Każdy, kto zna mnie wystarczająco długo wie, że pasjonuje mnie literatura psychologiczna. Byłam Eileen Ottessy Moshfegh porównywana jest niejednokrotnie do Szklanego klosza Sylvii Plath. Zetknęłam się z wieloma, przeważnie dość niepochlebnymi opiniami o Byłam Eileen, jednak to sprawiło, że zapragnęłam sprawdzić czy książka Ottessy Moshfeg faktycznie jest tak odpychająca i epatująca niezdrowym kultem brzydoty. Owszem, jest. Zarazem jednak jest to swego rodzaju ciekawy eksperyment psychologiczny i literacki, to coś czego w Szklanym kloszu jednak nie ma.

NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:
Byłam Eileen to opowieść o latach młodości dojrzałej kobiety w średnim wieku. Siedemdziesięcioletnia Eileen opowiada nie tylko o swoim studenckim okresie życia, który skądinąd wcale nie był tak kolorowy, ale również o najważniejszym dniu swojego życia. O pewnej Wigilii, kiedy definitywnie postanowiła zmienić swoje życie i o tym, co wówczas się wydarzyło. 
Byłam Eileen z pewnością nie należy do tego typu książek, po które sięga się licząc na lekką lekturę. W rzeczywistości tej książce niewiarygodnie daleko do wzbudzenia poczucia przyjemności, już znacznie prędzej do wywołania w czytelniku pewnego zniesmaczenia. Jednakże dla osób naprawdę szczerze zaangażowanych w psychologię, książka ta okaże się ciekawym i z pewnością interesującym studium przedmiotu, tym samym zagłębienia się w psychikę głównej bohaterki.

Moshfeg od początku pozostaje z czytelnikiem szczera, zatem wyrwanie Eileen z definitywnie ponurej rzeczywistości faktycznie następuje, aczkolwiek dopiero w kulminacyjnym momencie książki. Przedtem jednak autorka zadbała o to, by odbiorca mógł poznać nie tylko samą psychikę Eileeen, ale również sytuację społeczną w jakiej się znajduje. W ten sposób powstaje misternie skonstruowana sieć fabularna, gdzie każdy element wprost tchnie brzydotą i turpizmem. Pozostaje jedynie kwestią czasu, gdy Eileen w końcu podejmie decyzję, która odmieni jej życie. Nie ukrywam, że do tego momentu pod względem fabularnym nie wiele się zmienia, co raczej nie nastraja do przewracania kolejnych stron z zapałem. Nadzieja na to, że Eileen rozpocznie na nowo, ziszcza się wprawdzie, jednak przedtem należy poznać miasteczko głównej bohaterki, gdzie erotyzm miesza się z obsesją i wulgarnością, a sama postać Eileen zdecydowanie nie budzi miłych skojarzeń.

"Wierzyłam, że im mniej mnie będzie, tym mniej będę mieć zmartwień".

Jak można wywnioskować po analizie fabuły, nie jest to powieść, która tchnie akcją, raczej przypomina powolny rozkład. Samych momentów, gdy akcja prze naprzód jest nadzwyczaj nie wiele. A jeśli już, są to nowe niezdrowe fascynacje erotyczne Eileen. Dlaczego jednak warto nie odkładać tej książki? Zasadniczym motywem Byłam Eileen jest metamorfoza głównej bohaterki. Jednak zanim to nastąpi, czytelnik musi poznać do gruntu główną postać - dziewczynę, która nienawidzi siebie tak bardzo, iż nie ma odwagi aby ruszyć naprzód, a jednocześnie wie, że musi to zrobić. Przyznaję, moment kulminacyjny pozwala jednak na odetchnięcie z ulgą.

Trzeba oddać autorce, iż klimat Byłam Eileen został naprawdę niezwykle misternie utkany. Uczynienie tłem zabiedzonego miasteczka, którego mieszkańcy bynajmniej nie mogą poszczycić się solidną płacą pozwala na już wstępne zarysowanie warunków nędzy z jaką borykają się jego mieszkańcy. Jeszcze dokładniejsze zagłębienie się w tło fabularne pozwala na odkrycie drugiego dna fabularnego. Eileen z pewnością nie jest jedyną osobą, którą skrajność sytuacji życiowej stłamsiła, aczkolwiek jest postacią, która znakomicie odzwierciedla  całą rzeszę tamtejszego społeczeństwa. Moshfeg nie waha się bowiem obnażać nędzy miasteczka. W rzeczywistości za pośrednictwem wykorzystania turpizmu, autorka drąży do samego jądra patriarchalnego małomiasteczkowego społeczeństwa i toksycznych relacji rodzinnych, co trzeba przyznać udaje jej się znakomicie. Toksyczne relacje rodzinne, przykładowo Eileen z ojcem alkoholikiem, który w dodatku cierpi z powodu choroby psychicznej jest tylko tłem dla ukazania podobnego problemu dręczącego większość rodzin w miasteczku. Kolejnym ciekawym elementem jest zakład poprawczy, w którym Eileen pracuje, a gdzie żadne zasady poza wzajemną nienawiścią i odgrywaną farsą nie istnieją. Wszechobecna nienawiść dręczy również Eileen, którą przy życiu podtrzymuje pragnienie wolności. Pragnienie decydowania o sobie samej.

Językowi, jakim operuje Moshfegh daleko do wzniosłości i wyrafinowanego, eleganckiego stylu. Jako mistrzyni turpizmu autorka dąży do ukazania brzydoty, rozkładu i trzeba przyznać, świetnie jej się to udaje. Styl komponuje się z fabułą, co sprawia, że lektura Byłam Eileen bynajmniej nie jest przyjemna i lekka, niekiedy potrafi znudzić, a nawet rozczarować. Dlaczego zatem oceniłam książkę Moshfegh dość wysoko. Wszystko za sprawą klimatu i zgłębionego portretu psychologicznego zarówno Eileen jak i patologii, którą dotknięte jest miasteczko. Bowiem właśnie to wyszło amerykańskiej pisarce najlepiej.

"Tak naprawdę nie czytałam książek o kwiatach czy ekonomii domu. Lubiłam książki o okropnych rzeczach — morderstwie, chorobie, śmierci”.

Postać Eileen została niezwykle skrupulatnie wykreowana, złożona, a przy tym do pewnego stopnia niepozbawiona głębi. Trudno w zasadzie określić ją jako pospolitą, choć z wyglądu na pewno taka była. Jednakże, jeśli spojrzeć głębiej dostrzega się całą plątaninę zagmatwań, urazów i zranień, jakich bohaterka doświadczyła, a których nie chce doświadczyć ponownie. Czyni ją to  bohaterką zarówno pospolitą, jak i nietuzinkową. Jej wszechobecna nienawiść do samej  siebie silnie odznacza się na kartach tej książki, co daje autorce świetny pretekst do jeszcze silniejszego epatowania brzydotą. Ujawnia się to w mrocznych fantazjach Eileen, które niejednokrotnie krążą od wyobrażeń na temat własnej śmierci, w dodatku groteskowej lub skrzywionych fascynacji erotycznych. Tak naprawdę jednak jedynym czego Eileen pragnie jest mieć przyjaciółkę, kogoś kto by ją zaakceptował. Najpierw jednak to ona musi o siebie zawalczyć. Tytułowe byłam Eileen od razu insynuuje, że taka przemiana ma miejsce, najpierw jednak sama bohaterka musi do tej przemiany dojrzeć. Metamorfoza ta ma oczywiście znaczenie symboliczne, oznacza bowiem zmianę kogoś, kto postrzegał siebie wyłącznie w negatywach na pozytywny obraz samego siebie. 

Reasumując, Byłam Eileen to dobra proza psychologiczna. Trudno doszukiwać się w  niej innych zalet, choć faktem jest, iż powieść ta zdobyła Nagrodę Bookera, co więcej porównywana jest do Szklanego klosza. Był to jeden z kilku powodów, dla których sięgnęłam po tą powieść. Nie ulega jednak wątpliwości, iż  pod względem psychologizacji postaci i samego miasteczka, autorka naprawdę stanęła na wysokości zadania.
Prozy Ottessy Moshfegh z pewnością nie można określić mianem przyjemnej, lekkiej czy czysto rozrywkowej. Niemniej jest to ciekawa pozycja traktująca o podnoszeniu się z kolan mimo wiecznego poczucia przegranej, o walce o samą siebie. To również wybitne studium motywu brzydoty, a turpizm w wykonaniu Moshfegh nie ma sobie równych. Powieść ta z pewnością przypadnie do gusty tym, którzy lubują się w nieszablonowej tematyce.
Moja ocena: 6/10.:)

1 komentarz: