Wykonywany na zlecenie danego wydawnictwa.
Blurb na okładkę książki: Nie mam ochoty żyć, ale za bardzo lubię tteokbokki, Baek Sehee:
Niska samoocena, popadanie w skrajności bieli i czerni, czy też nieumiejętność budowania zdrowych relacji to tylko niektóre kwestie, jakie podejmuje książka Baek Sehee. Spisane przez autorkę doświadczenia własnej terapii ukazują niełatwą, za to wytrwałą drogę podążania wgłąb siebie i naukę samoakceptacji własnych niedoskonałości. Powieść jest zaskakująco szczera i pozbawiona nadmiernej koloryzacji względem opisów przeżyć wewnętrznych i towarzyszących im emocji. Fakt, że została ona napisana w formie dialogu między psychiatrą, a narratorem, który zresztą widnieje w książce jako "ja" sprawia, że łatwo jest identyfikować się z autorką i samemu dążyć do samopoznania. Pozycja warta przeczytania, która wzrusza, niekiedy bawi, a z pewnością ujmuje i długo nie pozwala o sobie zapomnieć.
Baek Sehee – urodzona w 1990 roku w Seulu koreańska pisarka. W latach 2011-2015 uczęszczała na Dongguk University Seoul Campus. W swojej powieści autobiograficznej Nie mam ochoty żyć, ale za bardzo lubię tteokbokki dzieli się nie tylko zapiskami z własnej terapii, ale również przekazuje przesłanie o tym, jak ważna jest samoakceptacja własnych słabości i dążenie do zbudowania trwałych więzi z innymi nie przejmując się nadmiernie tym, jak postrzegają nas inni.
Autorka bloga Z Dziennika Książkoholiczki: https://shiracoffeebook.blogspot.com/
Poniżej prezentuję Wam zrobioną przeze mnie grafikę: