Dokładnie rok temu, 29 października 2017 roku, powstał mój blog o nazwie "Z dziennika książkoholiczki", aby uczcić to wspaniałe wydarzenie- 1 rok istnienia i działania na moim blogu, postanowiłam zrobić ten wspaniały TAG. Zainteresowanych serdecznie zapraszam!
muzyczka:
Ale najpierw trochę o blogu... Przede wszystkim, dlaczego powstał ten blog? Cóż, od zawsze kochałam książki i kochałam o nich mówić. Dlatego uznałam, że założenie bloga i pisanie o książkach pozwoli mi rozwinąć swój pisarski warsztat. Muszę przyznać, że przez ostatni rok, blog odegrał w moim życiu bardzo ważną rolę, pozwalał mi robić to, co kocham i dzięki temu mogłam oderwać się od problemów i od stresu. Blog nieustannie się rozwija i mam nadzieję, że moje grono czytelnicze będzie coraz liczniejsze, a jeśli nie- trudno, piszę przede wszystkim dla siebie i dla tych osób, które wiem, że czytają tego bloga. To własnie Wam należą się ogromne wyrazy wdzięczności- za każdy ciepły komentarz i wyrazy wsparcia, a także wiadomości, które wysyłaliście do mnie prywatnie, dziękuję z całego serca! Bo bez Was ten blog nie byłby tym, czym jest, a ja zapewne nie pokochałabym blogowania tak bardzo, jak kocham, a kocham całym moim sercem!
A teraz czas na TAG, o wasze odpowiedzi proszę w komentarzach!
O ile mnie pamięć nie myli, moją pierwszą lekturą były "Baśnie" Christiana Andersena albo "Dzieci z Bulerbyn" Astrid Lindgren. Muszę szczerze przyznać, że obie te książki bardzo mi się podobały i bardzo mocno zapadły w pamięć.
Hmm... to dosyć trudne pytanie, biorąc pod uwagę, że czytam odkąd tylko nauczyłam się poprawnie sklecać zdania. W swoim życiu przeczytałam naprawdę wiele, wiele książek, ale pierwsza, jaka przychodzi mi do głowy to "Bracia Lwie Serce" Astrid Lindgren oraz "Córka czarownic" Doroty Terakowskiej. Pamiętam, że w dzieciństwie mocno pokochałam te książki, tak bardzo, że obecnie stoją sobie u mnie szczęśliwe na półce wśród tych moich ukochanych książek.
Przyznam, ze większość książek otrzymam w prezencie (były to książki o które prosiłam), to jednak pierwszą książka, jaką pamiętam, że kupiłam sama jest "Dziecko Odyna" Siri Pettersen. Żeby jednak zbliżyć się do czasów bardziej obecnych, na tegorocznych Targach Książki zakupiłam książkę zatytułowaną "Tusz" Alice Broadway i niebawem zacznę ją czytać. "Tusz" był moim takim prezentem z okazji 1 rocznicy założenia bloga i uważam, że lepiej nie mogłam trafić z wyborem tej właśnie książki.
Mimo, że moja pierwsza recenzja na blogu figuruje pod postem "Na południe od granicy, na zachód od słońca" Haruki'ego Murakami'ego (link), to jednak moją pierwszą recenzją, którą napisałam zanim jeszcze ten blog powstał, a potem podreperowałam nieco były "Puste Granice Ogród Grzeszników" (link) Kinoko Nasu.
Zdecydowanie jako dziecko do łez doprowadziła mnie "Dziewczynka z zapałkami" Hansa Chrstiana Andersena. Los ubogiej dziewczynki zawsze mnie głęboko wzruszał. Jednak jeśli chodzi o chwilę obecną to pamiętam, że do łez doprowadziła mnie "Złodziejka książek" Markusa Zusaka, gdy czytałam ją po raz pierwszy i znając samą siebie zapewne i nie ostatni. Recenzja tej książki pojawi się, tego możecie być pewni!
Moją pierwszą ekranizacją książkową, jaką obejrzałam był "Harry Potter" J. K. Rowling, ale to pewnie nikogo nie zaskoczy. Jak większość moich rówieśników wychowałam się na serii przygód młodego czarodzieja, co tylko dowodzi, jak wielką popularnością cieszyła się ta seria, zaledwie 10 lat temu.
Było wiele, naprawdę wiele serii, które w ostatnich latach pokochałam całym sercem, jak chociażby "Saga o Ludziach Lodu" Margit Sandemo, "Olimpijscy Herosi" Ricka Riordana, czy seria "Klub Podróżników z Wyobraźni" Ulysses'a Moore'a. Jednak to właśnie seria Ulysses'a Moore'a stała się tą pierwszą, którą pokochałam i właściwie pierwszą serią, od której rozpoczęła się moja wielka przygoda z książkowymi seriami.
Pierwsza książka, która przychodzi mi na myśl, oczywiście oprócz wyżej wymienionych pozycji to... "Mikołajek" Gościnn'ego i Sempe. Wydaje mi się, że to właśnie dzięki tej książce tak bardzo pokochałam czytanie.
To tyle. Mam nadzieję, że TAG Wam się podobał i że tak jak ja cieszycie się z 1 rocznicy istnienia bloga.
Będąc fanem szeroko pojętej literatury fantasy New Adult, niemożliwym byłoby nie usłyszeć o "Bez serca" Marissy Meyer. Chyba każde dziecko nie raz czytało lub oglądało "Alicję w krainie Czarów" Carolla Lewisa, na której to motywach bazowała Meyer podczas tworzenia swojej powieści. Oczarował mnie motyw krainy Czarów w bardziej nowatorskiej, a co za tym idzie, mroczniejszej wersji. O Meyer słyszałam już niejednokrotnie, ale bardziej kojarzyła mi się ona z "Saga Księżycową", która porwała tysiące czytelników. Dlatego gdy wpadła mi w ręce "Bez serca", która zapowiadała mile spędzone jesienne wieczory, nie mogłam postąpić inaczej niż usiąść i zabrać się za czytanie tej powieści. Mimo, że było to moje pierwsze spotkanie z piórem Meyer, oczarowała mnie powieść, którą stworzyła i na pewno pokuszę się o jej kolejne książki!
"Na długo przed tym, zanim została postrachem Krainy Czarów – niesławna Królowa Kier – była tylko dziewczyną pragnącą się zakochać.Catherine ma talent do pieczenia i wraz ze swoją przyjaciółką chce otworzyć piekarnię, by zaopatrywać Królestwo Kier przepysznymi plackami i innymi słodyczami. Jednak jej matka uważa, że to niedopuszczalne dla młodej kobiety, która mogłaby zostać kolejną Królową. Na królewskim balu, na którym wszyscy oczekują, że król oświadczy się Cath, dziewczyna poznaje Figla, przystojnego i tajemniczego błazna. Po raz pierwszy czuje, że to prawdziwe zauroczenie. Ryzykując obrazę Króla i wściekłość swoich rodziców, Cath i Figiel adorują się w tajemnicy. "
-Lubimy Czytać
"Twoja przyszłość wypisana jest na kamieniu, ale nie w nim."
Historia Meyer opisuje krainę czarów z nieco innej perspektywy, niż to co oferuje nam Lewis w swojej powieści. Catherine ma szansę zostać następną Królową Kier, a o jej zaloty stara się sam król! Jednak piękne stroje i wieczorne bale nie są tym, czego oczekuje Catherine. Marzy o tym, aby wraz z najlepszą przyjaciółką otworzyć cukiernię.
Na corocznym balu dziewczyna spotyka nowego nadwornego błazna, Figla, który oczarowuje ją nie tylko swoimi magicznymi sztuczkami. Dziewczyna czuje, że wreszcie ma szansę na prawdziwą, niezakłamaną miłość i wolność, której pragnie. Zupełnie inne plany mają wobec niej rodzice, a Catherine musi zdecydować czy posłucha głosu serca, czy rozsądku.
Fabuła książki jest wielopłaszczyznowa, ponieważ wbrew pozorom "Bez serca" to nie tylko nowatorskie spojrzenie na krainę czarów nieco bezlitosnym okiem. Główną role odgrywają losy Catherine i młodego błazna, a ich historia miłosna zapełnia karty historii od początku do końca! Jednak uwaga- to nie wszystko! Znaczna część fabuły poświęcona jest także wątkom pobocznym, w tym polityce Królestwa Kier i zasad tam panujących- a jest to świat brutalny i bezlitosny. Autorka stworzyła historię niebanalną i niepowtarzalną, bo choć faktycznie wyjaśnia dlaczego Królowa Kier stała się tym, kim była w "Alicji" to jednak nie jest to do końca ta sama osoba. Widać gołym okiem, że autorka starała się nie powielać raz utartego przez Lewisa schematu Krainy Czarów, ale usiłowała stworzyć zupełnie nowe uniwersum Krainy Czarów, co muszę przyznać, udało się jej wprost fenomenalnie! Sięgnęła nie tylko do historii Lewisa, ale także do "Kruka" Edgara Allana Poego i wykorzystała motyw grozy i tajemnicy, tworząc historię, jakiej nie miałam szansy przeczytać od dawna- historię oryginalną, mroczną i jednocześnie baśniową!
Przyznam, że jeśli chodzi o formę fabularną powieści to jest ona po prostu świetna, jednak niestety w moim przypadku mijało się to z akcją. I nie mam tu na myśli, że była nużąca, czy też w ogóle jej nie było. Była, ale jak dla mnie niewystarczająca, albo wręcz zbyt nieprzewidywalna. Chwilami miałam wrażenie, że nic-absolutnie nic się nie działo, zaś po chwili autorka lała akcję wiadrami, co było bardzo na plus, po prostu momentów, gdzie tempo akcji jest stonowane było zbyt dużo. Przeszkadzało mi to, gdyż sięgając po ta powieść oczekiwałam, że proporcje będą zupełnie odwrotne- tempo akcji będzie albo jednakowe, albo na najwyższych obrotach. Na szczęście dla mnie pod koniec stało się coś niesamowitego, coś czego się spodziewałam (może podświadomie), ale to własnie na ten moment czekałam! I uważam, że było warto, nawet jeżeli w pierwszej połowie książki akcja dosłownie wlekła mi się niemiłosiernie.
Tym, co oczarowało mnie chyba najbardziej jest klimat, jaki Meyer oferuje czytelnikom. Klimat mroczny i zupełnie inny niż ten stworzony w "Alicji". Pomimo tego, pewnie podświadomie wiedząc, że inspiracją do napisania "Bez serca" była dla autorki powieść Lewisa, to czułam ten baśniowy klimat całą sobą, a to nie zdarza mi się rzadko. Herbatka u Kapelusznika, magiczne sztuczki Figla, czy niezwykła studnia i mityczny Dżabersmok, tylko dopełniają tej całości. Ale- jak pisałam wcześniej- nie jest to baśń utrzymana w wesołym tonie, jak to ma miejsce w "Alicji". To świat brutalny, niepiętnowany obojętnością i egoizmem wobec "zwykłych obywateli". To świat, gdzie trzeba walczyć o to, aby być tym kim się chce, nawet kiedy cała reszta jest przeciwko tobie. Autorka stworzyła klimat brutalny ale boleśnie prawdziwy, a to własnie czyni go takim wyjątkowym.
"Raz skradzionego serca nie można odzyskać."
"Bez serca" to historia, w której można spotkać naprawdę wiele nietuzinkowych i oryginalnych postaci o złożonych i skomplikowanych charakterach. Jednak na pierwszy plan wysuwa się oczywiście postać Catherine, głównej bohaterki. Catherine to postać bardzo pewna siebie, a mimo to niepewna i rozdarta wewnętrznie pomiędzy tym, czego pragnie ona sama, a tym, czego oczekują od niej rodzice. To postać dynamiczna, pełna sprzeczności, która diametralnie zmienia się przez całą powieść. Zachwyciła mnie jej empatia wobec słabszych, zwykłych obywateli, jak również odwaga i chęć niesienia im pomocy. Jednak Catherine to postać niepozbawiona wad, wręcz przeciwnie, jak każda księżniczka jest szczera do bólu i bezlitosna w krytyce innych.Bardzo spodobało mi się to w jaki sposób ta postać została wykreowana, jak również fakt, że Catherine ostatecznie stała się tym kim miała być w Alicji, bezlitosną Królową Kier. Autorka ukazała wewnętrzną przemianę młodej ogarniętej pasją do pieczenia kobiety w bezlitosną despotkę i zrobiła to w sposób po prostu fenomenalny!Na moją uwagę zasługuje również Joker-Figiel, postać niezwykle barwna i pełna niespodzianek. Bardzo spodobało mi się, że autorka otoczyła go taką aurą tajemniczości, przez co nie byłam do końca pewna, czego mogę się po nim spodziewać, ale uważam, że to własnie było w tej postaci najlepsze! Figiel to postać, którą trudno odczytać, w pewnej chwili potrafi być niezwykle opiekuńczy i czuły, zaś w drugiej wyraźnie zionie chłodem i ociekającym sarkazmem.
Bardzo spodobało mi się, że autorka wykorzystała tak wiele motywów z "Kariny Czarów" Lewisa, bo dzięki temu ta powieść jest mi jeszcze bliższa i mocniej w niej czuć baśniową aurę tamtej krainy. Wprowadziła do powieści postać Kapelusznika. Wykreowała tą postać podług wersji Lewisa- jako człowieka, którego niebawem ogarnie szaleństwo. To kolejna postać trudna do odczytania. W wielu momentach jego nastroje ulegały niemal natychmiastowej przemianie, co akurat u tej postaci szczerze mnie irytowało.
Bardzo zaciekawił mnie motyw kruka jako tajemniczego kata, cichego przyjaciela i zarazem groźnego mordercy.
"Zawsze jest jakiś powód, żeby zostać. Zawsze jest powód, żeby wrócić."
Powieść Marissy Meyer pod względem językowym czytało mi się bardzo przyjemnie. Autorka poświeciła wiele miejsca na opisy, ale również na perypetie dotyczące głównych bohaterów, a zrobiła to po prostu po mistrzowsku! Lekkie pióro, głębokie, czasem pełne napięcia a czasem śmiechu dialogi, było dla mnie czymś niezwykłym! Autorka operuje niezwykle barwnym, aczkolwiek prostym językiem, bez żadnych wzniosłych porównań, epitetów czy metafor. Sytuacje, czasem pełne absurdu i cudaczności, dodawały powieści uroku i sprawiały, że wówczas bardzo mocno dało się odczuć wpływ Lewisa na charakter i wymowę tej książki, to w końcu Kraina Czarów, gdzie wszystko jest możliwe.
"Uciąć mu głowę!"
Powieść Marissy Meyer to książka przy której naprawdę fajnie się bawiłam, historia pełna napięcia i osobliwego czaru, ale to także powieść, która ma drugie dno! To historia o tym, aby dążyć do raz obranego przez siebie celu, aby być tym kim chce się być i robić to, co podpowiada Ci serce, anie usłużnie wykonywać polecenia innych. "Bez serca" to niewątpliwie powieść głęboko nacechowana brutalną rzeczywistością, którą przeżywa się naprawdę głęboko i odciska ona swoje pięto na Czytelniku.
Sięgając po "Bez serca" nie oczekiwałam, że tak bardzo mi się ona spodoba i co więcej, doskonale sprawdzi się jako odprężająca lektura po długim dniu nauki. "Bez serca" to historia mocna i brutalna, nacechowana rzeczywistością przemieszaną ze światem marzeń i baśni, jaki znaleźć można tylko na kartach powieści Lewisa. Komu polecam? Myślę, że będzie to książka odpowiednia dla tych, którzy jednak mają już te 16 lat na karku i potrafią, że tak powiem "ogarnąć życie", bo "Bez serca" to powieść, która naprawdę mocno się przezywa i dla młodszych Czytelników byłaby po prostu niezrozumiała. Polecam przede wszystkim miłośnikom fantastyki i tym, którzy lubią i szukają dobrze skonstruowanej powieści na jesienne wieczory.
tytuł oryginału: Miss Peregrine's Home For Peculiar Children
data wydania: 18 września 2016 rok
liczba stron: 400
kategoria: literatura amerykańska, tajemnica
język: polski
NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:
"Osobliwy dom Pani Peregrine" to książka, którą miałam na oku od dobrych kilku lat, jednak odczuwałam pewnego rodzaju obawy i bardzo nie chciałam, aby ta powieść sprawiła mi zawód. Dlatego też wszelkie wzmianki o tej pozycji książkowej przez dłuższy czas omijałam szerokim łukiem, aż po prostu zapomniałam o niej. Niemniej, po przeczytaniu pozytywnych i zachęcających opinii na blogosferze, zdecydowałam się po nią sięgnąć i stwierdziłam, że październik to idealna pora, aby najeść się trochę strachu i rozsmakować w tajemnicach pełnych grozy z udziałem osobliwych dzieci... Przyznam, że szczerze się ucieszyłam, kiedy wreszcie skończyłam z odwlekaniem przeczytania tej książki. Ani trochę nie żałuję, że postanowiłam po tą powieść sięgnąć, aczkolwiek nie jest to moim zdaniem powieść idealna. Zapraszam na recenzję książki "Osobliwy dom Pani Peregrine" Ransoma Riggsa!
Historia widziana oczami Jacoba, któremu ukochany dziadek niespodziewanie umiera. Od tego czasu chłopca dręczą koszmary i wypowiedziane przed śmiercią tajemnicze słowa dziadka. Słowa, które brzmią jak zagadka, którą Jacob musi rozwiązać. Nastolatek przyjeżdża na wyspę Cairnholm, o której dziadek Abraham opowiadał chłopcu niestworzone historie. Szuka odpowiedzi na pytanie, czy wypowiedziane przez dziadka słowa były spowodowane zmąceniem umysłu, czy też były jak najbardziej prawdziwe. Cairnholm to wyspa praktycznie odcieta od świata, małe miasteczko, gdzie wszyscy się znają. Nikt jednak nie kojarzy osoby Abrahama Portmana, dziadka Jake'a. Szukając tajemniczych przyjaciół z opowieści dziadka, Jacob dokonuje odkrycia, bynajmniej okrytego widmem grozy i piętrzących się tajemnic- to stary opuszczony dom ulokowany na bagnach. W tym momencie chłopiec przekracza granicę między jawą a snem...
"Nie sen to, nie śmierć; Żyw, kto zdawał się martwy.
Dom Twych narodzin,
Z młodości druhów krąg,
Starzec i młoda służąca, Harówka i zapłata, Wszystko to znika w krainie baśni, Już nie da się zatrzymać."
Fabułę książki można podzielić na dwie części- pierwszą, która rozgrywa się od chwili śmierci dziadka Portmana, aż do znalezienia opuszczonego domu na wyspie i drugą, kiedy Jacob po kolei poznaje wszystkie tajemnice dziadka. Szczerze powiedziawszy w tej książce brakowało mi napięcia budującego akcję dlatego ta pierwsza połowa książki dłużyła mi się niemiłosiernie i prezentowała zgoła, co innego niż to czego się spodziewałam, a nawet nieco mnie rozczarowała. Od śmierci dziadka, Jacoba dręczą koszmary, zaczyna też dostawać nagłych ataków paniki, co skutkuje zapisaniem chłopca do miejscowego terapeuty. Ciągnący się niemal w nieskończoność watek "choroby psychicznej" głównego bohatera przeszkadzał mi i chciałam tylko, aby jak najszybciej się skończył. Tym, co nie jako wynagradzało mi ten czas trwania powieści była unosząca się aura zagadkowości i to właśnie sprawiało, że czytałam dalej. Bardzo się ucieszyłam, gdy rozpoczął się główny wątek powieści, czyli wyjazd na tajemniczą wyspę i poszukiwanie jej tajemnic. Kiedy dotarłam do tej "drugiej połowy" czytało mi się książkę o wiele przyjemniej. Tajemnicza wyspa, odcięta od świata, opuszczony dom, niewyjaśniona rzeż tamtejszych owiec i unosząca się wszędzie swoista aura grozy, były właśnie tym, czego po tej książce się spodziewałam, i co w dużej mierze otrzymałam, tylko szkoda, że dopiero w połowie książki.
Przyznam, że nie oczekiwałam zbyt wiele po tej książce, dlatego też rzadko kiedy zaskakiwała mnie prowadzona w danym momencie fabuła, a zwroty akcji nie sprawiały, że pełna nadziei przewracałam "karki" ebooka. Tutaj pojawia się główny problem- akcja jest tym, czego w tej powieści zdecydowanie brakuje i to tak bardzo, że jest to wręcz boleśnie odczuwalne. Nagły zwrot akcji, który faktycznie wywołał u mnie dreszcze pojawił się dopiero pod sam koniec i utrzymywał się aż do chwili zamknięcia książki. Choć patrząc całościowo jest to dosyć słaby argument, to jednak muszę postawić na tej książce plusa. W kluczowym momencie akcja naprawdę wkracza pełna parą i brnąc przez te ostatnie rozdziały, ta powieść wydała mi się własnie tym, czego szukałam w niej od samego początku.
Tym, co tworzy ten specyficzny klimat powieści, właśnie taki jaki ja uwielbiam- wszechobecną grozę- są zdjęcia osobliwych dzieci raz po raz pojawiające się na kartach powieści. Zdjęcia, które intrygują i dodają powieści niepokoju oraz swoistego animuszu. Bardzo ciekawym czyni też je fakt, że są to zdjęcia autentyczne znalezione na najróżniejszych targach czy tajemniczych skrzyniach! Bardzo spodobało mi się, że główny bohater nie od razu dowiaduje się kim są postacie przedstawione na zdjęciach. Dodawało to powieść smaczku swoistej tajemniczości grozy. Dzięki temu, ja jako Czytelnik mogłam delektować się głównego bohatera i własną niewiedzą i pełna zapału czytać dalej. Nigdy jeszcze nie spotkałam się z książką o tak specyficznej zawartości, można powiedzieć "osobliwej", bo taka ta książka ma być, osobliwa. Patrząc na te zdjęcia odczuwałam swego rodzaju "przyjemny niepokój" i ten drobny aspekt był tym, co sprawiało, że na mojej twarzy wykwitał uśmiech. Otrzymywałam wówczas tę, choć drobną namiastkę grozy i tajemniczości, jakiej w tej powieści szukałam. Niewątpliwie klimat to największy atut powieści Riggs'a. To była dla mnie miła niespodzianka i głównie z powodu tego specyficznego klimatu cieszę się, że sięgnęłam po tą książkę.
Kolejnym plusem tej powieści był wątek fantastyczny, a więc tytułowy dom Pani Peregrine, osobliwe dzieci i potwory, które widzi tylko Jacob. To kolejna rzecz, która obok cudownie wykonanych fotografii jest tym, co buduje niezwykły klimat tej powieści. A świat fantastyczny widziany oczami Jacoba to połączenie koszmarów i najwspanialszych marzeń, to świat dla odważnych i tych, którzy nie boją się marzyć. Ten świat choć w gruncie rzeczy piękny, bywa także przerażający.
Bohaterami tej książki są dzieci w różnym wieku i choć podczas czytania powieści Czytelnik siłą rzeczy skupia się na Jacobie, poznajemy również całe mnóstwo ciekawych i świetnie skonstruowanych postaci. Jedynym aspektem, który nie podobał mi się w kreacji bohaterów była ich wręcz zatrważająca naiwność i brak logicznego rozeznania się w sytuacji. Spodziewałam się, że ich działania będą bardziej przemyślane, choć z drugiej strony, czego można spodziewać się po dzieciach, które całe życie żyją sobie bezpiecznie w domu pani Peregrine, przekonane, że ze świata zewnętrznego nic im nie grozi. Przyznam, że nie miałam problemu z polubieniem postaci, których jest w tej książce mnóstwo, niemniej żadna postać nie przypadłą mi do gustu na tyle, żebym ją jakoś szczególnie polubiła z głównym bohaterem na czele, który momentami bywał irytujący. Są to jednak bardzo ciekawe i z pewnością oryginalne osobistości, jak np. Emma, dziewczynka na oko 16 letnia, zaś w rzeczywistości to 88-letnia staruszka, która potrafi wzniecić ogień gołymi rekami, Millard- niewidzialny chłopiec, Enoch- wskrzesiciel zmarłych, Fiona władająca ziemią samą siłą woli i wiele wiele innych.
"Kiedyś marzyłem o ucieczce przed zwykłym życiem, ale tak naprawdę moje życie nigdy nie było zwyczajne. Po prostu nie zauważałem jego niezwykłości."
Język jakim operuje Ransom Riggs jest pełen prostoty i widać, że była to książka skierowana głównie do młodzieży. Niemniej styl pisarki autora wcale nie nużył, wręcz przeciwnie. Opisy uczuć i przyrody grają pierwsze skrzypce, jednak barwny i prosty język sprawia, że nie można się nudzić.Dodatkowo od czasu do czasu pojawiające się "głębokie" przemyślenia głównego bohatera ubogacają powieść i sprawiają, że staje się ona jeszcze ciekawsza i intrygująca.
Niech was nie zmyli opis książki i moja opinia o stylu autora, bo chociaż jest to książka pozornie skierowana głównie do młodzieży to jednak porusza ona tematy bynajmniej niezwiązane z tematyką młodzieżówą. Historia widziana oczami Jacoba jest historią pełną grozy i tajemnic, pełna lęku i obawy przed utratą najbliższych, a także lęku przed samym sobą i własnymi demonami.
Podsumowując "Osobliwy dom pani Peregrine" to książka", którą w gruncie rzeczy, pomijając pewne minusy, czytało mi się przyjemnie, a lekkie pióro autora pozwalało odpłynąć i pozwolić myślom swobodnie krążyć. Cudowny klimat i nietuzinkowi bohaterowie sprawili mi wielką przyjemność podczas czytania i sprawiło, że naprawdę mogłam się przy tym tytule dobrze bawić. Ani trochę nie żałuję, że sięgnęłam w końcu po tę powieść i podejrzewam, że ochoczo zabiorę się za czytanie kolejnych tomów, gdy najdzie mnie ochota na powrót do świata Jacoba i jego przyjaciół.
"Kurczowo czepiamy się naszych fantazji, dopóki cena wiary nie okaże się zbyt wysoka."
"Osobliwy dom Pani Peregrine" to książka wymarzona na jesienne wieczory. Książka pełna niewysłowionej grozy, oryginalnych postaci, cudownie wykreowanego świata. Bardzo się cieszę, że w końcu się przełamałam i sięgnęłam po tę powieść. Z racji mojego dystansu do tej książki mogłam się nią w pełni cieszyć i nie dołączyłam do grona wielce rozczarowanych czytelników. Dla tych, którzy szukają lekkiej lektury, która pozostawia pola do wyobraźni,miłośników fantasy połączonego z groteską, a także fanów nietuzinkowych powieści będzie to powieść idealna! Dodatkowo, jeśli lubicie czytać nocą, tak jak ja, to wtedy właśnie najlepiej ją czytać!
Moją przygodę z październikiem rozpoczęłam z "Latem koloru wiśni" autorstwa Cariny Bartsch. Oczarowana subtelnie różową okładką z kobiecym motywem tytułowych kwiatów wiśni i intrygujących oczu bohaterów na okładce, pełna zapału przystąpiłam do lektury. Na początek muszę przyznać, że piękna okładka nie zawsze jest równa treści książki. Przeciwnie, ja byłam ta książką do głębi rozczarowana. Otrzymałam coś zupełnie innego, niż to czego się spodziewałam i bynajmniej nie są to pozytywne wnioski. Jeśli jesteście przygotowani na morze krytyki, to zapraszam dalej!
"Emely, obdarzona odrobinę sarkastycznym poczuciem humoru studentka literaturoznawstwa, szczerze cieszy się z przeprowadzki jej najlepszej przyjaciółki do Berlina. Nie wie jeszcze, że szalona Alex zamierza zamieszkać w mieszkaniu swojego brata, przystojnego, szmaragdowookiego bruneta, z którym Emely łączą niemile wspomnienia. Na szczęście wkrótce dziewczyna otrzyma romantyczny mail od tajemniczego wielbiciela..."
-Lubimy Czytać
Przyznam szczerze, że
rzadko zdarza mi się tak mocno krytykować daną książkę, ale w tym przypadku po
prostu nie mam oporów. Nie znaczy to jednak, że "Lato..." było
całkowicie pozbawione atutów, jakich szukam w książkach, niemniej minusów
znalazło się znacznie więcej.
Emely to
studentka literaturoznawstwa, która cieszy się na przyjazd swojej najlepszej
przyjaciółki do Berlina. Nie spodziewa się jednak, że
przyjaciółka nie tylko nie wynajmie mieszkania, ale wprowadzi się do
mieszkania o dwa lata starszego od niej brata, Elysa, z którym Emely
łączą niezbyt przyjazne stosunki. Smutna przeszłość i bolesne wspomnienia
wypaliły niegdyś namiętne uczucie miłości do Elyasa, przeradzając się w
czystą i wręcz irracjonalną nienawiść. Poukładane życie Emely jeszcze
bardziej wywraca się do góry nogami, gdy nagle zaczyna otrzymywać listy od
tajemniczego wielbiciela o imieniu (czy tez raczej pseudonimie) Luca.
Fabuła tej
książki skupia się na dosyć zawiłej relacji pomiędzy Emely a Elyasem,
którzy niemal przy każdej okazji wzajemnie skaczą sobie do gardeł w ramach
konkurencji "kto komu mocniej dogryzie". Przyznam, że po tym, co
sugerował opis, określenie "lekkie love story" nijak ma się do
fabuły książki, przeciwnie- stanowi kompletne przeciwieństwo tego, co spodziewałam
się w tej powieści znaleźć. Konstrukcja fabuły, opierająca się na relacji
dwójki studentów, którzy zachowują się jak kilkuletnie dzieci, samo w
sobie przeczy skojarzeniom, jakie nasuwają po przeczytaniu, jakże okraszonego
zarysu fabuły. Co ciekawe, Czytelnik przez całą powieść nie może pojąć
dlaczego relacja miedzy Emely a Elyasem opiera się tylko i wyłącznie na
wzajemnym dogryzaniu i wtrącaniu w co trzecie zdanie słowa 'seks', a prawdziwe
zdefiniowanie problemu ich relacji zostaje wyjaśnione w połowie książki i to również w dosyć niekompletny sposób. Ciągłe docinki między bohaterami sprawiały, że książka zamiast nakrecać, nużyła mnie coraz bardziej i zaczynałam po prostu mieć dosyć.
Bardzo spodobał mi się wątek tajemniczego wielbiciela i to był główny powód dla którego zdecydowałam się czytać dalej i nie odłożyć tej książki, a najlepiej zapomnieć, że kiedykolwiek miałam ją w rękach. Tajemniczy wielbiciel Emely podpisujący się imieniem Luca dodawał powieści aury tajemniczości i zwyczajnie mnie intrygował. Bardzo chciałam dowiedzieć się jaką tożsamość poza internetowym romantykiem, który uwielbia podlizywać się głównej bohaterce, ma Luca i żałuję, że się tego nie dowiedziałam. Aczkolwiek zaznaczę, że miałam pewne przypuszczenia i w miarę jak zbliżałam się do końca powieści, wydawało mi się, że były trafne.
Akcja w tej książce jest stonowana na potęgę, żeby nie powiedzieć wprost, nudna. Pomiędzy głównymi bohaterami początkowo nie dzieje się nic, co mogłoby zmienić ich relacje, ale też nie ma w tej powieści nic, co mogłoby przyciągnąć oko bardziej wymagającego czytelnika. Akcja gwałtownie nabiera rozpędu tylko dwa razy i równie szybko opada. I zanim zdążyłam się ucieszyć, że wreszcie akcja ruszyła do przodu, napięcie zwyczajnie i prędko opadło, równie szybko jak się pojawiło. Jedynie tajemnice, pełne czułości e- maile Luki sprawiały, że od tej książki zwyczajnie nie wiało aż tak bardzo nudą i dodawały powieści jakiegoś subtelnego zwrotu akcji w rytm serca głównej bohaterki.
Jeśli chodzi o bohaterów to początkowo nawet byłam w stanie lubić ich i patrzeć przez palce na ich dziecinne kłótnie, o tyle w pewnym momencie ich skomplikowana relacja, której nijak nie sposób rozgryźć, zaczęła mnie po prostu irytować, a co za tym idzie, bohaterowie również nie przedstawiali się w najlepszym świetle. Jeśli chodzi o kreacje bohaterów, to trudno określić ją inaczej niż słaba i zwyczajnie płytka. Bohaterowie tej powieści są jednowymiarowi i pozbawieni głębi, która oddawałaby ich charaktery.
Emely to dziewczyna o dosyć sarkastycznym poczuciu humoru i stylu bycia. Uwielbiam takie postacie, ale postać Emely bardzo, ale to bardzo nie przypadła mi do gustu. Wszelkie próby, jakie podejmowałam, aby zrozumieć motywy, które popychały główną bohaterkę do czynów niekiedy całkowicie sprzecznych z logiką, spełzły na niczym. Emely to dziewczyna, która zachowuje się w pokrętny sposób. Mimo iż nieustannie zaznacza, jaki to Elyas jest dziecinny, sama nie zachowuje się lepiej, a nawet gorzej. To hipokrytka, która co innego mówi, a co innego robi i dodatkowo myśli w sposób całkowicie sprzeczny z pozostałymi dwoma aspektami swojej hipokryzji. To bohaterka, której nie mogłam rozgryźć, ani tym bardziej polubić a jej zachowanie niekiedy bywało irytujące i infantylne.
"Moja teoria, że mężczyźni przychodzą na świat z wadą mózgu, potwierdzała się z każdym dniem."
Miałam podobny stosunek do Elyasa, ale zdecydowanie bardziej ta postać przypadła mi do gustu. Przystojny student medycyny grający w wolnych chwilach na pianinie to model chłopaka, którego chciałaby mieć każda dziewczyna. Elyas wie, że ma powodzenie u kobiet, jednak, co gorsza, on wcale tego nie chce, ponieważ ni zwad, ni stąd upodobał sobie Emely! Mimo jego aroganckiego stylu bycia, cechuje go również wrażliwość na problemy innych ludzi i opiekuńczość wobec nich. To właśnie sprawiło, że go polubiłam, choć wielokrotnie bywał naprawdę wkurzający.
"- A co to jest miłość w ogóle?
- Kaprys natury, defekt genetyczny – nazwij to, jak chcesz. Faktem jest, że miłość istnieje tylko po to, by dwoje ludzi po prokreacji zostało razem tak długo, aż potomek osiągnie pełnoletność."
Alex to moim zdaniem jeszcze gorsza postać niż Emely. To dziewczyna, która kocha zakupy, a jej jedynym zmartwieniem jest to, czy obiekt jej westchnień w końcu ją pocałuje. Dodatkowo co drugie zdanie tej postaci ogranicza się mniej więcej do wypowiedzi w stylu "jaki on słodki, jaki on fajny!", co po niemal 500 stronach książki naprawdę stawało się dosyć męczące.
Jedyną postacią, którą polubiłam, był jak wspominałam, internetowy wielbiciel Emely- Luca. Tajemniczy chłopak, który sypie komplementami, jakie chciałaby usłyszeć każda dziewczyna. Oczywiście, to nie jest jedyny powód dlaczego go polubiłam. Bardzo spodobała mi się czułość i delikatność, a nawet poczucie humoru, które wyczuwa się czytając jego e-maile do Emely. Spodobało mi się, że został pozbawiony pewnej dozy ironii i ciętego języka, bo była to bardzo miła odmiana po serii dialogów pomiędzy głównymi bohaterami książki. Luca mnie intrygował i chciałabym się przekonać czy moje przypuszczenia co do jego osoby się sprawdziły.
Również język, jakim operuje autorka nie przypadł mi do gustu, przeciwnie, królująca ironia na każdej stronie nie pozwalała mi jakkolwiek wczuć się w tę powieść, a po 496 stronach byłam nią zwyczajnie znudzona. Dialogi miedzy bohaterami pozbawione były chociażby skrawka inteligencji, z jaką przecież powinni wypowiadać się ludzie dorośli, przeciwnie, pierwsze role grały docinki i potyczki słowne nawet z najbłahszego powodu. Te ich potyczki słowne, które polegały na nieustannym wymienianiu się pałeczką zmuszały mnie do przewracania oczami, ponieważ były po prostu nielogiczne. W dużej mierze większość dialogów była sprowadzana do tego "kto komu najbardziej dogryzie", co zwyczajnie mnie irytowało i nie mogłam doszukać się w nich sensu. Wygląda to tak, jakby ironia stanowiła jedyny środek ich komunikacji, co samo sobie w wykonaniu dorosłych ludzi wypada dosyć słabo.
Carina Bartsch starała się wykreować swoją powieść na przekonaniu, że "stara miłość nie rdzewieje", ale... zupełnie jej to nie wyszło. Emely jest pewna, że łączące ją niegdyś uczucie do Elyasa doszczętnie wygasło, czego nie można powiedzieć o Elyasie, który w pewnych momentach staje się niemal irytująco nachalny wobec głównej bohaterki. Jego działania (niemal wszystkie) pozbawione były dozy romantyczności, o jakie początkowo go posądzałam.
Gdyby nie postać Luki, która mnie intrygowała, prawdopodobnie po kilku pierwszych rozdziałach zwyczajnie bym książkę odłożyła. I choć nie umiem tego wytłumaczyć, to dzięki tej postaci, odczuwałam coś na kształt przyjemności z czytania, pomimo tylu minusów, które wymieniłam powyżej.
"A przecież książki to jeden z najcenniejszych darów na ziemi. Kunsztownie zestawione słowa, które zmieniały się w melodię, a potem w obrazy. Białe, puste kartki, na których powstawały światy większe od wszechświata. Przestrzenie, które wciągały ludzi i kazały im zapominać o wszystkim wokół. Literatura była magicznym zaklęciem, któremu całkowicie uległam."
Nie mogę powiedzieć, że poleciłbym tą książkę komukolwiek, a już na pewno nie miłośnikom tradycyjnych historii miłosnych. Nie jest to lektura przy której można miło spędzić czas, o irytujących bohaterach nie wspominając. Przyznam szczerze, że mnie ta powieść zupełnie nie przypadła do gustu i chociaż czytanie jej przez miniony tydzień było czymś, do czego prawie się zmuszałam i jak najszybciej chciałabym o niej zapomnieć, to jednak dzięki Luce, ta powieść wzbudza we mnie jakieś ciepłe uczucia. Nie polecam, ale jeśli chcesz, spróbuj, może spodoba Ci się bardziej niż mnie!