Motyw Salem- miasteczka w którym mają miejsce różne niecodzienne zdarzenia był mi znany już wcześniej w postaci serialu Shiki, którego recenzję możecie znaleźć na blogu. Serial był inspirowany dziełem Kinga, tak więc uznałam, że skoro serial tak bardzo mi się spodobał, warto również sięgnąć po pierwowzór. Z twórczością Stephana Kinga zetknęłam się pierwszy raz podczas lektury "Joyland", którą bardzo miło wspominam. "Miasteczko Salem" to druga powieść autorstwa Kinga, po która sięgnęłam ufna, że kolejne spotkanie z twórczością Mistrza Grozy okaże się równie emocjonujące. Okazało się, że moje przeczucie było jak najbardziej trafne, ponieważ jestem niemal w stu procentach usatysfakcjonowana tą pozycją!

Należy czytać przy piosence:


Kiedy znany pisarz, Ben Maers po wielu latach powraca do Salem, aby tam uporać się z własną przeszłością i napisać kolejną powieść, dowiaduje się, że słynny dom Marstenów, który miał nadzieję wynająć został już wykupiony. Górująca nad miasteczkiem wiktoriańska posiadłość napawała strachem każdego mieszkańca Salem. W tym samym czasie w miasteczku zaczynają mieć miejsce niecodzienne wydarzenia i tajemnicze zgony. Kto, kiedy i w jaki sposób dopuścił się tych zbrodni? Miejscowi obarczają winą pisarza oraz dwójkę biznesmenów- posiadaczy Domu Marstenów. Ben Mears postanawia wziąć na siebie zadanie rozwikłania zagadki, lecz nie spodziewa się, że prawda może okazać się tak przerażająca, a  co więcej,  że on sam znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

Sięgając po "Miasteczko Salem" miałam szczerą nadzieję, że autor mnie zaskoczy i sprawi, że poczuję dreszczyk niepokoju na plecach. Moje oczekiwania zostały w pewnym sensie spełnione, jednak -jak pisałam wcześniej- z pewnością nie w stu procentach, co jednak -na szczęście- nie pozwoliło mi przerwać lektury i cieszyć się nią do końca. Po przeczytaniu "Joyland", pierwszej książki autorstwa Kinga, byłam całkowicie pewna, że sięgnę po inne powieści tego autora. "Miasteczko" to jedna z pierwszych i niemal kultowych dzieł Kinga, dlatego też uznałam, że nie mogę zaprzepaścić okazji na ponowne spotkanie z jego twórczością. Niezależnie od tego jak bardzo chciałabym powiedzieć, że ta powieść w pełni mnie usatysfakcjonowała, to jednak minęłabym się z prawdą, gdyż powieść Kinga nie jest niestety, pozbawiona wad.

"W blasku życia zawsze towarzyszą nam cienie śmierci."

Fabuła toczy się wokół miasteczka i jego mieszkańców. I przyznam szczerze, że zamysł autora, aby pokrótce przedstawić każdą osobę z Salem, był moim zdaniem zupełnie nie potrzebny, zapewne chodziło o to aby stworzyć złudne poczucie bezpieczeństwa, które potem zostaje brutalnie złamane, jednak ta drobiazgowość była moim zdaniem zupełnie zbędna. Gdy jednak w wiosce zaczyna przybywać zgonów, sytuacja staje się coraz bardziej niebezpieczna, a fabuła zaczyna rozwijać się coraz lepiej i w mgnieniu oka docieramy do punktu kulminacyjnego. Przewracaniu kartek towarzyszą emocje, co jest jak najbardziej pożądanym efektem każdego mrocznego pisarza. 

Nie będę ukrywać, że pierwsze 60 stron było zwyczajnie nudnych i nużących. Powodem tego jest to, że autor chciał wprowadzić Czytelnika w wykreowany przez siebie świat, co moim zdaniem, akurat w tym przypadku, było całkowicie zbędne. Miałam wrażenie, że autor zbyt drobiazgowo starał się przybliżyć Czytelnikowi świat, który stworzył. Informacje, które otrzymujemy na początku książki dotyczące dokładnej lokalizacji Salem, ilości mieszkańców i ich dane personalne bardziej mi przeszkadzały niż pozwalały wczuć się w lekturę. Później jednak akcja zaczęła toczyć się właściwym torem, a ja mogłam zacząć delektować się książką. O jakimkolwiek zwolnieniu tempa akcji, po tych kilkudziesięciu stronach nie może być mowy, a wydarzenia toczą się lawinowo. Atmosfera stopniowo się zagęstsza, a coraz to liczniejsze tajemnicze zgony, potęgują uczucie niepokoju i sprawiają, że aż chce się przewrócić kolejną stronę. 

Klimat, jaki autor stworzył w swojej książce jest naprawdę niesamowity. Opuszczony dom, tajemnicze zniknięcia, aż po motyw zbrodni, to aspekty, które zdecydowanie podnoszą adrenalinę. Przyznam, że trochę czego innego się spodziewałam, byłam przekonana, że zostanę brutalnie wrzycona w wir wydarzeń, ale sposób w jaki autor wprowadził do książki napięcie, w sposób stopniowy, sprawiło, że z każdą kolejną stroną odczuwałam przyjemny niepokój, a co za tym idzie, książka podobała mi się coraz bardziej. Jakby tego było mało, to fakt że tytułowe Salem jest położone na odludziu, a jego mieszkańcy zdani są tylko na siebie, podsyca uczucie grozy i takiej ciasnoty miasteczka. To tylko kolejny aspekt psychologiczny, który wzmaga uczucia strachu i grozy, tak przeze mnie pożądanej w tej powieści. 

"Otóż wydaje mi się, że stosunkowo łatwo jest uwierzyć w takie zjawiska jak telepatia czy jasnowidzenie, ponieważ w gruncie rzeczy nic to nie kosztuje i nie zmusza do budzenia się z przerażeniem w środku nocy. Jednak uwierzyć w to, że zło, które ludzie czynią za życia, żyje jeszcze po ich śmierci, to już zupełnie inna sprawa."

Styl Kinga nie jest mi obcy, a lektura "Miasteczka" tylko utwierdza mnie w tym przekonaniu. Cechą charakterystyczną Kinga jest mnogość opisów ubogaconych o jak najdrobniejsze detale. O bogactwie językowym w tej książce nie może być mowy, dominują tutaj przekleństwa i gwarowe powiedzonka charakterystyczne dla mieszkańców Salem. Widać pewną surowość, ale także prostotę języka w tej książce, King opisuje wszystko z jak najmniejszymi szczegółami, nieszczędząc nawet drastycznych wydarzeń. Dodatkowo charakterystyczny dla Kinga styl, cechuje spora doza ironii lub "wisielczego humoru", przez co pewne sytuacje zdają się tracić powagę chwili, jednak mi bardzo się to podobało, gdyż miało się wrażenie, że jedno wielkie wydarzenia to po prostu koszmar opowiedziany w tonie żartu.  Przez tak duży nadmiar opisów poszczególnych postaci czy miejsc, chwilami gubiłam się i musiałam wrócić te parę stron, by sprawdzić kto jest kim, lub jaki dom jest gdzie. Gdy jednak akcja nabrała tempa, przyzwyczaiłam się i wiedziałam już na czym skupić swoją uwagę. Styl Kinga w swojej surowości i prostocie idealnie wpasowuje się w schemat "lekkiego pióra", dzięki czemu przez książkę można przebrnąć naprawdę szybko.

Kolejnym aspektem, który zachwycił mnie podczas czytania tej książki, to fakt, że autor nie ogranicza się do jednego bohatera. Postaci jest mnóstwo, zarówno po tej dobrej, jak i złej stronie i każdy z nich ma swoje pięć minut. Szereg różnorodnych postaci pokazuje, jak często myślimy dwutorowo spodziewając się jednego superbohatera, który ocali wszystkich w wielkim stylu. King zdecydowanie wychodzi poza stereotypy, czyniąc zwykłych i niepozornych mieszkańców bojownikami o przetrwanie ludzkości. Najlepsze jest jednak to, że są to postacie kompletnie różnorodne, którzy na pierwszy rzut oka wydają się nie mieć ze sobą nic wspólnego. King tworzy "drużynę bohaterów" wybierając spośród tych najbardziej niepozornych postaci: pisarza, który pragnie uporać się z własnymi demonami, dziewczynę, która postanawia szukać pracy w Nowym Jorku, zapijaczonego księdza, młodego lekarza, nauczyciela angielskiego w podeszłym wieku i małego chłopca o nieprzeciętnej inteligencji. Przyznam, że choć początkowo byłam sceptycznie nastawiona do tej całej paczki, to jednak w miarę brnięcia przez tę książkę, pokochałam niemal wszystkie jej postacie. Urzekła mnie ich realistyczna, pozbawiona koloryzacji i idealizacji kreacja, dzięki czemu sprawiali on wrażenie postaci trójwymiarowych. Przyznam, że gdy skończyłam książkę, było mi żal odkładać ją na półkę, ponieważ nie chciałam rozstawać się z bohaterami, którzy żyli na jej kartach, a do których bardzo się przywiązałam.

"O trzeciej nad ranem krew płynie w żyłach wolniej niż zwykle, a sen bywa wyjątkowo głęboki. Dusza jest wówczas albo pogrążona w błogosławionej nieświadomości, albo miota się rozpaczliwie, rozglądając się z przerażeniem wokół siebie. Nie istnieją żadne stany pośrednie. O trzeciej nad ranem świat, ta stara dziwka, nie ma na twarzy makijażu i widać, że brakuje mu nosa i jednego oka. Wesołość staje się płytka i krucha, jak w zamku Poego otoczonego przez Czerwoną Śmierć. Nie ma grozy, bo zniszczyła ją nuda, a miłość jest tylko snem."



"Miasteczko Salem" może nie spełniło wszystkich moich wymagań, jednak była to lektura, którą mogłam przeczytać szybko, nie odczuwając przy tym zmęczenia czy znużenia. Byłam bardzo mocno zachwycona ta powieścią i z całą pewnością mogę stwierdzić, że warto było poświęcić na nią swój czas. Dla mnie podroż wraz z Benem i Markiem po ulicach "Miasteczka" była bardzo ciekawym przeżyciem, co również oznacza, że moja znajomość z twórczością tego autora szybko nie dobiegnie końca. W najbliższym czasie bardzo chętnie sięgnę po inne jego powieści. 

"Miasteczko Salem" to krótka i niezobowiązująca lektura, która sprawdzi się na letnie wieczory, a którą można dosłownie, szybko połknąć. Ta powieść Kinga nie jest może wybitna, ale jako odskocznia od codziennych trosk, nada się idealnie. Polecam miłośnikom Kinga, a także tym, którzy mają ochotę na coś innego niż zazwyczaj preferowany gatunek. Książka ta sprawdzi się także idealnie jako pierwsza książka,  od której można zacząć przygodę z twórczością Kinga- nie będziecie zawiedzeni!

Moja ocena: 7/10:)

2 komentarze:

  1. Od dawna mam ochotę zapoznać się z twórczością Kinga, a twoje recenzję z jego książkami tylko ten apetyt zaostrzają😋 Na pewno przeczytam Miasteczko Salem😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się bardzo :). Koniecznie zdradź, kiedy skończysz czytać i jak Ci się podobało. ♥️♥️♥️

    OdpowiedzUsuń