"Kirke" Madeline Miller to zdecydowanie jedna z najlepszych pozycji, jakie mogłam przeczytać w maju. Dosłownie nie mogłam się doczekać, aż w natłoku zajęć, pisania prac znajdę w końcu wolny weekend i można powiedzieć, że w końcu to mi się udało. Jak wspominałam w podsumowaniu maja, "Kirke" dogłębnie pobudziła moją fascynację mitologią, a za tą fascynacją nieodmiennie przemawia fakt, iż zazwyczaj historie mitologiczne pisane są przez przedstawicieli płci męskiej, zatem już samo to, że autorką "Kirke" jest kobieta kusi, aby po nią sięgnąć. "Kirke" Madeline Miller zdecydowanie przerosła moje oczekiwania i po prostu nie mogę określić jej  inaczej niż swoistym fenomenem na tle literatury fantastycznej i kobiecej. 

NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:
Kirke, pierworodna córka Heliosa i Perseidy znacznie odstawała od innych boskich dzieci. Nie dysponowała oślepiającym blaskiem, jak ojciec, nie dorównywała bezwzględnością i wyrachowaniem matce. Sądzono, że jest nikim, tymczasem tytanka zaczęła odkrywać w sobie czarodziejskie zdolności. Jej moc zagrażała olimpijskim bogom, skazano ją zatem na wygnanie. Kirke jednak nie próżnowała, doskonaląc się w sztuce czarowania. Ścieżki Kirke splotły się z wieloma ważnymi dla mitologii postaci, w tym oczywiście z przebiegłym Odyseuszem. Kirke jednak nie czując się ani boginką ani śmiertelniczką, musi zdecydować do którego świata należy, jeśli chce ocalić to, co kocha.
Gdy tylko skończyłam czytać ostatni rozdział "Kirke", był chyba środek nocy, a ja miałam na ustach jedno wielkie "WOW". Madeline Miller niesamowicie mnie oczarowała i jestem pewna, że w czasie wakacji wezmę do ręki kolejną pozycję zwyciężczyni Nagrody Orange. Nie pamiętam kiedy ostatnio  jakaś książka wywarła na mnie tak dobre wrażenie, jak zrobiła to "Kirke"! Po skończeniu lektury miałam nieodparte poczucie dobrze wykorzystanego czasu, a co za tym idzie doświadczenie wyjątkowego w swojej postaci smaczku literackiego, bo "Kirke" jest naprawdę niesamowita.

Tym, co mnie urzekło jest misternie utkana i pieczołowicie  dopracowana fabuła. Niemal na każdej stronie widać, jak wiele pracy autorka włożyła w to, aby ta powieść w ogóle powstała. Madeline Miller rozpoczyna powieść od narodzin Kirke i stopniowo wprowadza Czytelnika w różne okresy dojrzewania młodej i nieśmiertelnej tytanki. Mimo, iż początkowo można by mieć wrażenie zastoju, Miller pieczołowicie dba, o to, aby nie znudzić Czytelnika, co zresztą jest prawie niemożliwe przy takiej mnogości wątków. Madeline Miler nie tylko buduje narrację mitologii z perspektywy kobiecej, tym samym przydając "zakurzonym mitom" powiewu świeżości i aktualności, ale również pokazuje na jak wiele sposobów mitologia może być odczytywana. 

"Kiedyś myślałam, że bogowie są przeciwieństwem śmierci, ale teraz widzę, że są bardziej pogrążeni w śmierci niż ktokolwiek inny, bo są niezmienni i nie mogą utrzymać niczego w rękach."

Niemożliwym jest, aby podczas lektury "Kirke" odczuwać znużenie. Powieść bowiem liczy sobie niewiele ponad 400 stron wypełnionych tak wielką mnogością wydarzeń, że niekiedy naprawdę trudno było mi wyjść z podziwu, jak autorce udało się to wszystko zmieścić na tak - powiedziałabym niewielkiej objętości stron - w stosunku do samej akcji. "Kirke" oczarowała mnie już od pierwszej strony, a mój zachwyt nad nią nadal nie opadł.  Co więcej, napięcie towarzyszące już praktycznie od pierwszej strony, stopniowo się kumulowało, zwiększając się z każdą kolejną stroną, sprawiając, że samo oderwanie się od książki graniczyło z cudem. Madeline Miller nie szczędzi Czytelnikom mnogości emocji, które dosłownie przelewają się przez tą powieść, a jednocześnie dba, o to aby tak szybko nie opadły. 

Klimat, jaki wykreowała Madeline Miller to definitywnie jeden z największych, jeśli nie największy walor tej powieści. "Kirke" wspięła się na zupełnie inny poziom fantastyki niż ten z jakim miałam do czynienia wcześniej. To idealny przykład klasycznego, baśniowo - mitologicznego fantasy. Z każdej strony tej książki wyziera się niesamowicie magiczna aura, która w połączeniu z nawiązaniami do mitycznych Olimpijskich bogów, tytanów i innych mitologicznych stworzeń stanowi absolutnie fenomenalne połączenie. Dodatkowo fakt, iż narratorką jest Kirke uzewnętrznia, ubarwia przedstawiony świat, a dodatkowo uwrażliwia na panujące w nim pełne bezwzględności okrucieństwo, jakiego doświadczyła Kirke. To niesamowicie wartościująca książka, co według mnie jest jej kolejnym niesamowitym atutem.

Madeline Miller posiadła niesamowity dar snucia opowieści, a jej kunszt literacki przebija się na kartach "Kirke". Styl pisarki jest niesamowicie barwny i niebanalny, a jego lekkość sprawia, że przez książkę dosłownie się płynie. Madeline Miller mówiąc głosem Kirke niesamowicie uzewnętrznia tą postać, sprawiając, że zyskuje ona na tle ekspresyjnym. Bogata i wieloznaczna paleta emocji, którą widać w powieści dogłębnie i definitywnie odsłania wrażliwą naturę Miller. Gdyby opisać "Kirke" jednym słowem z pewnością brzmiało by ono "piękna".

Tematyka jaką porusza "Kirke" oprócz odświeżenia mitologicznych opowieści, zawiera w sobie bogactwo motywów i alegorii. Jednym z aspektów w niej poruszanych, na który chcę zwrócić uwagę jest ukazanie postaci mitologicznych, w tym także głównych bogów, jako postaci bezwzględne i wyrachowane. Cały boski ustrój, jaki panuje w "Kirke" jest w zasadzie hierarchią budowaną na porozumieniach o dość wątpliwej trwałości, a sieć intryg i knowań nieustannie się zacieśnia. Co ciekawe, sami bogowie zostają ukazani z zupełnie innej perspektywy - brak im doskonałości, są impulsywni, egocentryczni i zadufani w sobie. Kolejnym detalem, na który warto zwrócić uwagę jest motyw traktowania, czy raczej uprzedmiotowienia kobiet. Ich rola jest w zasadzie ograniczona do rodzenia dzieci, w świecie bogów nie mają one większych uprawnień, dopiero Kirke przełamuje schematy wychodząc poza konwencje własnej boskości i pochodzenia, i to muszę przyznać, szalenie mi się podobało.

"W samotnym życiu są rzadkie chwile w których dusza innej istoty pojawia się blisko twojej, jak gwiazdy, które tylko raz w roku muskają niebo."


Jak pisałam powyżej Kirke wychodzi poza konwencje, z początku pełni jedynie rolę obserwatora, stąd nie orientuje się zbyt dobrze w boskich intrygach i gierkach. Jej odmienność, niezwykła wrażliwość i empatia, choć czynią ją niesamowitą postacią, jej samej przysparzają mnóstwo cierpienia. Kibicowałam Kirke z całego serca, gdy ta uczyła się czarów, podziwiałam jej hardość i upór. Jak można się domyślać, Kirke nie została przedstawiona jako postać zła - tak jak w Odysei Homera - choć tu faktycznie również zamieniała żeglarzy w świnie, jako czarownica z Ajai, jednak tutaj miało to swoje uzasadnienie. Bardzo podobało mi się takie przedstawienie Kirke, polubiłam także niemal wszystkich innych bohaterów z wyjątkiem - o, dziwo - Odyseusza. Doszłam bowiem do wniosku, iż choć jego przebiegłość należy chwalić, to o wiele bardziej należy się jej bać. Jego wyrachowana inteligencja była aż powalająca, i choć uwielbiam tego typu postacie, to jednak Odyseusz jest zdecydowanie zbyt wyrafinowany, co czyni go bardzo niebezpiecznym przeciwnikiem.

Co jeszcze mi się w "Kirke" podobało to zakończenie, gdyż przyznam szczerze, że takiego obrotu spraw zwyczajnie się nie spodziewałam i zostałam mile zaskoczona, co raczej rzadko ma miejsce. Podsumowując, "Kirke" ma u mnie niesamowicie wielki plus i najchętniej przeczytałabym ją raz jeszcze, Miller zaserwowała mi bowiem niesamowicie smaczny kawałek literatury.
"Kirke" to powieść, którą zdecydowanie polecam ambitnym Czytelnikom i tym dojrzałym. To powieść idealna dla miłośników mitologii i klasycznej fantastyki, od której niesamowicie trudno się oderwać, zatem polecam na zarezerwowanie sobie wolnego weekendu. Zwłaszcza przed sesją.
Moja ocena:10/10. :)

3 komentarze:

  1. Super, recenzja. Napewno kiedyś przeczytam 😉

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję :)
    Bardzo często mówisz "kiedyś", mam nadziej, że to się kiedyś ziści.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat co do Kirke to się ziści i to niebawem 😊😉

      Usuń