Mamy już koniec miesiąca, dlatego tradycyjnie spieszę z co miesięcznym podsumowaniem oraz zdradzeniem Wam, po jakie pozycje będę sięgać w przyszłym miesiącu. Luty był dla mnie dosyć produktywnym miesiącem, zarówno pod względem nauki do egzaminu maturalnego, jak i z czytania książek. W lutym sięgałam zarówno po pozycje literatury współczesnej jak i po lektury szkolne, które korzystając z czasu, jaki pozostał do matury, jak również biorąc pod uwagę omawiana na lekcjach epokę, postanowiłam przeczytać. W tym miesiącu przeczytałam 6 książek, z których 2 były moimi lekturami szkolnymi. Udało mi się także przeczytać niemal wszystkie pozycje z lutowej listy, co tylko potęguje mój zachwyt. Jestem zadowolona, że udało mi się je przeczytać i liczę na to, że pozycje marcowe okażą się równie wspaniałe. A teraz, zapraszam do zapoznania się z przeczytanymi przeze mnie pozycjami lutego.:)
1."Trylogia Engelsfors" Mats Strandberg & Sara Bergmark Elfgren <recenzja>
2. "Saga o Ludziach Lodu. Dziedzictwo zła" Margit Sandemo
5. "Zwiadowcy. Płonący Most" John Flanagan <recenzja>
6. "Inny świat" Gustaw Herling Grudziński
Nie miałam wcześniej okazji zapoznać się z twórczością tego autora, toteż wymagana znajomość tej lektury do matury, okazała się być dobrym pretekstem. Książka porusza tematy trudne i na tyle jest to ciężka, właściwie dosyć okrutna tematyka, że podczas czytania tej lektury parokrotnie przerywałam jej czytanie i brałam się za książkę o nieco weselszej tematyce. Liczę, że wraz z początkiem marca, dobrnę jednak do końca tej lektury.
7. "Złodziejska magia" Trudi Canavan
Książka Trudi Canavan znalazła się na mojej lutowej liście, dlatego gdy tylko zaczęłam czytać "Inny świat" Grudzińskiego, przytłoczona jego ciężką tematyką, sięgnęłam po literaturę fantasy w jakiej to lubuje się Canavan. Książkę czyta mi się lekko i przyjemnie, niemniej jest to dosyć spora objętościowo pozycja, lecz udało mi się dobrnąć do 3/4 części, dlatego też niebawem możecie spodziewać się jej recenzji na blogu!
"Trylogia o Engelsfors".
"Inny świat"
CO W PRZYSZŁYM MIESIĄCU?
Marzec to kolejny miesiąc przybliżający mnie do matury, dlatego też głównie zamierzam sięgać po lektury, których nie zdążyłam przeczytać, a które są w moim przypadku dosyć istotne. Jednak na pewno sięgnę również po powieści z mojego księgozbioru na półce "Chcę przeczytać", gdyż nie potrafiłabym czytać tylko i wyłącznie lektur bez żadnych innych książek, które nie ukrywajmy- z pewnością okażą się bardziej interesujące. W marcu chciałabym przeczytać następujące książki m. in. dokończyć "Inny świat" Gustawa Herlinga Grudzińskiego oraz "Złodziejską magię" Trudi Canavan, które obecnie czytam,oprócz tego:
- "Tango" Sławomira Mrożka,
- "Rok 1984" George Orwell'a,
- "Little Woman" Louise May Acolt
- "Saga o Ludziach Lodu. Zamek Duchów" Margit Sandemo,
- "Will Grayson, Will Grayson" John'a Green'a.
Mam ogromną nadzieję, że uda mi się przeczytać wymienione wyżej pozycje. Trzymajcie kciuki! :)
Minął niezwykle krótki odstęp czasu od momentu, w którym zabrałam się do czytania części pierwszej tej serii- "Ruin Gorlanu". Od tamtego czasu minął już miesiąc, a ja zdążyłam zatęsknić za niezwykłym średniowiecznym klimatem, jaki John Flanagan stworzył w tej serii. Z ogromną przyjemnością zabrałam się więc za "Płonący most" i muszę przyznać, że byłam nie mniej usatysfakcjonowana niż podczas czytania tomu pierwszego. Kiedy bowiem ma się do czynienia z pisarzem takim jak Flanagan, zwyczajnie niemożliwym jest nie zakochać się w wykreowanym przez niego świecie i cudownych bohaterach.
Młody Will został oficjalnym czeladnikiem zwiadowcy Halta. Pod czujnym okiem mistrza uczy się strzelania z łuku, doskonałego maskowania się, a także zgłębia całą niezbędną zwiadowcom wiedzę. Niespodziewanie Will wraz ze swoim przyjacielem Horace'm oraz starszym zwiadowcą Gilanem, otrzymuje niezwykle ważne zadanie. Młodzi chłopcy mają być bowiem pośrednikami w petrakcjach dotyczących zjednoczenia Arlueanu oraz sąsiedniego kraju Celtii, przeciwko wojskom Mogarahta. Kiedy jednak ekipa dociera na miejsce ich oczom ukazuje się widok, jakiego się nie spodziewali, gdyż wszyscy mieszkańcy zniknęli. Czy to znak, że władca Nocy i Deszczu wykonał już ruch?
Rozpoczynając przygodę z tą serią byłam niemal całkowicie pewna, że mi się ona spodoba i jak dotąd przeczucie mnie nie zmyliło. Zachwycona tomem pierwszym, spodziewałam się czegoś równie dobrego po tomie drugim, co w dużej mierze otrzymałam. Czytając "Płonący most" odczuwałam płynące z wnętrza ciepło, a cała gama uczuć, jaką autor zawarł w tej części przelewała się przeze mnie, sprawiając, że nie mogłam się powstrzymać i bardzo chciałam wiedzieć, co będzie dalej.
„Sarkazm wcale nie jest
pośledniejszą formą humoru. Sarkazm po prostu nie ma z poczuciem humoru nic
wspólnego.”
Podobnie, jak w "Ruinach Gorlanu" dużą zaletą tej książki jest prostota fabuły, wątki poboczne schodzą nieco na dalszy plan. Liczy się tylko jedno- spalić most, zanim będzie za późno. Choć cel pozornie wydaje się być prosty, to jednak wykonanie go jest o wiele trudniejsze. Na drodze Willa i jego przyjaciół co chwila pojawiają się nowe przeszkody, a młody zwiadowca nie raz musi podejmować decyzje, które zaważą na losach całej drużyny. Bardzo podobało mi się to, jak zgrabnie autor ujął wszystkie wydarzenia, jakie stawały bohaterom na przeszkodzie w tak niebanalny sposób. Podziwiam autora za to, że potrafił upakować i pomieścić w swojej książce tak wiele zdarzeń i to jeszcze dodatkowo z wartko płynącą akcją.
Porcja przygód w "Płonącym moście" zdecydowanie przewyższa ilość tych w tomie pierwszym. Bardzo podobało mi się, że zupełnie inaczej niż w tomie pierwszym, autor rozbudował napięcie powieści. Nic nie dzieje się zbyt szybko, dzięki czemu Czytelnik zyskuje czas, aby zapoznać się z pewnymi szczegółami dotyczącymi fabuły, przez co nic mu nie umyka. Akcja rozwija się stopniowo i przez większą cześć książki ma się wrażenie, że nie dzieje się nic istotnego. W miarę, jak Will, Horace i Gilan przemieszczają się do królestwa Celtii, rośnie napięcie, bowiem nasi bohaterowie napotykają różnoraki szereg przeszkód na swojej drodze. Autor w miarę, jak akcja stopiwo nabiera tempa, stwarza przyjemną otoczkę tajemnicy i cudownego niepokoju, dając tym samym bohaterom kolejną zagadkę, która będą musieli rozwiązać. To tylko kolejny zabieg autora, który pod koniec zachwyca Czytelnika wysuniętą puentą. Powieść jest objętościowo bardzo zbliżona do swojej poprzedniczki, jednak treść obydwu tych książek różni się diametralnie. W "Płonącym moście", akcja stopniowo nabiera tempa, wzrasta też poziom niepokoju, a adrenalina buzuje w żyłach. W tej powieści tyle się dzieje, a opisywane wydarzenia stopniowo układają się w logiczną całość, dlatego jestem pełna podziwu dla wartkiej i zwrotnej akcji autora. Jeśli dodatkowo akcja umieszczona jest w zachwycającym klimacie średniowiecza, nie można zrobić nic innego, jak usiąść i delektować się lekturą.
"Brak wiary w siebie jest chorobą. Jeśli stracisz panowanie nad tym, wątpliwości staną się twoją rzeczywistością."
Bardzo spodobał mi się sposób kreacji bohaterów w tym tomie. Wyraźnie bowiem widać, że wyszarzenia z "Ruin Gorlanu" odcisnęły na nich swoje piętno. Stali się bardziej dojrzali, mądrzejsi i pewniejsi siebie, słowem, zwyczajnie dorośli. Bohaterowie nie są już bowiem podrzutkami z sierocińca, ale uczniami najważniejszych osób w państwie Aurelan, co tym samym sprawia, że muszą dostosować się do swych ról. Bardzo podobało mi się, że autor uzewnętrznił ich sposób dojrzewania, wyrazy buntu i chęć samodzielności. Samodzielność i umiejętność radzenia sobie w każdej sytuacji były w tym tomie bardzo potrzebne młodemu czeladnikowi zwiadowcy, Willowi. Bohaterowie zostali postawieni w sytuacji kryzysowej, i to właśnie Will okazał niezwykłą wręcz przytomność umysłu i wolę do działania. Sytuacja w jakiej zostali postawieni zmusiła ich bowiem do podjęcia nieco drastyczniejszych decyzji. To tylko jeden z przykładów, który obrazuje, jak bardzo bohaterowie dojrzeli i to, w jaki sposób John Flanagan przedstawił proces dojrzewania młodych adeptów, był naprawdę mocny, ale właśnie przez to nasi bohaterowie zyskali klucz do opanowania sytuacji i opracowania możliwości ucieczki. Kolejną rzeczą, którą autor mnie zachwycił jest ukazanie pogłębienia się nieco burzliwych relacji między bohaterami z tomu pierwszego, którzy w tym tomie stali się najlepszymi przyjaciółmi. Autor bardzo wyraźnie nacechował książkę jak najbardziej pozytywnymi wartościami, takimi jak głęboka przyjaźń, odwaga, lojalność i wiara we własne możliwości. To tylko kolejny wspaniały aspekt serii Johna Flanagana!
Również w tym tomie autor stawia na prostotę języka i jego przekazu, jednocześnie jednak zmusza Czytelnika do refleksji. Opisy są barwne i pełne najmniejszych detali, co sprawia, że opisywane obrazy pojawiają się w umyśle Czytelnika, niczym sceny z rodowego filmu akcji. W dalszym ciągu pojawia się cudownie zarysowany średniowieczny klimat, który współgra z pozostałymi elementami powieści i idealnie komponuje się z barwnym językiem autora, dzięki czemu ta książka zyskuje kolejny niezwykły walor! Niemniej jednak, chwilami autor zupełnie mnie zaskakiwał, bowiem mimo, że przekaz był jasny klarowny, wyraźnie kryło się za tym coś więcej. Tym samym autorowi udało się stworzyć w swoim pisarskim stylu coś na kształt tajemniczej mgły, która otula Czytelnika i pozwala wierzyć, że wkrótce coś się wydarzy. To całe napięcie, a przy tym wartkie opisy stanowiły doskonały połączenie. Jestem pod wrażeniem tego, jak bardzo autor dopracował swój warsztat pisarski i z pewnością dowiem się o tym czegoś więcej w kolejnych tomach!
„Jeśli nie rozumiesz przyczyny,
dla której coś się dzieje,zadaj sobie pytanie: co z tego czegoś może wyniknąć,
a przede wszystkim- kto na tym skorzysta.”
"Zwiadowcy. Płonący most" to książka diametralnie rożna od swojej poprzedniczki, to pełna wrażeń i niezapomnianych emocji historia, gdzie dominuje element zaskoczenia. W pewnych chwilach Czytelnik zupełnie nie wie, czego się spodziewać ani, jakie skutki przyniesie ze sobą postępowanie młodych bohaterów, za co bardzo pokochałam tego autora. Jeśli tak dalej będzie, to seria "Zwiadowców" z pewnością znajdzie swoje miejsce wśród moich ulubionych książek młodzieżowych z Young Adult. Kolejną rzeczą, która podobała mi się w "Płonącym moście" to fakt, że autor nawet w sposób pośredni odwołuje się do wydarzeń z tomu poprzedniego, co chociażby widać na zmianie w kreacji bohaterów, czy rozwoju pewnych wątków z tomu pierwszego. Bardzo mi się to spodobało, ponieważ, w ten sposób autor podkreślił jeszcze mocniej ścisły związek miedzy tomem pierwszym a drugim, co niezmiernie mnie cieszy. Mój apetyt na tą serię z każdym kolejnym tomem rośnie, z czego bardzo się cieszę i gdybym nie sięgnęła w najbliższym czasie po tę serię, zapewne ominęłaby mnie świetna przygoda ze wspaniałymi bohaterami.
Polecam, polecam, "Zwiadowcy. Płonący most" to jak najbardziej warta polecenia świetna kontynuacja serii, przy której nie sposób się nudzić! Dla fanów przygodowych młodzieżówek, ta seria odznacza się naprawdę kilkoma świetnym walorami, a także nietuzinkowymi, aspektami, z którymi wcześniej się nie spotkałam. Książka obfituje w taką ilość akcji, że na pewno nie zaśniecie podczas czytania, mało tego, będziecie przewracać strona za stroną, aby dowiedzieć się o dalszych losach jej bohaterów i co chyba najważniejsze- książka wpędzi Was w stan narkotykowego głodu, gdyż zakończenie wbija w fotel i nie sposób zwyczajnie poprzestać na tomie drugim, czy nie zabrać się za tom trzeci!
Jakiś czas temu pisałam recenzję z"Osobliwego domu Pani Peregrine", pierwszego tomu tej trylogii. Zachwyt, w jaki wprawił mnie pierwszy tom sprawił, że oczekiwałam czegoś równie dobrego, jeśli nie lepszego po "Mieście cieni". Należę do tej grupy szczęśliwców, którzy nie mają oporów ani jakichkolwiek innych zahamowań i jeśli część pierwsza im się spodobała, z zapałem biorą się za kontynuację. Pomyślałam sobie, że jeśli "Osobliwy dom" tak bardzo mnie zauroczył, to o ile bardziej spodoba mi się "Miasto cieni"? Moje przypuszczenia okazały się jak najbardziej trafne, gdyż "Miasto cieni" niemal całkowicie spełniło moje oczekiwania.
W "Mieście cieni" ponownie spotykamy grupkę bohaterów poznanych w tomie pierwszym. Jest rok 1940, I Wojna Światowa. Jacob i jego nowi przyjaciele zmuszeni są opuścić wyspę Cairnholm, bezpieczną przystań dla osobliwych dzieci. Pełni nadziei i lęku, udają się w pełną niebezpieczeństw podróż do serca wojny, mrocznego Londynu wierząc, że uda im się ocalić ukochaną Panią Peregrine.
Przyznam, że mimo iż "Miasto cieni" urzekło mnie o wiele bardziej niż jak to miało miejsce podczas czytania "Osobliwego domu Pani Peregrine", to jednak zabrakło tam jednego, istotnego elementu, który znajdował się w tomie poprzednim, a dzięki któremu ten cykl tak bardzo mnie zachwycił. To jednak nie przeszkadzało mi cieszyć się lekturą z uśmiechem na ustach, dzięki temu spędziłam kilka dni przy niebanalnej, aczkolwiek niepozbawionej swoich wad lekturze.
Fabuła książki rozpoczyna się dokładnie w momencie, w którym zakończył się "Osobliwy dom Pani Peregrine", co znacznie ułatwia przyswojenie sobie pewnych istotnych dla fabuły zdarzeń. Dzięki czemu bez zbędnych dłużyzn i wprowadzania na nowo Czytelnika w ramy fabuły, autor zrzuca Czytelnika w wir przygód młodego Jacoba. Autorowi należą się wielkie brawa, ponieważ fabuła obfituje w różnoraką gamę wątków pobocznych, co czyni "Miasto cieni" znacznie lepszą książką od swojej poprzedniczki. Wielopłaszczyznowość fabuły pozwala na nowo zagłębić się w niezwykły świat Jacoba i osobliwców. Autor zdecydowanie podniósł poziom budowania napięcia, a coraz to nowe tarapaty w jakie wpadali bohaterowie dodawały tej książce naprawdę niezwykłego uroku i typowo osobliwego czaru. Rozbudowana fabuła i jej wielowątkowość były czymś bardzo dla mnie przyjemnym i nieco podniosło morały tej książki, czego w "Osobliwym domu..." zdecydowanie mi brakowało. Czytając "Miasto cieni" naprawdę nie sposób się nudzić i to jest na pewno jeden z największych plusów tej książki. Bowiem na kartach powieści chwilami robi się naprawdę niebezpiecznie i groteskowo, co sprawiło, że wówczas trzymałam kciuki, aby bohaterom udało się wyjść cało z opresji.
Gdy się spotkaliśmy byłem przekonany, że poderżniesz mi gardło. Ale chociaż bardzo się bałem, cichy głos w mojej głowie powtarzał: "Jeśli to ostatnia twarz, którą kiedykolwiek zobaczysz, przynajmniej będzie piękna".
W przeciwieństwie do swojej poprzedniczki akcja w "Mieście cieni" nie jest rozwlekana na siłę, ani też nie trzeba specjalnie czekać, aby coś zaczęło się dziać. Już od pierwszych stron Czytelnik staje oko w oko z tragedią, jaka dotknęła osobliwe dzieci pod koniec tomu pierwszego i staje się świadkiem ich niebezpiecznej podróży z Walii do Londynu. Właściwy czas trwania akcji książki wynosi trzy dni, lecz jak na te trzy dni, to działo się naprawdę wyjątkowo dużo. Podczas czytania miałam wrażenie, że bohaterowie podróżują już od co najmniej kilku miesięcy, tak bogata w liczne wydarzenia okazała się być ich podróż. Celem wyprawy było ocalenie Pani Peregrine i to właśnie stanowiło siłę napędową dla samej akcji książki. Po drodze, dzieci kilkakrotnie musza stawić czoło głucholcom, ich naturalnemu wrogowi, bezpiecznie przepłynąć ocean, dostać się do Londynu i oczywiście przetrwać, co w obliczu takich wydarzeń, wydaje się być czymś doprawdy niezwykłym. Bardzo spodobało mi się, że autor umieścił w książce motyw wędrówki i to obfitujący w tak pełne napięcia wydarzenia! Autor wprowadził także liczne urozmaicenia jak na przykład niezwykła menażeria osobliwych zwierząt, czy też obóz cyganów, które dzieci spotkały na swojej drodze. Dla mnie było to bardzo miłe i ciekawe urozmaicenie, gdyż pozwalało choć na chwilę odetchnąć od grozy, jaką budziły londyńskie uliczki zasypane gradem bomb. Wartka i szybka akcja, która oferuje Czytelnikom Riggs jest czymś, czego się nie spodziewałam, pamiętając doświadczenia z tomu pierwszego. Dlatego ta odmiana była dla mnie naprawdę miłym i bardzo przyjemnym zaskoczeniem. Bardzo cieszy mnie fakt, że książka jest tak urozmaicona i całkowicie pozbawiona scen nieistotnych, ale wypełniają ja wydarzenia przy których naprawdę nie sposób się nudzić. Sama nie mogłam się doczekać, aż dobrnę do momentu finałowego i kibicowałam bohaterom, aby ich wyprawa bezpiecznie dobiegła końca. Mój głód dobrej przygody został jednak w pełni zaspokojony i trwał aż do ostatniej strony powieści. W "Mieście cieni" spotykamy się z bohaterami poznanymi już w tomie poprzednim. Wydarzenia z tomu pierwszego odcisnęły na nich swoje piętno, co pozwoliło im dojrzeć i spojrzeć na pewne sprawy nieco bardziej z dystansu. Mimo wszystko jednak nadal chwilami zaskakiwały mnie swoimi szalonymi pomysłami, oczywiście w tym pozytywnym sensie. W dalszym ciągu jednak nie mogłam się nadziwić ich dziecięcej naiwności, co uwydatniało się zwłaszcza w sytuacjach stresowych. Mimo wszystko bohaterowie to nadal dzieci, więc chyba jestem skłonna im to wybaczyć. Bardzo spodobało mi się to, w jaki sposób autor rozwinął więzi między bohaterami. To poczucie przyjaźni, wzajemnego zrozumienia i solidarności panujące między bohaterami, ich odwaga, aby stanąć w obronie przyjaciół, to niewątpliwie jeden z największych plusów w ich kreacji. Byłam mile zaskoczona pojawieniem się bardzo wielu nowych postaci o bardzo ciekawych umiejętnościach. A sam fakt, że sporą część nowych bohaterów stanowiły zwierzęta sprawiał, że powieść sama w sobie stała się pełna niezwykłej, wspaniałej cudaczności, jak również oryginalności. Ransom Riggs w żaden sposób nie unieważnia roli danej postaci, gdyż pomimo, tego, że bohaterów jest mnóstwo, to każdy z nich w jakiś nawet bierny sposób ma wpływ na rozwój wydarzeń i tym samym żaden z nich nie jest pominięty. Każdy z bohaterów wyróżnia się na swój własny, osobliwy sposób.
"Dzień, w którym poznałam panią Peregrine, uważam za urodziny, bo to był dzień, w którym poznałam swoją prawdziwą mamę."
Elementem, którego bardzo brakowało mi w tej książce jest znacznie odmienny od swojej poprzedniczki klimat. Zniknęła gdzieś atmosfera niepokoju i tajemniczości, wizji niebezpieczeństwa na każdym kroku, która w "Osobliwym domu Pani Peregrine" tak mnie zachwyciła. Cała ta oniryczność i błądzenie po omacku, przyjemny niepokój, które towarzyszyły mi wcześniej zniknęły, czego bardzo żałuję. Pomimo tego, książkę czytało mi się zaskakująco dobrze i jestem nią naprawdę zachwycona. Wielka szkoda, że autor zrezygnował z wytworzenia takiej otoczki tajemnicy, która sprawiłaby, że książka znacznie bardziej zyskałaby w moich oczach. W książce jednak nadal występują nieco groteskowe lecz autentyczne fotografie osobliwych dzieci, które fascynują i przyciągają wzrok, co nieco mi wynagradzało ten brak oniryczności w tym tomie. "Miasto cieni" jest powieścią skierowaną do nastoletnich czytelników, dlatego też, co bardzo mnie boli, o literackim kunszcie nie może być mowy. Styl, jakim operuje Riggs jest jednak zaskakująco barwny i bogaty w nawet najdrobniejsze detale, pomimo swojej prostoty i braku wzniosłych wyrażeń. Jednak określenie "lekkie pióro" jest w tym przypadku po prostu idealne. Książkę czyta się bardzo szybko i zaskakująco lekko. Czytelnik nie musi zbyt długo zastanawiać się nad pewnymi aspektami powieści, gdyż za kilka rozdziałów, zostaną mu one podane- dosłownie- na tacy. Nawet nie zauważyłam, kiedy autor wciągnął mnie do tego niezwykłego i osobliwego świata, pełnego najróżniejszych stworów. "Miasto cieni" to powieść będąca naprawdę świetną kontynuacją swojej poprzedniczki, od której doprawdy ciężko się oderwać. A zakończenie dosłownie i w przenośni wbija w fotel, a Czytelnik jest ciekaw, kiedy akcja dotrze do punktu finalnego i samego zakończenia, co nastąpi w trzecim tomie cyklu. Ja sama na pewno za niedługo sięgnę po tom trzeci!
"Miasto cieni" to wspaniała przygotówka dla młodzieży ciekawej ambitnych historii, gdyż do takich ta książka z pewnością się zalicza. Mimo, że jest adresowana do młodszych, to przyjemność z jej czytania znajdą wszyscy, którzy posiadają choć odrobinę wyobraźni. Książka ta świetnie sprawdzi się na deszczowe dni, a Czytelnik z zapartym tchem będzie śledził losy Jacoba i jego przyjaciół do ostatniej strony! Fanom nietuzinkowych historii z połyskiem humorystycznego stylu autora również nie będzie się nudzić!
Jeżeli jesteście na moim blogu wystarczająco długo, to doskonale wiecie, że literatura skandynawska/szwedzka jest czymś, co kocham miłością bezgraniczną. Do tego typu literatury zalicza się również "Trylogia o Engelsfors". Z "Trylogią" po raz pierwszy zetknęłam się nieco ponad dwa lata temu, kiedy to sama rozpoczynałam naukę w szkole średniej. Moja miłość do tej serii przeżywała swoje wzloty i upadki i właśnie to było jednym z powodów, dla których na pewien czas porzuciłam przygodę z tą serią. Moje przywiązanie do tej serii sprawiło, że nie bacząc, na to jak negatywne odczucia wzbudził we mnie tom drugi, "Ogień", postanowiłam do niej wrócić. I w rezultacie "Klucz" stał się moim ulubionym tomem tej serii. Bardzo jestem z tego powodu zadowolona, gdyż jak wiecie mimo, że młodzieżowe klimaty nie są w moim typie, to jednak cykl o "Engelsfors" zdecydowanie temu zaprzecza! NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:
Miasteczko Engelsfors miało wszystkie przymioty całkiem zwyczajnej miejscowości i żaden z miejscowych nie pokusiłby się o odmienne stwierdzenie. Kiedy jednak na niebie pojawia się krwisty księżyc, który zmusza uczennice liceum, by spotkały się w parku, zaczynają mieć miejsce niezwykłe wydarzenia. Minoo, Anna-Karin, Vanessa, Linnea, Rebecka i Ida, sześć całkowicie różnych dziewczyn, które są jednak przeciwieństwem definicji normalność. Dziewczyny posiadają magiczne moce, a ich zadaniem jest ocalić świat.
Przyznam, że początkowo pomysł na fabułę wydał mi się nieco oklepany i potrzebowałam czasu, aby wciągnąć się w ten cykl. Kilka razy byłam nią zniesmaczona i wręcz zmuszałam się, aby czytać dalej. Kiedy jednak doszłam do punktu finalnego, byłam już całkowicie zabsorbowana niezwykłością tej trylogii, która choć na pozór zwyczajna, ma całkiem inne oblicze! Ta "Trylogia" posiada bowiem kilka istotnych cech, które odróżniają ją od innych młodzieżówek.
Oczywiście, kluczowym elementem jest fabuła trylogii, która z każdym tomem coraz bardziej się rozkręca. Z pewnością nie można mówić o miałkości fabuły, nawet w kontekście pierwszego tomu, który pełni rolę wprowadzenia do serii, a zdarzeń kluczowych dla fabuły jest niewiele. Pierwszy tom to niesamowicie pieczołowicie opracowany portret psychologiczny bohaterów, poznawanie swoich magicznych mocy i rozwój ich wzajemnych relacji. W tym tomie istotnym elementem są zagadki, tajemnice, błądzenie po omacku,co stanowi siłę napędową fabuły, gdyż jedna tajemnica skrywa kolejne. To sprowadza się do tego, że Czytelnik chce poznać coraz więcej sekretów, których znaczenie okaże się kluczowe w kolejnych częściach. "Ogień" to pewnego rodzaju przygotowanie dziewczyn do ostatecznego starcia ze złem i zamknięcia portalu. Zaś "Klucz" to istna wisienka na torcie, bowiem nie wszystkie zagadki zostały rozwiązane, krąg wybrańców nie jest kompletny, a dzień zagłady zbliża się coraz bardziej. W drugim i w trzecim tomie fabuła zachwyca swoją wielopłaszczyznowością, wciąż pojawiają się nowe watki poboczne i pytania, na które Wybrańcy muszą poznać odpowiedzi. Bardzo spodobało mi się, że autorzy nie udzielają prostych odpowiedzi, ale zmuszają Czytelnika do głębszego zastanowienia się i wysnucia własnych wniosków, dokonania właściwych wyborów, które nie zawsze niosą ze sobą pozytywne skutki.
Kolejną zaletą tej książki jest wartka i szybka akcja, która sprawia, że oderwanie się od tych książek graniczyło z cudem! Przyznam, że właśnie poprzez stonowanie akcji w tomie pierwszym, miałam pewne trudności z wczuciem się w ten niezwykły klimat. Momentami byłam zupełnie zniesmaczona i znużona, to jednak obecność tylu zagadek i tajemnic, nadawała książce pewnego rodzaju siłę napędową, która sprawiała, że miałam wielką ochotę czytać dalej. Mimo iż akcja jest w pierwszym tomie nieco stonowana, ze względu na jego rolę wprowadzenia Czytelnika w świat przedstawiony, to autorzy nadrabiają te braki w kolejnych tomach, a Czytelnik z ciekawością i zapałem przewraca strony, nie mogąc się doczekać, co będzie dalej. Wydarzenia, które mają miejsce w "Ogniu" i "Kluczu" dosłownie wbijają w fotel i to w tym pozytywnym sensie! "Klucz" jest największym pod względem objętościowym tomem tej trylogii, liczy nieco ponad 800 stron, jednak ja czytając, zupełnie tego nie odczuwałam. Przebrnęłam przez "Klucz" w niecały tydzień i moim pierwszym odczuciem po zakończeniu przygody z ta trylogią było zaskoczenie z jaką szybkością to przeczytałam, a drugim, ukłucie żalu, że moja przygoda z tak świetną trylogią zakończyła się tak szybko, mimo, że trwała prawie 2 lata!
"Minoo myśli o tym,co powiedział Walter.Że nie należy się bać władzy.Uzmysławia sobie,że to błąd.Należy jej się bać,bo władza jest niebezpieczna.Należy się z nią ostrożnie obchodzić,być wobec niej krytycznym.A przede wszystkim trzeba ją podzielić. Nikt nie jest tak dobry, żeby rządzić całym światem. I nikt nie może go uratować w pojedynkę."
Największą zaleta tej trylogii jest cudowny, niepowtarzalny klimat! Cykl o "Engelsfors" obfituje w taka ilość napięcia, tajemnicy i zagadek, że zwyczajnie nie sposób się znudzić tą serią. Jestem pełna podziwu dla autorów za tak pieczołowicie dopracowanie nawet najdrobniejszych detali, które sprawiają, że ten cykl jest tym czym jest, czymś po prostu niesamowitym. Na kartach tej serii jest całe mnóstwo wydarzeń, które wbijają Czytelnika w fotel, gdyż niemożliwym jest złapanie tchu przy takim tempie prowadzenia akcji. Czytelnikowi przez cały czas towarzyszy pewna słodka doza niepokoju i ciekawości, która nie pozwala poprzestać wyłącznie na pierwszym tomie. Sceny dramatyczne, pełne napięcia, bardzo szybko ustępują scenom pełnym wzruszeń, powagi, czy scenom miłosnym. Powieść obfituje w całą gamę uczuć i emocji, które przemawiają prosto do serca Czytelnika i pozwalają mu się jeszcze bardziej zżyć z bohaterami tej serii.
Kolejnym nietypowym aspektem tej trylogii jest fakt, że posiada ona sześć głównych bohaterek, z których to perspektyw opisywane są poszczególne rozdziały. Bohaterowie są różnorodni i dynamiczni. Najlepiej zostało to przedstawione w tomie pierwszym. Autorzy bardzo skrupulatnie wykreowali bohaterki książek, wyposażając je w odmienne charaktery i upodobania. Nie są to postacie jednolite ani tym bardziej płaskie. Przeciwnie każda z postaci ma swoje motywy oraz cele, do których dąży, każda z nich ma swoje wady i zalety. Bardzo spodobało mi się to, że wraz z każdym kolejnym tomem, postacie rozwijały się dynamicznie,a wydarzenia, które miały miejsce w jakiś sposób odcisnęły piętno na ich psychice. Dzięki tak dokładnie przygotowanemu portretowi psychologicznemu każdego z bohaterów, można było zaobserwować ich wewnętrzną przemianę, poznać motywy, które skłoniły dziewczyny do pojęcia takiej, a nie innej decyzji. Również dzięki temu, Czytelnik może obserwować te same sytuacje z aż sześciu różnych perspektyw, co pozwala także na wysunięcie wniosków dotyczących jego samego jako osoby, pozwala w pewien sposób opowiedzieć się po stronie, którejś z bohaterek. Zabieg z dynamiczną przemiana wewnętrzną postaci jest czymś dla mnie absolutnie cudownym, gdyż ma się przez to wrażenie, że są to postacie trójwymiarowe, z "krwi i kości", ponadto pozwala lepiej zaznajomić się z daną postacią. Absolutnie, niemożliwym jest, aby nie zżyć się z bohaterkami tej trylogii, ja sama bardzo pokochałam wszystkie jej bohaterki i szczerze żałowałam rozstania z nimi.
Moją ulubioną bohaterką była Minoo, typowa "grzeczna dziewczynka", zawsze mająca dobre stopnie, siedząca z nosem w książkach, nieco nieśmiała i zawsze działająca podług kodeksu praw, których nie wolno łamać. Pokochałam ją za to, że niemal w każdej sytuacji pełniła rolę dyplomatki, głosu rozsądku całej grupy, pewnego rodzaju przewodniczki, pokochałam za jej przesłodką dokładność i porządność, za niezłomną wiarę w to, że wszystko może się dobrze skończyć.Bardzo spodobało mi się, że wydarzenia w jakie obfitowała trylogia pozwoliły na przemianę wewnętrzną Minoo, która nauczyła się walczyć o swoje i stała się bardziej butna.
"Nie bój się pokazać, kim jesteś. Uwolnij emocje. Nawet jeśli są złe albo niebezpieczne. Odważ się i uwolnij swoją wrażliwość, kruchość."
Cykl ten posiada dwójkę autorów, jednak miałam wrażenie, że współpraca między nimi była tak bardzo zharmonizowana, że nie dało się odczuć, kiedy wydarzenia są pisane z perspektywy mężczyzny, a kiedy kobiety. Ta idealna harmonia, wyważone słowa i pewna miękkość języka bardzo mnie urzekły. Narracja to trzecioosbówka w czasie teraźniejszym, która stopniowo przeskakuje z bohatera na bohatera, dzięki czemu każdy z nich ma swoje pięć minut chwały. Rozdziały są krótkie, przez co jest ich mnóstwo, co jednak jest olbrzymim plusem, zważywszy na objętość każdego tomu. Kunszt pisarski jest bowiem widoczny gołym okiem. Jest to styl prosty, pozbawiony wymyślnych zdobień, a zarazem bardzo głęboki. Jednak prostota języka, to kolejny walor tej trylogii. Bowiem dzięki temu cykl czyta się wyjątkowo szybko, nawet mimo sporej objętości każdego tomu.
"-Czytam tylko w oryginale - oznajmia Viktor (...). - Inaczej tyle się traci. Przekład to bariera między tobą a tym, co pisarz chce ci przekazać."
Cykl o "Engelsfors" jest naprawdę wyjątkowy i nietuzinkowy z mnóstwem wspaniałych bohaterów. Nie przepadam za powieściami z gatunku Young Adult, jednak ta trylogia urzekła mnie swoim wyjątkowym, mrocznym klimatem. Tym samym "Trylogia Engelsros" zajęła bowiem bardzo ważne miejsce w moim sercu i na liście moich 10 top książek młodzieżowych również. Zauważyłam, że wyjątkowo mało jest ona znana, a szkoda, gdyż jest ona naprawdę warta uwagi i czasu, co mam nadzieję widać w mojej recenzji.
Na to pytanie nie sposób odpowiedzieć inaczej niż tylko jednoznacznym "tak". Czytając tę trylogię na brak nudy z pewnością nie będziecie mogli narzekać! Polecam przede wszystkim miłośnikom młodzieżowych thillerów, gdyż niewyjaśnionych zagadek i tajemnic jest tutaj bez liku. Również dla miłośników dark fantasy, cykl ten powinien się spodobać. Dla tych, co lubią subtelnie zarysowane wątki romantyczne, które nie grają zbyt wielkiej roli, także. I wreszcie dla tych, którzy szukają naprawdę dobrych książek na kilka wypełnionych nudą wieczorów.
Tradycyjnie pod koniec miesiąca przygotowałam PODSUMOWANIE przeczytanych przeze mnie książek. Wynik przeczytanych przeze mnie książek w tym miesiącu szczerze aczkolwiek bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Styczeń obfitował w największą ilość książek, biorąc pod uwagę rok szkolny, czego główną zasługą są ferie, z czym wiąże się moja odrobina wolnego czasu i odpoczynku. Dzięki temu mogłam większość czasu spożytkować jak najbardziej produktywnie, czytając pozycje, na które miałam w ostatnim czasie ochotę, a brak czasu nieco mi to utrudniał. W styczniu przeczytałam 10 książek, co jest moim zdaniem wynikiem naprawdę satysfakcjonującym również z tego faktu, że w kolejnych miesiącach nie będę mogła pozwoli sobie na tak obszerną listę lektur i zwyczajnie nie dotrę do wyniku 10 książek miesięcznie, a przynajmniej nie przed maturą. Tak więc, bez zbędnych przedłużeń zapraszam do zapoznania się z listą książek, które przeczytałam w minionym miesiącu. W tym poście zdradzę Wam jakie "smaczki" pozostawiłam sobie na luty, aby nieco umilić sobie czas przed maturą.
1 i 2. Dylogia "Opowieści o Shikanoko" Lian Hearn <recenzja>
9. "Zwiadowcy. Ruiny Gorlanu" John Flanagan <recenzja>
10. " Trylogia Engelfors" - tom 3 "Klucz" Mats Strandberg & Sara Bergmak Elfgren
Recenzja z "Klucza" niebawem pojawi się na blogu- trylogia Englefors jest naprawdę warta uwagi, więc oczekujcie na recenzję!
"Zwiadowcy. Ruiny Gorlanu" John'a Flanagana oraz "Klucz"Mats Strandberg & Sara Bergmak ElFgren.
"Oświadczyny" Tasminy Perry.
CO W PRZYSZŁYM MIESIĄCU?
Luty to miesiąc, który zawsze mija najszybciej, toteż po wybiórczej selekcji zdecydowałam się na krótkie od 200-600 stronicowe pozycje, które jak sądzę uda mi się przeczytać nawet wziąwszy pod uwagę mój obecny brak czasu. Jednak brak czasu to jedno, a odpoczynek drugie, więc wierzę,że uda mi się wywiązać z tego zadania należycie.
W lutym chciałabym przeczytać następujące pozycje:
- "Miasto cieni" - Ransom Riggs,
- "Zwiadowcy. Płonący most"- John Flanagan,
- "Saga o Ludziach Lodu. Dziedzictwo zła" - Margit Sandemo,