Czerwiec był miesiącem, w którym Anne była postacią niemal dominującą, powróciłam bowiem do serialu Anne with an E i postanowiłam na własnej skórze przekonać się czy tłumaczenie Anny Bańkowskiej jest tak dobre, jak słyszałam. Bardzo miło było mi powrócić do Zielonych Szczytów, zwłaszcza w czasie wolnym przed sesją, gdy potrzebowałam się odstresować. Lektura "nowej Anne" w wykonaniu Bańkowskiej pozwoliła mi zobaczyć historię Anne w zupełnie innym świetle. A opowiedziane przez nią losy rudowłosej dziewczynki mają w sobie pewien nieodparty urok. 

NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE: Lullaby, The Crue

Historii o Anne, rudowłosej marzycielce, która wskutek pomyłki panny Spencer trafia na Zielone Szczyty, chyba nie trzeba już nikomu przedstawiać. Niemniej w nowym tłumaczeniu Bańkowskiej czuć pewien specyficzny klimat, swoiste ciepło i niezaprzeczalny urok Wyspy Księcia Edwarda, a historia losów Anne nabiera zupełnie innego charakteru. Tłumaczenie to jest zresztą najbliższe oryginałowi, a jak przyznała sama Bańkowska, ktoś musiał się ostatecznie podjąć tego zadania. Mała Shirley jednoczy serce mrukliwego, acz łagodnego Matthew Cuthbert i ostatecznie zostaje w Zielonych Szczytach i przy okazji ubarwia życie mieszkańcom. 

- opis własny

W zasadzie nie potrzeba było dużo czasu bym zakochała się w tak bliskim oryginałowi tłumaczeniu Bańkowskiej. Choć główny kontekst historii Anne jest niemal identyczny z opowieścią w tłumaczeniu Rozalii Berensteinowej, na którym wychowałam się ja i moje rodzeństwo (i zapewne znaczna większość znanych mi ludzi), co bystrzejsze oko z pewnością dostrzeże subtelne różnice w opowiedzianej historii. Przyznaję, że gdy wyszło nowe tłumaczenie, sama byłam dość sceptycznie nastawiona względem wprowadzonych zmian i tudzież "poprawek", jednak moja otwarta i ciekawska natura kazała mi zaglądnąć do środka i osobiście przekonać się, co tak naprawdę skrywają nowe i piękne okładki historii o "nowej Anne". 

Choć fabuła historii o rudowłosej marzycielce, która wskutek straszliwej pomyłki trafia na Zielone Szczyty i zostaje adoptowana przez rodzeństwo Cuthbertów jest mi (i wam zapewne również) doskonale znana, to jednak nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że historia, którą czytam jest zgoła zupełnie inna. Być może była to kwestia przekładu, gdzie tłumaczka stroni od naśladowania swoich poprzedniczek i skupia się na jak najwierniejszym oddaniu oryginalnego toku powieści Lucy Maud Montgomery. Stąd niekiedy pojawiają się detale, których w tłumaczeniu Berensteinowej nie ma (zdaję sobie sprawę, że czytałam ten przekład jako dziecko, ale mam to do siebie, że doskonale pamiętam wszystkie książki, jakie przeczytałam), co sprawia, że historia ta była dla mnie w miarę dalszej lektury coraz bardziej intrygująca. Faktem jest, że jeśli chodzi o schemat fabularny, Bańkowska ściśle trzyma się "scenariusza" autorki, jednak chcąc pozostać wierną oryginałowi, tłumaczka ubogaca fabułę wplatając w nią nawet te najdrobniejsze zmiany, aż po te najbardziej rzucające się w oczy, jak brak pokoiku na facjatce, zmiana tytułu na Zielone Szczyty i rezygnacja ze spolszczania imion, czy też dążenie do wyrazistej kreacji bohaterów. Jak sama przyznała, było to zadanie, które ktoś musiał wykonać, aż w końcu to ona sama postanowiła się go podjąć i moim zdaniem całkiem słusznie, bo choć w moim sercu Anne jako dziewczynka pozostanie Anią, to jednak mając na myśli dorosłą kobietę i historię wierną oryginałowi będzie to Anne.

Bardzo łatwo przyszło mi wciągnąć się w lekturę nowego przekładu autorstwa Bańkowskiej. Podczas sesji, kiedy miałam naprawdę niewiele czasu, żeby się odprężyć, wieczory spędzane na czytaniu Anne z Zielonych Szczytów znakomicie spełniały swoją rolę, przenosząc mnie na Wyspę Księcia Edwarda i pozwalając mi zanurzyć się w pełnym baśni świecie małej, a później dorosłej Anne. Wartka i lekka akcja sprawia, że przez kolejne rozdziały po prostu się płynie, a w miarę dalszej lektury zdecydowanie nie jest ani trochę nudno. Przeciwnie, historia Anne od samego początku angażuje czytelnika i pozwala mu w pełni wczuwać się w opowieści Anne, i wraz z nią poznawać na nowo znane już z dawnych lat kąty Zielonych Szczytów. 

Klimat Anne z Zielonych Szczytów jest absolutnie wyjątkowy i zdecydowanie zasługuje na uwagę. Bańkowska potrafiła wydobyć to, co najlepsze z oryginalnego przekładu i decydując się na przysłowiowy powrót do korzeni, postarała się o jak najwierniejsze oddanie detali. Widać to przede wszystkim w języku, ale również i w klimacie powieści. Przez tą książkę dosłownie płynie się lekko i przyjemnie, a wszystko okraszone jest subtelną nutą baśniowości, zupełnie jak gdyby całą historię Anne opowiadała nam sama bohaterka, a niniejsza książka stanowiła coś w rodzaju pamiętnika. Nowa tłumaczka postarała się też o to, by jak najrzetelniej opisać przyrodę i oddała to w iście baśniowym stylu! Motyw bogatej wyobraźni Anne bardzo mocno wysuwa się na plan pierwszy, co sprawia, że lektura tej książki, zwłaszcza w okresie letnim idealnie wprowadza w nastrój właściwy do oddawania się marzeniom.

Kolejnym aspektem, który urzekł mnie w nowym przekładzie Bańkowskiej jest język powieści. W porównaniu do "oryginalnego" tłumaczenia Berensteinowej jest on o wiele bardziej subtelny i delikatny, pełen zmyślnych metafor, tak trafnie wpisujących się w umiejętność Anne do snucia swoich wyobrażonych opowieści. Ponadto, nowa tłumaczka pokusiła się również o to, aby wzbogacić nowy przekład o przypisy wyjaśniające, co poniektóre nazwy, chociażby kwiatów i wskazanie ich etymologii. Oczywiście, niektóre nazwy zostały wymyślone przez główną bohaterkę, czego również autorka tłumaczenia nie omieszkała napomknąć. Podczas lektury miałam nieodparte wrażenie, że powieść w nowym przekładzie jest o wiele bardziej obfita niż jej poprzednia wersja, całkiem możliwe, że jest to wynik poszukiwań i naprawdę dogłębnego przygotowania się Bańkowskiej do "przepisania" na nowo historii o rudowłosej Anne.

Tym, co ogromnie mnie zaskoczyło w nowym przekładzie była kreacja bohaterów. Pozornie wydawali się być dokładnie tacy sami, jakich pamiętałam ich czytając przekład Berensteinowej, miałam wrażenie, że są zdecydowanie bardziej dojrzali i rozbudowani, do tego stopnia, że przypisywanie im statusu wyłącznie postaci papierowych byłoby czystym absurdem. Zachwyciła mnie ich głęboka, wielowarstwowa budowa, ale przede wszystkim ich realność. Podziwiam to, jak bardzo Bańkowska wczuła się w rolę przekładoznawczyni i z jak pieczołowitą dokładnością starała się oddać oryginalną historię Anne Shirley. Co ciekawe, tak dogłębne przedstawienie postaci pozwoliło na wyeksponowanie ich najbardziej rozpoznawalnych cech i przykładowo niekiedy słuchając (czytając) wypowiedzi Anne niejednokrotnie odnosiłam wrażenie, że jej postać jest niesłychanie dramatyczna, zwłaszcza, kiedy wpadała w swoje "otchłanie rozpaczy" i zdecydowanie bardziej gadatliwa niż ją zapamiętałam z tłumaczenia Berensteinowej, a Matthew okazywał się być o wiele bardziej mrukliwy, a zarazem na swój sposób czuły. Strasznie mnie to rozbawiło, ale Bańkowska wydawała się przykładać ogromną wagę do eksponowania (nawet niekiedy niepotrzebnego wyolbrzymiania) cech swoich bohaterów. Oczywistym jest, że nadal uwielbiam postać Anne, jednakże jej dramatyzm i gadulstwo zostały przedstawione w książce w sposób niemal hiperboliczny.

Podczas czytania historii Anne w nowym przekładzie miałam również okazję, tak jak wspominałam na początku, obejrzeć dostępny na platformie Netflix serial Anne with an E będący adaptacją tradycyjnie znanej Ani z Zielonego Wzgórza. Stąd też wszelkie "błędy" tłumaczeniowe i spolszczone imiona bohaterów pozostają bez zmian, choć w samą historię wpleciono pewne nowości, rozszerzono ją też o pewne wątki nie wspomniane w książkowej historii. Z racji tego, że oglądałam i czytałam tą samą historię w podobnym czasie były takie aspekty, które mi po prostu zgrzytały, jak na przykład tendencja do posługiwania się spolszczonymi imionami bohaterów. Same nowe i oryginalne netflixowe wątki nie były złe. Aczkolwiek mocno rzucała się w oczy nietuzinkowa postać Ani i jej pełen pasji charakter, co akurat zostało oddane jak najbardziej trafnie i w bardzo drobiazgowy sposób. I to aż do tego stopnia, że nie mogłam się nadziwić, jak taka otwarta i elastyczna osoba może w każdym odcinku nosić tą samą fryzurę, nie wspominając już o tym, że to upięcie włosów, jakie miała Ania, zupełnie jej nie pasowało. Pomijając jednak ów aspekt, muszę pochwalić, iż twórcy zdobyli się na oryginalność wzbogacając fabułę o wątki osób nieheteronormatywnych lub przedstawicieli mniejszości etnicznych, co pozwoliło w pełni oddać otwarty i akceptujący charakter głównej bohaterki, a przy tym nadało serialowi głębszego wymiaru. Sam serial Anne with an E okazał się bardzo wzruszający i pełen ciepła oraz wyobraźni, które tak cenię w historii o Ani! Bardzo serdecznie polecam obejrzeć netflixową produkcję, choć raczej nie w tym samym czasie, kiedy czyta się Anię z Zielonego Wzgórza/Anne z Zielonych Szczytów.

"Ania czy Anne, kim jest bohaterka Lucy Maud Montgomery?" to pytanie przewodnie niniejszej recenzji, które jednak postanowiłam pozostawić jako kategorię otwartą, bo choć znam historię Ani od dzieciństwa, to jednak Anne, bohaterka tak podobna, a zarazem inna, również zaskarbiła sobie pewne szczególne miejsce w moim sercu. Nie mam absolutnie żadnych wątpliwości, że Zielone Szczyty, jak i wszelkie nowości, jakie wprowadziła Bańkowska stworzyły zupełnie nową - i jakże bogatą! - historię o szarookiej marzycielce zapoczątkowują nową erę opowieści o panience Shirley-Cuthbert i szczerze mówiąc podoba mi się to. Myśląc o dziewczynce, zawsze będę miała w głowie Anię z dawnych lat, lecz myśląc o kobiecie i oryginalnej historii napisanej z myślą o przede wszystkim, dorosłych czytelnikach, to zdecydowanie będzie to Anne. Opowiedziana na nowo historia Bańkowskiej ma swój wyjątkowy urokliwy i wypełniony emocjami klimat, który na długo pozostanie w moim sercu!

Anne z Zielonych Szczytów w wykonaniu Anny Bańkowskiej to dzieło, które zasługuje na docenienie. A wśród czytelniczek o rudowłosej marzycielce pozycja ta powinna obowiązkowo znaleźć się na półce i to zarówno wśród fanek "tradycyjnego" tłumaczenia historii Ani, jak również obecnego młodszego pokolenia. Zdecydowanie jest to historia, jaką docenią przede wszystkim kobiety, a słyszałam również, że doceniają i mężczyźni. Przede wszystkim jednak, warto się przełamać i dać szansę nowej historii Anne, udzielić jej głosu oraz pozwolić sobie dostrzec, jak bardzo historia ta ewoluowała pod względem głębi i emocji w wykonaniu Bańkowskiej. Polecam serdecznie!

Moja ocena: 9/10.

5 komentarzy:

  1. Ja czytałam wszystkie tomy Anny Bańkowskiej i wszystkie mi się bardzo podobały. Choć przyznam, że nie próbowałam porównywać z oryginałami, ale mam w planach to zrobić. Obecnie czytam najnowszy tom Wymarzony dom Anne - i też bardzo mi się podoba.

    A oto link do mojej recenzji Anne z Zielonych Szczytów - https://czytamksiazkibolubie22.blogspot.com/2023/01/anne-z-zielonych-szczytow-lucy-maud.html

    Mam nadzieję, że ten tom na tyle Cię zaciekawił, że gdy tylko znajdziesz czas lub znów będziesz miała przerwę przed sesją to będziesz czytać kolejne tomy Anny Bańkowskiej (bardzo ciekawią mnie twoje dalsze wrażenia, tym bardziej, że obie jesteśmy fankami rudowłosej dziewczyny).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wszystkie tomy jeszcze wyszły, parę zostało do ponownego tłumaczenia.
      *masz na myśli wszystkie tomy w PRZEKŁADZIE Bańkowskiej (nie mogłam się powstrzymać od doprecyzowania xd)
      * masz zamiar przeczytać tomy po angielsku? Xd (wiem, masz na myśli "stary" przekład; chyba podałam Ci pomysł).

      Usuń
    2. Tak miałam na myśli wszystkie przekłady Bańkowskiej. Będziesz też je czytać? Nie szkodzi, przyzwyczaiłam się, możesz doprecyzowywać moje komentarze.
      Po angielsku to raczej nie, ale stare przekłady Montgomery (w zależności jakie będą w bibliotece) to na pewno tak. I nie, nie ty poddałaś mi ten pomysł, sama na niego wpadłam trochę za późno, w trakcie czytania Anne z Redmondu. Postanowiłam jednak dokończyć nowe przekłady, a potem za jakiś czas do nich wrócić czytając na zmianę stary przekład. Anne z Zielonych Szczytów dostałam w prezencie od rodziców na 24. urodziny.

      Usuń
  2. Aha zapomniałam napisać. Ja oglądałam netflixową produkcję. Serial bardzo mi się spodobał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli uważnie przeczytałaś recenzję, to wiesz, że ja również serial widziałam. I również mam podobne odczucia. Dobra adaptacja.

      Usuń