Nadszedł czas na tradycyjne podsumowanie miesiąca! Jak dotąd grudzień był tym miesiącem, który najmocniej dał mi się we znaki, jeśli chodzi o brak czasu na czytanie, w związku z zajęciami i przygotowaniami do Świąt. W grudniu przeczytałam 7 książek i jeśli chodzi o wynik to jestem bardzo zadowolona, że pomimo uciążliwego braku czasu, udało mi się aż tyle przeczytać. :)
muzyczka:
W grudniu dokończyłam rozpoczętego przeze mnie "Szczygła" a zakończyłam na "Harrym Potterze i Czarze Ognia", który nieodmiennie kojarzy mi się ze świąteczną atmosferą.
3-5. "Saga o Ludziach Lodu" tomy 1-3- Margit Sandemo
6. "Pride and Prejudice"- Jane Austen
7."Harry Potter i Czara Ognia"- J. K. Rowling
Z tej książki na pewno możecie spodziewać się niebawem recenzji! :)
"Harry Potter i Czara Ognia" oraz "Saga o Ludziach Lodu"
"Szczygieł"
CO W STYCZNIU?
Styczeń będzie miesiącem ferii zimowych, więc spośród groma nauki na pewno uda mi się wygospodarować nieco czasu na czytanie. Spośród mojej dłuuugiej listy książek wybrałam te tytuły, które najbardziej chciałabym przeczytać w styczniu. Oczywiście istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że niemożliwością będzie dla mnie przeczytanie ich wszystkich z uwagi na brak czasu z powodu matury. Ograniczyłam się więc do takiej top 5 tytułów. W grudniu chciałabym przeczytać następujące książki:
- "Opowieści o Shikanoko" Lian Hearn
- "Cinder" Marissy Meyer,
- "Król Kier" Aleksandry Polak/ "Little Woman" May Lousie Alcott
- "Złodziejka Książek Markusa Zusaka,
- "Oświadczyny" Tasminy Perry,
- dalsze części "Sagi o Ludziach Lodu" Margit Sandemo.
Macie jakieś propozycje od czego powinnam zacząć? O odpowiedzi proszę w komentarzach!
kategoria: literatura współczesna, Nagroda Pultizera
język: polski
NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:
Po wielkim rozczarowaniu jakim był "Mały przyjaciel" Donny Tartt zapragnęłam sięgnąć po inną powieść tej autorki. W natłoku pozytywnych recenzji i pochlebnych opinii rozpoczęłam moją przygodę ze "Szczygłem". Dając autorce naprawdę spory kredyt zaufania, spodziewałam się że książka czymś mnie zachwyci. I niestety moje spotkanie ze "Szczygłem" nie należało do zbyt udanych, ale mimo wszystko, powieść nie rozczarowała mnie aż tak bardzo. Po prostu liczyłam na coś więcej. Zapraszam na recenzję "Szczygła" Donny Tartt.
"Jak daleko można się posunąć, by oszukać los? Theo Decker cudem udaje się przeżyć wybuch. W irracjonalnym odruchu wykrada z ruin muzeum niewielki obraz. Ulubiony obraz matki, którą stracił w zamachu. Szczygieł, pilnie strzeżony symbol bezpowrotnie utraconego życia, będzie towarzyszył Theo w nieustającej podróży. Obraz, który początkowo jest dla Theo bezcennym skarbem, z czasem sprowadzi na niego śmiertelne niebezpieczeństwo."
-Lubimy Czytać
Dwunastoletni Theodore tylko cudem przeżywa zamach terrorystyczny. Uciekając z miejsca zdarzenia odruchowo zabiera ze sobą ulubiony obraz matki. Matka chłopca zginęła, zaś z ojcem Theo nie utrzymywał żadnych kontaktów. Chłopiec początkowo zamieszkuje w bogatej rezydencji Barbourów, po czym jednak stopniowo przenosi się z miejsca na miejsce. Wykradziony z muzeum obraz i mgliste wspomnienie matki nieustanie towarzyszą mu w tej podroży. Chłopiec nie wie jak wielką wartość ma skradziony przez niego obraz i niebawem pakuje się w poważne tarapaty.
Tak jak pisałam wcześniej, oczekiwałam czegoś więcej po Donnie Tartt, zwłaszcza, że "Szczygieł" zdobył Nagrodę Pultizera, a to nie byle wyróżnienie. Widać autorka nie całkiem trafiła w mój gust czytelniczy. A szkoda, ponieważ mogłaby być to naprawdę wspaniała powieść. Mimo wszystko ogromnym błędem byłoby napisanie, że w moim odczuciu, ta powieść ma same wady. Bowiem "Szczygieł" posiada swoisty przyciągający mnie magnetyzm. Jednak przewaga wad nad zaletami tej książki jest wręcz miażdżąca.
Główną osią fabuły jest rozwój wewnętrzny głównego bohatera, którego punkiem zwrotnym staje się śmierć matki oraz kradzież obrazu. Odtąd chłopca prześladuje nieuzasadnione poczucie winy. Obraz, który Theo ukradł staje się jego łącznikiem z przeszłością, brzemieniem winy, który musi nieść. Przynosi mu ukojenie w trudnych chwilach, ale również poważne tarapaty. Czytelnik podróżuje wraz z głównym bohaterem poprzez słynące z rozpusty Las Vegas, aż po mroczny Amsterdam. Donna Tartt skupiła się przede wszystkim na kreacji psychiki głównego bohatera, jego upadku moralnym i próbach odnalezienia swojego "ja" w okrutnym świecie.
"Za każdym razem, gdy
widzisz muchę albo inne owady na martwej naturze, zwiędły płatek albo czarną
kropkę na jabłku, malarz przekazuje ci potajemnie wiadomość. Mówi ci, że rzeczy
żywe są nietrwałe, wszystko jest tymczasowe. Śmierć w życiu. Dlatego mówimy o
martwej naturze."
Dopełnieniem całości tej książki jest obraz wykradziony przez Theo z muzeum. To właśnie obraz wywarł wpływ na osobowość głównego bohatera, był źródłem wszelkich jego najskrytszych lęków. Za pomocą owego obraz autorka w sposób symboliczny uzewnętrzniła postać głównego bohatera, po mistrzowsku pokazując jego stopniowy upadek moralny, jego złe i ciemne strony. Tym samym podkreśla jak ważna jest sztuka w życiu człowieka. Patrząc z tej perspektywy "Szczygieł" to dzieło będące hołdem dla świata sztuki, świata malarzy. Bowiem sztuka to kolejny główny wątek tej powieści i bez niego "Szczygieł" nie byłby tym, czym jest. Kontemplacja dla świat sztuki jest widoczna niemal na każdej stronie tej powieści. Moim zdaniem poprowadzenie tego wątku w taki sposób, jak zrobiła to Tartt, zasługuje na duży plus. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z książką, która tak wiele poświęcałaby roli sztuki i jej wpływu na życie człowieka. Powieść lekko dotyka metafizycznej natury człowieka, jego wrażliwości na piękno sztuki. To jedna z nietuzinkowych cechy tej powieści.
"... między "rzeczywistością" z jednej
strony a punktem, gdzie umysł styka się z rzeczywistością, istnieje strefa
pośrednia, tęczowa krawędź, gdzie rodzi się piękno, gdzie dwie zupełnie różne
powierzchnie mieszają się i stapiają, przynosząc coś, czego nie jest w stanie
dać życie: w tej przestrzeni mieści się cała sztuka i cała magia."
Powieść obfituje w znikomą ilość akcji. Punktami zwrotnymi są przeważnie podróże głównego bohatera od imprezowego Las Vegas aż do mrocznego i tajemniczego Amsterdamu. Przyznam, że choć naprawdę starałam się odnaleźć w tej książce coś więcej, coś, co by mnie urzekło, to jednak nie potrafiłam znaleźć żadnego punktu zaczepienia, przez co, czytało mi się opornie i byłam książką najzwyczajniej znudzona. Brakowało mi momentów, gdzie akcja gwałtownie nabiera tempa, a Czytelnik z zapałem przewraca kolejne strony. Niczego takiego tutaj nie znalazłam, a szkoda, gdyż dzięki temu powieść byłaby znacznie bardziej bogatsza.
Jeśli chodzi o bohaterów "Szczygła", to książka oferuje szeroką paletę różnorodnych charakterów. Każdy z nich wyposażony jest we własny, nieco unikatowy styl bycia. Dodatkowo, autorka ubarwia każdą z postaci poprzez nieco szersze ich przedstawienie w postaci krótkiego życiorysu. Pisarka stworzyła bohaterów o całkowicie odmiennych priorytetach i motywach działania. W tym względzie ten zabieg zasługuje na plus. Jeśli zaś chodzi o postacie głównych bohaterów, Borisa i Theodore to myślę, że idealnym określeniem byłoby stwierdzenie, że byli oni "jak ogień i woda". Te dwie postacie są od siebie niemal skrajnie różni, co przyznam nieco mnie irytowało. Theo to wiecznie żyjący w poczuciu winy, o skłonnościach samobójczych z zamiłowaniem narkotyków najpierw chłopiec, później dorosły mężczyzna. Przyznam, że bardzo zirytował mnie fakt, że autorka tak bardzo rozbudowała tą postać, gdyż czytanie w kółko o jego niezdecydowaniu, poczuciu winy, czy narkotycznych halucynacjach, nie było co najmniej pozytywne ani w jakiś sposób przyjemne. Skrajnie słaby psychicznie bohater i obok niego, wiecznie zadowolony z życia Boris z podobnymi skłonnościami, to chyba najgorsza mieszanka, jaką Tartt mogła stworzyć. Podobało mi się, jak autorka pokazała wzajemną przyjaźń i troskę chłopców, ale nic poza tym.
O wiele bardziej polubiłam postacie drugoplanowe, zwłaszcza Hobiego, mężczyznę w wieku średnim, utalentowanego stolarza oraz jego siostrzenicę Pippę. Postacie te, wykreowane w sposób jak najbardziej pozytywny niosły ze sobą harmonię i pewien względny rodzaj spokoju w życiu Theodore. Właśnie dzięki tej szczególnej atmosferze, którą odczuwałam czytając o Hobie i Pippie, byłam zdecydowana dobrnąć do końca tej książki i w jakiś irracjonalny sposób odczuwałam wtedy przyjemność z jej czytania.
"Nie miałem jej
nic do zaoferowania. Byłem chorobą, niestabilnością, wszystkim, przed czym
chciała uciec."
Przyznam, że absolutnie największa zaletą tej książki jest język. "Szczygieł" wyraźnie pokazuje pisarski kunszt autorki. Warsztat pisarski Tartt jest niezwykle bogaty - pełen podniosłych metafor i niespotykanych epitetów. Osobiście uwielbiam książki napisane takim podniosłym i wyrazistym stylem, dlatego też nawet będąc znudzona powolną akcją powieści, potrafiłam cieszyć się samą możliwością "obcowania" z takim stylem słowa pisanego. Jedyna rzeczą, do której mogłabym się przyczepić są zbyt rozbudowane zdania, co nieco zaburzało mi czytanie.
"Szczygieł" to powieść mówiąca subiektywnie o sztuce, dlatego też, gdy czytałam o danym malarzu czy jego obrazie, brakowało mi wizerunku samego obrazu, bądź jego autora. Uważam, że gdyby Tartt pokusiła się o wizualne wzbogacenie książki, byłoby to na pewno dobre posuniecie.
"A great sorrow, and one that I
am only beginning to understand: we don’t get to choose our own hearts. We
can’t make ourselves want what’s good for us or what’s good for other people.
We don’t get to choose the people we are."
Podsumowując, przyznam, że wynudziłam się makabrycznie w trakcie czytania tej lektury, toteż przemykająca się tam metafizyczna forma sztuki i kunsztowny język nieco wynagradzały mi ten fakt. Przez niezwykle nużącą akcje, kilkakrotnie odkładałam "Szczygła" i zaczynałam czytać inną książkę, żeby nieco "odetchnąć", tak aby nie umrzeć z nudów. W efekcie męczyłam się z tą książką dwa tygodnie. Mimo wszystko, uważam, że "Szczygieł" to niezwykle wartościowa książka, przynajmniej jeśli chodzi o dzieła sztuki.
"Szczygieł" nie jest książką, która każdemu przypadła by do gustu. Jeśli jednak mowa o osobach interesujących się sztuką we wszelkich jej dziedzinach, a także wrażliwych na piękno języka, "Szczygieł" może być wyborem idealnym. Miłośnikom literatury współczesnej i tzw. "białych kruków", ze względu na nietuzinkowość tej książki zdecydowanie polecam. Jeśli jednak nie jesteście wielkimi fanami sztuki, zdecydowanie odradzam, gdyż zwyczajnie wynudzicie się śmiertelnie.
kategoria: literatura amerykańska, dla nastolatków, literatura współczesna
język: polski
NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:
Minęła dopiero połowa grudnia, jednak do Świąt nadal pozostało trochę czasu. Chcąc uprzyjemnić sobie oczekiwanie sięgnęłam po "Światło" Jay Asher. Zapewne większość z Was kojarzy tego autora za sprawą słynnych "13 powodów", które całkiem niedawno odbiły się echem na tle blogosfery. Bowiem ta pozycja wywołała spore poruszenie wśród licealistów mojego otoczenia. Dzięki temu po raz pierwszy zetknęłam się z twórczością Jay Asher. Toteż wyobraźcie sobie moje przyjemne zaskoczenie, gdy dowiedziałam się o jego nowej powieści w świątecznym klimacie. Pełna jak najbardziej pozytywnych przeczuć rozpoczęłam swoją przygodę ze "Światłem", czyli młodzieżówką w bożonarodzeniowym wydaniu.
"Sierra prowadzi podwójne życie, a jego rytm wyznaczają święta Bożego Narodzenia. Jedno to życie w Oregonie, przy plantacji drzewek choinkowych, którą prowadzi jej rodzina. Drugie to życie świąteczne, kiedy przychodzi czas ich sprzedaży i wszyscy przenoszą się na miesiąc do Kalifornii. Gdy podczas jednej ze świątecznych podróży poznaje Caleba, wszystko się zmienia."
-Lubimy Czytać
Sierra to licealistka, której rodzinne tradycje świąteczne są nieco inne niż większości nastolatków w Oregonie. podczas Świąt bożonarodzeniowych wraz z rodziną wyjeżdża do Kalifornii, gdzie sprzedaje choinki z rodzinnej farmy. Dziewczyna wie, że tegoroczny rodzinny wyjazd będzie ostatnim, gdyż farma nie przynosi już dochodów. Stara się aby te ostatnie święta w Oregonie były niezwykłe. Nie spodziewa się, że spotka tam miłość swojego życia, Caleba, który ma za sobą dosyć ponurą przeszłość. Ich krótkotrwała znajomość przeradza się w uczucie,jednak aby pozostać razem potrzebny jest maleńki bożonarodzeniowy cud...
Przyznam, że nie bardzo wiedziałam co mogłabym o tej książce napisać, ponieważ tak na dobrą sprawę, moja opinia o niej zmieściłaby się w zaledwie kilku zdaniach. Powodem tego jest raczej powierzchowność tej powieści, ponieważ tak na dobrą sprawę to oprócz świątecznego klimatu, ta pozycja nie wiele się różni od innych młodzieżówek. Dwójka nastoletnich bohaterów, którzy zakochują się w sobie, ale nie mogą być razem... Przyznam, że ten schemat wydał mi się nieco przerysowany. a szkoda, gdyż spodziewałam się po tej powieści czegoś więcej.
Fabuła książki opiera się na relacji Sierry i Caleba. Biorąc pod uwagę, że czas akcji w tej książce wynosi tylko jeden miesiąc, zdumiewające jest jak wiele razy relacja między głównymi bohaterami zaczęła się zmieniać. Dla Sierry tegoroczne święta na farmie są niestety ostatnimi, dlatego dziewczyna stara się wykorzystać ten czas jak najlepiej. Zaś Caleb powoli zaczyna dochodzić do siebie po bolesnych przejściach w ostatnim czasie. Dla nich obojga te święta są okazją do noworocznych postanowień i wybaczenia win.
Podczas powieści poznajemy bolesną przeszłość Caleba. W tym kontekście Asher postawił na psychologiczną wymowę tej powieści. Czyn Caleba, który podzielił rodzinę, w oczach chłopaka jest błędem, którego nigdy nie zdoła naprawić. Chłopak kupuje choinki i dostarcza je rodzinom, które nie mogą sobie pozwolić na taki luksus. W ten sposób stara się wymazać poczucie winy, zadośćuczynić samemu sobie. Przyznam, że ten aspekt powieści wywarł na mnie spore wrażenie. Poruszyło mnie to, do jakich zakamarków psychiki ludzkiej musiał sięgnąć autor, aby stworzyć postać o tak wręcz zżerającym poczuciu winy. Uderzyło mnie jak głębokie było poczucie winy i pragnienie odkupienia Caleba.
Akcja powieści jest niejednostajna. Chwilami strasznie się nudziłam i nie potrafiłam się zmusić aby czytać dalej. Za to w następnej chwili z zapałem przewracałam strony, chcąc dowiedzieć się co będzie dalej. Mówiąc szczerze, tak nierównomierne rozłożenie akcji nico mi przeszkadzało. Co więcej kierunek w jakim ruszyła relacja głównych bohaterów, lekko mnie rozczarował i żałowałam, że autor rozwinął tę relację w taki, a nie inny sposób.
"Czy myślisz, że jestem głupia?
- Uczucia nigdy nie są głupie."
Kreacja bohaterów tej książki jest cóż, w gruncie rzeczy, typowa jak na książki z gatunku Young Adult. Bohaterowie są płytcy i pozbawieni jakiejkolwiek głębi. Przyznam, że śledząc ich poczynania, a także rozwijającą się między nimi relację nie potrafiłam się w żaden sposób z nimi zżyć. Ani też jakoś specjalnie nie faworyzowałam żadnego bohatera. Żadna z wykreowanych przez autora postaci nie poruszyła mnie dostatecznie, bym mogła powiedzieć, że jakoś specjalnie ją polubiłam. Być może zauroczona ideą książki, tzw "bożonarodzeniowego cudu", oczekiwałam po tej książce tylko jednego, względnie szczęśliwego zakończenia z wielkimi fajerwerkami na koniec, co niestety nie wydarzyło się w taki sposób, jaki sobie wyobrażałam.
Również język powieści nie zachwycił mnie dostatecznie mocno. Chwilami miałam wrażenie, że "Światło" to jedynie próba sił autora, gdyż nie mogę napisać o jakimkolwiek kunszcie pisarskiego stylu Asher'a. Autor niemal całkowicie pominął opisy i skupił się na dialogach, przez co miałam wrażane, jakbym czytała jeden wielki dramat. Język Jay'a Asher'a jest niezwykle prosty, pełen potocyzmów i pozbawiony czaru przyciągania czytelnika. Klasyfikacja tej powieści jako typowej młodzieżówki jest widoczna gołym okiem, właśnie przez język. I o tyle o ile, w moim przypadku prostota języka jest zarówno wadą jak i zaletą tej książki. Wadą, gdyż doszukiwanie się głębszych znaczeń w tej powieści zwyczajnie nie ma sensu- jest to po prostu typowa młodzieżówka ze świąteczną atmosferą w tle. Równocześnie prostota języka sprawia, że powieść czyta się niezwykle szybko i lekko. Dzięki temu Czytelnik może się po prostu odprężyć przy tej lekturze.
Napisanie, że "Światło" Jay Aher'a posiada same wady mijałoby się z celem, bowiem wówczas nawet te 4 gwiazdki, które wystawiłam tej książce zdecydowanie nie oddawałyby moich odczuć ani opinii po jej przeczytaniu. Tym, co sprawiło, że zdecydowałam się dać "Światłu" tak wysoką- może nawet lekko zawyżoną moim zdaniem ocenę, był niezwykły świąteczny klimat, którego po prostu nie sposób było zbagatelizować. Świąteczny nastrój, jaki wprowadził Asher do swojej powieści za pomocą wręcz masowej ilości choinek i gorącej czekolady sprawił, że zapragnęłam, aby święta w 2018 roku już się rozpoczęły. W powieści występują liczne nawiązania do Świąt Bożego Narodzenia, przez co po prostu nie sposób nie poczuć zimy i radosnej magii świąt zza girlandy kolorowych światełek. Dzięki prostocie języka oraz za sprawą zimowo- świątecznego klimatu powieść przeczytałam w dwa dni. I jakoś udało mi się przeboleć te wszystkie minusy, które tutaj wymieniłam.
Jeśli chcecie poczuć świąteczną atmosferę, która w tej książce widnieje na każdej stronie jest to świetna pozycja, aby wczuć się w świąteczny nastrój. Fanom Jay Asher'a "Światło" powinno się spodobać. Zaś dla tych, którzy maja obawę sięgać po tę książkę, zdecydowanie odradzam. Jeśli nie lubujecie się w typowo młodzieżowych klimatach, ta powieść, tak jak mnie, będziecie się zwyczajnie nudzić.
Oficjalnie mamy już grudzień, co oznacza, że za niedługo będą święta i wszyscy prawdopodobnie wykorzystają ten czas na złapanie oddechu, ze mną włącznie. Tradycyjnie, pod koniec miesiąca przygotowałam małe podsumowanie mojego książkowego stosiku, jaki przeczytałam w listopadzie. Przedstawię Wam też moje plany na na grudzień.
Listopad rozpoczęłam z "Tuszem" Alice Broadway, a zakończyłam na "Zniknięciu słonia" Haruki'ego Murakami'ego. Muszę przyznać, że był to dosyć udany miesiąc, udało mi się przeczytać parę naprawdę świetnych pozycji książkowych. Jednocześnie jednak listopad był dla mnie najbardziej - jak dotąd - pracowitym miesiącem i nawet nie zorientowałam się, że już przeleciał.
W listopadzie przeczytałam 7 książek, co nadal jest zaskakująco dobrym wynikiem, biorąc pod uwagę, ze niemal nieustatnie siedzę w arkuszach maturalnych. Takie życie maturzysty. :)
Będąc szczera to "Mały przyjaciel" absolutnie nie wpasował się w mój gust czytelniczy. Po Donnie Tartt spodziewałam się czegoś znacznie lepszego. Zapowiadający się świetnie krwawy kryminał nagle zyskał wymiar historii o dwunastolatce zafascynowanej dinozaurami, bronią i zabójcą Robina. Postać małej Harriet była na tyle ekscentryczna i irytująca, o pozostałych bohaterach nie wspominając, że zwyczajnie nie miałam siły dalej czytać. Po prostu nie mogłam "przeboleć" tej książki i postanowiłam ją odłożyć.
"Szczygieł" to książka, która obecnie czytam. I muszę przyznać, że Donna Tartt pokazała tutaj naprawdę spore umiejętności, których w "Małym przyjacielu" zdecydowanie zabrakło. Ze "Szczygła" możecie niebawem spodziewać się recenzji! :)
7."Sklepik z marzeniami"- Stephen King
Czytając "Znikniecie słonia" Murakami'ego potrzebowałam jakiejś odskoczni, dlatego sięgnęłam po "Sklepik z marzeniami", kolejną powieść Kinga i jak do tej pory jestem zachwycona! Z tej pozycji również można spodziewać się recenzji!
"Tusz"
"Zniknięcie słonia"
To by było na tyle, jeśli chodzi o czytelnicze podsumowanie listopada. Jak widzicie nieco odbiegłam od mojej listy pozycji, które zamierzałam przeczytać w minionym miesiącu, aczkolwiek sporo z nich się zgadzało.
CO CHCĘ PRZECZYTAĆ W GRUDNIU?
Grudzień nieodmiennie kojarzy mi się ze świąteczną, radosną atmosfera, dlatego będę sięgać po literaturę związaną z tym tematem. Na początek skończę czytać "Szczygła" i "Sklepik z marzeniami", które obecnie czytam. Szczerze powiedziawszy, nie wiem po jaką książkę w następnej kolejności sięgnę. Aczkolwiek chciałabym w grudniu przeczytać następujące pozycje:
- "Światło" Jay Asher,
- "Harry Potter i Czara Ognia" J.K.Rowling,
-"Szaleństwo" Susan Vaught
-rozpocząć znów przygodę z "Sagą o Ludziach Lodu" Margit Sandemo,
-dokończyć "Pride and Prejudice" J. Austen
-"Bracia Lwie Serce" Astrid Lindgren (ta książka bardzo kojarzy mi się ze świąteczną atmosferą).
Dajcie znać w komentarzach, co Wy chcecie przeczytać w tegoroczne święta! Buziaki!
Ostatnio bardzo rzadko zdarza mi się sięgać po pozycje japońskich autorów, Haruki Murakami nie jest pod tym względem wyjątkiem. O wypożyczeniu egzemplarza "Zniknięcie słonia" zdecydował właściwie przypadek, zwyczajnie nie miałam ochoty wyjść z wypożyczalni z pustymi rękoma, a książka Murakami'ego wyglądała, tak jakby na mnie czekała. Postanowiłam spróbować... To było moje trzecie spotkanie z Murakamim niestety, jak się okazało, nie było takie, jakbym sobie wymarzyła. Spodziewałam się bowiem czegoś znacznie lepszego, niż to co zastałam w tej książce.
"Ptak nakręcacz każdego dnia nakręca sprężynę świata. Pracownik działu kontroli jakości doznaje olśnienia, patrząc na kangury, i dowiaduje się, czym jest wielka niekompletność. W ciało robotnika z fabryki słoni wnika od dawna poszukiwany przez policję tańczący karzeł. Atak irracjonalnego głodu powoduje, że młode małżeństwo dokonuje nocnego napadu na bar McDonalda. Dziewczyna odkrywa, że budzący grozę zielony zwierz, który rozkopuje ogródek, jest w niej zakochany, a ona nie potrafi mu się oprzeć. "
-Lubimy Czytać
"Zniknięcie słonia" to zbiór siedemnastu opowiadań Murakami'ego, jednego z najlepszych japońskich pisarzy. Każdy z tytułów opowiadań nawiązuje w jakiś sposób do wcześniejszych książek Murakami'ego. Całość rozpoczyna się od "Kroniki Ptaka Nakręcacza", a zwieńczeniem całej powieści jest tytułowe końcowe opowiadanie. Właśnie z tego względu, tę pozycję można potraktować jako uzupełnienie jego wcześniejszych książek. To jest własnie jeden z powodów, dla których bardzo żałuję, że sięgnęłam po tą książkę, ponieważ ja jeszcze nie przeczytałam książek, których tytuły zawarte są w "Zniknięciu...", dlatego też bardzo ciężko było mi się wczuć w tę powieść.
Przyznam, że pisząc tę recenzję i myśląc o tej pozycji czuję niesamowity niesmak. Opowiadania Murakami'ego nie posiadają ani krzty magicznego realizmu, jaki czuć w jego poprzednich książkach. W zbiorze opowiadań znajdą się historie o głodnej parze, która postanawia dokonać nocnego napadu na McDonalda, kobiecie cierpiącej na bezsenność i wielkiej miłośniczki "Anny Kareniny", tańczącym karle, tajemniczych małych ludzikach montujących telewizory i na samym końcu o tytułowym "Znikającym słoniu". Przyznam, że nawet jeżeli tytuły wydawały mi się oryginalne i ciekawe, to już po paru stronach danego opowiadania nie czułam nic oprócz frustracji i szczerego pragnienia, aby odłożyć tę książkę i nigdy więcej do niej nie wracać. Brak jakichkolwiek powiązań fabularnych między kolejnymi opowiadaniami budził we mnie niesamowitą niechęć do tej książki. Murakami bardzo wiele opowiadań poświęcił na sprawy codzienne nawet zbyt trywialne, opisując je w sposób, aż zbyt dokładny i powiedziałabym zupełnie niepotrzebny. Chwilami miałam wrażenie, że te wszystkie historie właściwie opowiadają o niczym i to w kontekście dosłownym, np. kiedy cała strona jest poświęcona gotowaniu makaronu czy koszeniu trawnika, o drastyczniejszych przykładach nie wspominając. Często dopadało mnie przeczucie, siedzące gdzieś z tyłu głowy, że każde z tych opowiadań właściwie nie posiada żadnego punktu zwrotnego, o który można by zaczepić i który, być może, nadał by tej książce wartkiej akcji i namiastkę dobrej literatury.
Czytając "Znikniecie słonia" czułam się niesamowicie znudzona i ta lektura nie sprawiła mi w zasadzie żadnej przyjemności.Powodem, dla którego zdecydowałam się nie odkładać tej książki była złudna nadzieja, że może jakieś opowiadanie mi się spodoba i uczyni tę pozycję nieco lepszą w moich oczach, jednak nic takiego się nie wydarzyło.
Podczas lektury nieustanie miałam wrażenie, że autor nie przyłożył się zbytnio do tej pozycji i potraktował jej historie po macoszemu, często nawet nie nadając jakiegoś konkretnego zakończenia danej historii. Również styl pisarski Murakami'ego nie przypadł mi do gustu w tej książce. Wiele zdań dziwnie mi zgrzytało i pozostawiało po sobie wrażenie nielogiczności, przez co kompletnie nie mogłam zrozumieć, co autor miał na myśli podając takie, czy takie porównania, które moim zdaniem, były po prostu bezsensowne. Przez ten skomplikowany język i brak jakichkolwiek logicznych wytłumaczeń postępowania bohaterów tej książki, odkładałam "Znikniecie" w nieskończoność i męczyłam się z tą lektura przez trzy bite tygodnie.
Cechą charakterystyczną stylu Murakami'ego jest bezosobowa kreacja bohaterów, którzy często nie mają nawet imion. Postacie książki są bezbarwne, pozbawione głębi i bezosobowe. Nie mają żadnej, absolutnie żadnej cechy, która w jakiś sposób by ich identyfikowała. Nie wykonują żadnych, które pokazałyby w jakiś sposób ich odrębność jako jednostki. Każdy z nich to jedynie bezstronny obserwator, a nie uczestnik wydarzeń. Tym, co w jakiś sposób łączy wszystkie postacie występujące w tej książce są ich specyficzne upodobania, jak również fakt, że wykonują dosyć przyziemne prace. Być może pisarz chciał w ten sposób pokazać, że Czytelnik również może znaleźć się w takiej sytuacji, jak bohaterowie tej książki, jednak zupełnie mu to nie wyszło. Czytając co chwila, o tych samych bezosobowych postaciach, byłam zupełnie obojętna wobec ich losu i nie potrafiłam w żaden sposób zżyć się z jakimkolwiek bohaterów.
Przyznam, że ta lektura mocno mnie zawiodła, a szkoda bo same tajemnicze tytuły nasuwały przyjemniejsze skojarzenia, po prostu sposób zobrazowania sytuacji wypadł w tym przypadku tragicznie. Biorąc pod uwagę, jak wiele czasu zabrało mi skończenie tej lektury, widać jak na dłoni, jak bardzo byłam nią zniesmaczona i znużona. I zapewne dopiero za jakiś czas znów sięgnę po jakąś książkę tego autora. Po skończeniu lektury poczułam wielką w końcu wielką ulgę. Myślę, że czytanie w międzyczasie innych książek sprawiło, że nie byłam nią znudzona tak, jakbym była, gdybym w tym czasie czytała tylko tą książkę. Muszę przyznać, że absolutnie nic mi się w tej książce nie podobało, dlatego też na pewno do niej nigdy nie wrócę, co bardzo mnie cieszy.
Najprościej odpowiedzieć jednym słowem,nie. I w tym przypadku bardzo się cieszę, ponieważ nie poleciałbym tej książki chyba nikomu. Troszkę boli mnie, że muszę przyznać tej pozycji tak słabą ocenę, niż bym oczekiwała na początku. Ze "Zniknięciem słonia" mam same negatywne skojarzenia, dlatego myślę, że minie naprawdę sporo czasu, nim sięgnę po jakaś kolejną książkę Murakami'ego.