Z Dziennika Książkoholiczki

Strony

  • Strona główna
  • O mnie
  • KSIĄŻKI
  • Kącik serialowy
  • ZESTAWIENIA
  • Kontakt i Współpraca

30 grudnia

"Magnus Chase i Bogowie Asgardu. Młot Thora" - Rick Riordan

Pierwszy tom przygód o Magnusie Chase'u przeczytałam jakiś miesiąc temu, co przyniosło ze sobą wspomnienia riordanowskiego poczucia humoru oraz faktu, że jego książki niosą ze sobą sporą dawkę optymizmu. Chcąc jeszcze bardziej radośnie nastroić się do nadchodzących świąt, obiecałam sobie, ze sięgnę po "Młot Thora". Co jeszcze bardziej skłoniło mnie do sięgnięcia po kolejny tom przygód o nordyckich bogach to fakt, że nie wyobrażam sobie zimy bez jakiejkolwiek powieści Riordana. I tym razem kredyt zaufania jaki złożyłam Rickowi Riordanowi, sięgając po kolejną część, okazał się być tego wart.

NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:
 Thor, bóg piorunów wcale nie jest taki wspaniały jak go malują i choć wszystkie stacje telewizyjne przedstawiają go jako wspaniałego, silnego i odważnego boga, w rzeczywistości jest po prostu leniwym, pomniejszym bóstwem, nadmiernie lubującym się w serialach Netflixa i cierpiącym na krótkowzroczną pamięć. Z pomocą Magnusa Chase'a odnalazł swój zagubiony młot, jednak nie na długo. Młody wojownik Walhalii musi więc ponownie odzyskać Młot Thora, w przeciwnym razie świat śmiertelników zaatakują olbrzymy i rozpocznie się Ragnarok. Niestety jedyną osobą, która może wynegocjować jest bóg oszustów i kłamstwa Loki, a każde jego kłamstwo wymaga odpowiedniej ceny.
Pomiędzy sprzątaniem, zakupami, gotowaniem a pieczeniem, znalazłam czas, aby pochłonąć "Młot Thora" w niecałe dwa-trzy dni. Czasami dziwi mnie to, jak dobrze potrafię się zorganizować, tak aby mieć czas zarówno na przedświąteczne obowiązki, jak i przyjemności. A Rick Riordan ma pewną wspaniałą cechę, która sprawia, że jego książki mnie przyciągają- nie tylko wspaniały humor, ale także to, że podczas lektury jego powieści odczuwa się odprężenie, a myśli skupiają się wyłącznie na lekturze.  Mam wielką nadzieję, że w styczniu, już po sesji, a może nawet w jej trakcie uda mi się sięgnąć po "Statek umarłych", bo przecież każdy student ma inne sposoby na pozytywne naładowanie baterii" przed czekającymi egzaminami. A moim sposobem są między innymi książki.

Choć cechą dominującą w książkach Ricka Riordana niewątpliwie jest humor , jego powieści odznaczają się także wielką kreatywnością.  Czytając jego książki mam wrażenie, że to pisarz z głową pełną różnych kreatywnych pomysłów. "Młot Thora" to świetna kontynuacja "Miecza Lata", która w niczym nie ustępuje poprzednikowi. Autor nie przebiera w środkach i wplata w fabułę wiele różnych wątków pobocznych czy też sytuacji, które utrudniają Magnusowi i jego przyjaciołom odzyskanie miecza, wywołując tym samym określone u Czytelnika emocje. I choć niemal od razu można domyślić się, jaki będzie finał, to droga do niego jest usłana różnego rodzaju niespodziankami, z których na pewno nie jedna, nie dwie sprawiają, że na twarzy wykwita szeroki uśmiech. 

Rick Riordan radzi sobie znakomicie zarówno z oryginalnym pomysłem na fabułę, jak i dynamiczną akcją. Jak wspominałam przy analizie fabuły, Rick Riordan utrudnia swoim bohaterom odzyskanie Młota w taki sposób, aby Czytelnicy dobrze się podczas lektury bawili. Jedną z największych zalet powieści Ricka Riordana jest to, że wciągają niemal od pierwszej strony i tak też jest w tym przypadku. Rozdziały są krótkie, przez co jest ich mnóstwo, a dodatkowo ubogacone są mnogością wydarzeń, co tylko zwiększa tempo akcji z każdym kolejnym rozdziałem.Wydarzenia toczą się lawinowo już od kilku pierwszych stron, co sprawia, że o znudzeniu lekturą nie może być mowy. O jakimkolwiek dawkowaniu lektury nie mogło być mowy, nawet podczas świątecznych przygotowań, gdyż mimo braku wolnego czasu, książkę przeczytałam jednym tchem.

"-To imponujący puchar-powiedziałem.- Nie wiem, jak dajesz radę ukształtować coś tak dużego, żeby się nie rozpadło. Usiłowałem wytoczyć coś na kole chyba w piątej klasie na plastyce. Jedyne co mi wyszło, to bezkształtna bryła. -Czyli autoportret? -Ha, ha. Mówiłem tylko, że chciałbym umieć zrobić coś równie fajnego."

Kolejnym aspektem, który zdecydowanie przemawia na korzyść tej książki, jest jej klimat. Bowiem Rick Riordan jak żaden inny pisarz ma wielki talent do pisania humorystycznego, czym nie raz i nie dwa wywołał na moich ustach wielki uśmiech.  Riordanowska fantastyka to nordyckie klimaty połączone ze współczesną rzeczywistością, które bardzo płynnie się przeplatają. Nie ma przesytu, który zdecydowanie psułby odbiór powieści. Wszytko jest dobrze wyważone, a jeśli dodać do tego humorystyczny riordanowski styl, powstaje całkiem wesołą przygodowa fantastyka, przy której można się odprężyć. Bardzo spodobało mi się, że w powieści Riordana nie ma sztuczności, a za to pojawia się humor, który czyni powieść bardzo przyjemną w odbiorze.

Tym, za co uwielbiam twórczość Ricka Riordana jest to, że pisarz nie tworzy wyidealizowanych postaci. Bohaterowie mają swoje wady i przywary, ale to właśnie czyni ich bohaterami autentycznymi i czyni ich wyjątkowymi. Nie znoszę gdy bohaterowie książek to puste i wyłącznie papierowe postacie roboty, a Riordan Rick tego nie robi. Uważam, że w wykonaniu Riordana jest to bardzo piękny gest, ponieważ dzięki niemu Czytelnik zawsze znajdzie jakąś swoją bratnią duszę, bohatera, z którym będzie mógł się utożsamiać, co dodatkowo buduje relację na płaszczyźnie Czytelnik-Bohater. Co jeszcze bardzo mi się spodobało to to, że Rick Riordan w żadnym wypadku nie potępia słabości, ale ukazuje ją w taki sposób, że zostaje ona zaakceptowana, a niekiedy staje się także zaletą.

"Ale bycie synem Frejra nauczyło mnie jednego- nie zawsze mogłem walczyć za przyjaciół. Jedyne, co rzeczywiście mogłem zrobić, to leczyć ich rany."

Oczywiście pierwszą cechą, która przychodzi na myśl pisarskiego stylu Riordana, jest jego humor.  Autor tworzy różnego rodzaju humorystyczne dialogi i sytuacje, których zadaniem jest rozbawić Czytelnika, co udaje mu się z dużym powodzeniem i czyni go jednym z najbardziej rozpoznawalnych pisarzy swojego gatunku. Mimo, że powieść liczy około 500 stron, dzięki wartkiej akcji i lekkim,przystępnym stylu Ricka Riordana, "Młot Thora" czyta się błyskawicznie i z zapartym tchem. Określenie "lekkie pióro" w przypadku Riordana wpasowuje się idealnie i sprawia, że podczas lektury nie ma  miejsca na nudę. 

"Młot Thora" to naprawdę dobra kontynuacja cyklu "Bogowie Asgardu" i jak pisałam, jestem przekonana, że niebawem sięgnę po kolejny tom w nadziei, że okaże się jeszcze lepszy i zapewni mi równie ciekawe emocje. Podczas lektury książek tego autora naprawdę nie sposób się nie uśmiechnąć i myślę, że naprawdę dobrze jest mieć książki tego typu na podorędziu, gdyby kogoś dopadła jesienna chandra. 
"Młot Thora" to książka idealna dla fanów Ricka Riordana, ale także dla tych, którzy mają za sobą wyjątkowo paskudny dzień i potrzebują sporej dawki optymizmu, jaki się w tej powieści skrywa. To książka moim zdaniem idealna na każdą okazję, której po prostu nie można przegapić. Po rozbudowanej argumentacji jaką jest moja recenzja, myślę, że wszelkie inne słowa okażą się zbyteczne- polecam serdecznie!

Moja ocena: 9/10. :)

Czytaj dalej »
on 30 grudnia 3
Podziel się!
Etykiety
dla nastolatków, fantasy, współczesność
Nowsze posty
Starsze posty

26 grudnia

"Malfetto. Północna Gwiazda"- Marie Lu


Jeśli czytaliście moje recenzje dotyczące dwóch poprzednich książek z cyklu "Malfetto", to doskonale wiecie, jak bardzo pokochałam tą serię i jak bardzo mi się ona spodobała.  Seria o Mrocznych Piętnach i przygodach Adeliny, zachwyciła mnie do tego stopnia, że uważam ją za jedną z moich ulubionych serii z gatunku fantasy. Stałam się wielką fanką tej serii, a powieści autorstwa Marie Lu bezsprzecznie są tymi, po które mogę sięgać  w ciemno. Dlatego też nie mogłam się doczekać, aby sięgnąć po tom trzeci, "Północną Gwiazdę" i jak się okazało słusznie, gdyż Marie Lu po raz kolejny zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie, a kredyt zaufania, jakim obdarzyłam tą autorkę zdecydowanie był tego wart. 

NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:
Adelina osiągnęła swój cel zostając królową Kenettry. Sprzeciwiła się tym, którzy ją zdradzili i poniżyli dokonując krwawej zemsty. Jednakże przeszłość, choć bolesna, nie pozwala o sobie zapomnieć. Violetta zniknęła, Adelina szuka jej we wszystkich krajach, a jej Imperium stopniowo się rozrasta. Gdy ważą się losy nie tylko malfetto, ale też zwykłych ludzi, Adelina musi zwrócić oczy ku przeszłości i rozdrapać stare rany. Jej Róże chcąc ocalić królestwo przyłączają się do Sztyletów, a Adelina staje twarzą w twarz z dawnymi przyjaciółmi. Choć rozejm jest tylko tymczasowy, jeśli nie uda im się zatrzymać kataklizmów, wszyscy zginą, a to oznacza tylko jedno, muszą spotkać się z bogami.
Rozpoczynając moją przygodę z trylogią "Malfetto" nie przypuszczałam, jak bardzo ta seria mi się spodoba. Marie Lu już nie raz i nie dwa udowodniła mi, że potrafi stworzyć naprawdę niesamowitą powieść fantasy. O tyle o ile, poprzednie   części, "Mroczne Piętno" oraz "Drużyna Róży" wzbudziły we mnie szczery zachwyt, to dopiero "Północna Gwiazda" utwierdziła mnie w przekonaniu, że pokochałam tą serię całkowicie bezwarunkowo. Z każdym kolejnym tomem coraz bardziej zakochiwałam się w świecie stworzonym przez Marie Lu oraz niezwykłych bohaterach. "Północna Gwiazda" stanowi  idealne zwieńczenie dla całej serii, a jej zakończenie niewątpliwie wywołuje efekt WOW.

Mając już do czynienia z dwoma poprzednimi częściami tej trylogii, wiedziałam, że gdy tylko przeczytam pierwszy akapit "Północnej Gwiazdy", powieść natychmiast mnie wciągnie, tak też się stało. Marie Lu lepiej niż ktokolwiek inny potrafi stworzyć niebanalną fabułę, która przyciągnie Czytelnika i nie puści aż do ostatniej strony. Sięgając po "Północną Gwiazdę" byłam przekonana, że i w tym przypadku Marie Lu mnie nie zawiedzie, i jak się okazało, kredyt zaufania, jakim ją obdarzyłam zdecydowanie był tego wart. W trzeciej części, autorka poprowadziła Adelinę do najmroczniejszych zakamarków jakie istnieją w każdym z nas, jej własnej duszy. Obserwując wewnętrzną przemianę Adeliny w poprzednich częściach, aż do chwili obecnej można jednoznacznie stwierdzić, że Amouterou jako bezwzględnej morderczyni przyszło stanąć przed jej najgorszym wrogiem, co było raczej do przewidzenia.  Co jednak bardzo mi się podobało to to, że autorka podobnie jak w poprzednich częściach po mistrzowsku wplotła w swoją powieść również elementy psychologiczne, które w tym tomie zasługują naprawdę na medal. To wszystko pozwoliło Marie Lu stworzyć niezwykle bogatą w wydarzenia fabułę, ale także wzbogacić ją o elementy wewnętrznych przemian Adeliny i ukazać jej wszystkie twarze.

Podobnie jak poprzednie tomy, "Północna Gwiazda"  to powieść, w której akcja wiedzie prym. Jak pisałam wcześniej, powieść wciągnęła mnie od pierwszej strony i to do tego stopnia, że odłożyłam książkę na półkę dopiero wtedy, gdy górę nade mną wzięło zmęczenie, co było dokładnie tym, czego od Marie Lu oczekiwałam.  Po raz kolejny byłam zdumiona mnogością wydarzeń, które mają miejsce w tej powieści, co sprawiło, że podczas lektury znudzenie się było czymś po prostu niemożliwym.  Byłam pod naprawdę wielkim wrażeniem tego, jak wiele akcji i napędzających ją wydarzeń, autorka zdołała umieścić w książce liczącej ponad 300 stron, a wiec powieści nie będącej "cegłą" i na moje standardy raczej cienką pozycją.  Marie Lu po raz kolejny pokazała, jak wiele emocji może zawierać względnie cienka książka. Tyle było w niej napięcia i emocji, że odłożenie książki, po to by choć na chwilę odpocząć od nadmiaru wrażeń, było po prostu niemożliwe. 

"Był czas, że ciemność spowijała świat, i ta ciemność miała królową."

Klimat, który wykreowała Marie Lu, to tylko kolejny aspekt, który w jej wykonaniu wypadł naprawdę fenomenalnie i stanowi przeogromną zaletę tej serii. Trzeci tom serii "Malfetto" posiada zdecydowanie najbardziej mroczny klimat. Adelina Amouterou jako królowa stałą się bezwzględną morderczynią, której ręce splamione są krwią, a głosy zabitych osób prześladują dziewczynę. Biała Wilczyca została zmuszona do tego, aby ponownie sprzymierzyć się z tymi, którzy ją zdradzili i stawić czoła własnym lękom, co doprowadziło ją do spotkania z jej najgorszym wrogiem. Autorka wykreowała klimat w burych odcieniach szarości, tylko niekiedy rzucając promienie słońca, którymi są ukryte pragnienia Adeliny. Marie Lu umieściła w swoje powieści ogrom emocji, szeroką paletę uczuć od tych pozytywnych na negatywnych kończąc. Bardzo spodobało mi się to, że autorka postanowiła nie klasyfikować Adeliny wyłącznie w kategoriach drzemiącej w niej ciemności, strachu i pasji oraz jej wewnętrznej walki z samą sobą. Przeciwnie, skupiła się również na ukrytych w Adelinie dobrych cechach. Na przykładzie  Adeliny, autorka starała się ukazać, że człowiek nie jest stworzony z samych ideałów, ale składa się z szeregu różnych odczuć i emocji. Nie jest więc możliwa klasyfikacja człowieka wyłącznie w dwóch kategoriach, dobra i zła, gdyż każdy człowiek nosi w sobie dwie sprzeczne natury. Tak przedstawione postrzeganie człowieka świadczy o wielkiej wrażliwości i wnikliwości autorki, dzięki którym była w stanie stworzyć tak skomplikowaną fabułę i dodatkowo ubogacić ją w dogłębną analizę psychologiczną postaci.

Uwielbiam, kiedy mogę być świadkiem ewolucji bohaterów, a niewątpliwie przez całą trylogię "Malfetto" mogłam nim być. Tym, co wyróżnia bohaterów "Malfetto" jest  oryginalna, bardzo plastyczna i  żywa kreacja. Dodatkowo Marie Lu nie szufladkuje danej postaci, ani też nie idealizuje ich przypisując im wyłącznie dobre lub te złe cechy. Każda postać ma swoją własną przeszłość, unikalny charakter i umiejętność, co dodaje im realistyczności. Co jest chyba najlepsze w tej serii, to to, że  Marie Lu poszerza swoją kreację bohaterów o wnikliwe studium psychologiczne ich osobowości, dzięki czemu można dostrzec jak bardzo złożona- skomplikowana jest dana postać. Na przykładzie Adeliny autorka pokazuje, że książkowy bohater, jak również każdy człowiek składa się z przeróżnej palety emocji, motywów, pragnień, które kształtują jego osobowość. Zdecydowanie tym, co mnie najbardziej urzekło w kreacji postaci, głownie Adeliny, to fakt, że Marie Lu nie potępia swojej bohaterki za zło, które wyrządziła. Pokazuje jednak jak bardzo bolesna przeszłość wpływa na osobowość dorosłego później człowieka oraz jego wewnętrzną walkę z jego własnymi demonami. Adelina popełniła okropne czyny, jednak miała ku temu swoje powody, co jednak żadną miarą nie usprawiedliwia jej czynów. Może jednak zrobić wszystko, by to odpokutować i zbudować siebie na nowo. Tym samym autorka podkreśla, że każdy zasługuje na drugą szansę.

"Któregoś dnia, kiedy będę niczym więcej niż kurz czy wiatr, co będą o mnie mówić?" 

Język jakim operuje Marie Lu, to język niezwykle barwny i przystępny, co sprawia, ze jest on idealny dla każdego Czytelnika. Kolejnym aspektem jest bogactwo językowe, jakim Marie Lu z pewnością dysponuje, a które przebija z każdej strony tej książki. Dodatkowo wartka akcja sprawia, że powieść, w połączeniu z lekkim stylem autorki, czyta się błyskawicznie, a plastyczne obrazy zbudowane ze słów powstają przed oczami czytelnika. Język tej powieści to niewątpliwie kolejna zaleta pisarstwa Marie Lu. 

"Powiedział człowiek do słońca: Chcę, by twoje światło opromieniało każdy dzień mojego życia! Powiedziało słońce do człowieka: Ale tylko z deszczem i nocą możesz docenić me światłoˮ.

Niewiele jest serii, które darzę tak wielkim sentymentem, aby myśleć o ich ponownym przeczytaniu, jednak trylogia "Malfetto" ma tu zdecydowanie swoje miejsce.  Seria Marie Lu to jedna z lepszych, a może nawet najlepszych fantasy, jakie miałam okazję przeczytać i jestem przekonana, że kiedyś do niej powrócę. Uwielbiam tę trylogię za niebanalną fabułę, pełnokrwistych bohaterów, wspaniały klimat i za to, że ta seria stanowi naprawdę świetne remedium na nudę. Kto wie, być może dam drugą szansę serii "Legenda" pióra tej samej autorki i zdecyduję się sięgnąć po "Wybrańca"?
"Płonącą Gwiazdę" polecam z całego mojego serca, jak również całą serię "Malfetto". To wyjątkowa seria, w której każdy fan fantasy znajdzie coś dla siebie, a przy tym spotka wielu ciekawych i oryginalnych bohaterów. Jeśli szukacie pozycji ambitnej, to "Malfetto. Płonąca Gwiazda" spełni te oczekiwania z nawiązką i zagwarantuje nieprzespaną noc, spędzoną na przewracaniu kolejnych stron byleby dobrnąć do końca. To pozycja idealna dla tych, którzy lubują się w dobrej fantastyce wzbogaconej naprawdę świetnym studium psychologicznym. Polecam serdecznie fanom Marie Lu, jak również i tym, którzy nie mieli jeszcze szansy, aby zapoznać się z jej twórczością- "Malfetto" będzie ku temu idealne. To pozycja również idealna dla tych, którzy maja ochotę przeczytać coś innego niż to, co czytają zazwyczaj. Polecam serdecznie!

Moja ocena:10/10. :)
Czytaj dalej »
on 26 grudnia 0
Podziel się!
Etykiety
baśnie, fantasy, miłość, postapo
Nowsze posty
Starsze posty

21 grudnia

"November 9"- Colleen Hoover

Z twórczością Colleen Hoover zetknęłam się kilka dobrych lat temu, gdy pod koniec gimnazjum sięgnęłam po "Hopeless" jej autorstwa. "Hopeless" zrobiło na mnie bardzo dobre wrażenie i gdy tylko natknęłam się na kolejną część tego cyklu "Szukając Kopciuszka", przeczytałam ją w  zaledwie kilka godzin. Pamiętam, że te dwie pozycje autorstwa Hoover bardzo przypadły mi do gustu, dlatego, gdy jakiś czas temu odkryłam nowe książki tej autorki, obiecałam sobie, że na nowo postaram się zagłębić w jej twórczość. Mój wybór padł na "November 9", o której to pozycji słyszałam bardzo dobre opinie, jednak niestety w przypadku tej książki mam odmienne zdanie. "November 9" dość dobitnie przypominało mi, dlaczego tak rzadko sięgam po powieści o tematyce miłosnej.

NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:
9 listopada to data, kiedy Ben oraz Fallon spotkali się po raz pierwszy. Dla obydwojga 9 listopada jest datą bogatą w tragiczne wydarzenia, która nieustannie każdego roku, przypomina im w bolesny sposób o bagażu, który każdy z nich musi dźwigać. 9 listopada Fallon o mało nie zginęła w pożarze, który odebrał nastolatce świetlaną przyszłość jako aktorki i pozostawił na jej skórze trwałe oparzenia. W tym samym dniu Ben stracił matkę, która popełniła samobójstwo. Gdy Ben oraz Fallon spotykają się po raz pierwszy, zaczynają wierzyć w to, że bolesna przeszłość nie musi definiować przyszłości i starają się wypełnić ten dzień dobrymi wspomnieniami. I aby tego dokonać postanawiają zawrzeć pewną umowę; będą spotykać się każdego 9 listopada przez pięć kolejnych lat, a w ciągu roku prowadzić własne prywatne życia. Ben jako początkujący pisarz, postanawia opisywać coroczne spotkania z Fallon w swojej książce. Z każdym kolejnym spotkaniem ta dwójka coraz mocniej się w sobie zakochuje, jednak czy Fallon może liczyć na prawdziwą miłość, po tym, gdy odkryje sekret, jaki skrywa przed nią Ben?
Nie jestem fanką romansów, a już na pewno nie melodramatycznych powieści, a "Novemeber 9" zdecydowanie się do takich zalicza. Po tym, jak bardzo spodobało mi się "Hopeless" miałam nadzieję, że kolejna powieść tej autorki zachwyci mnie w równym stopniu, lecz tak się nie stało. Czytając "November 9" odczuwałam tylko i wyłącznie znużenie, wręcz zniesmaczenie tą książką, jak również pewnymi chwytami zastosowanymi przez autorkę. Dodatkowo, podczas lektury miałam nieodparte wrażenie chaosu, autorka nieustannie krytykowała stereotypy w romansach, po czym sama stosowała te same chwyty. Lektura "November 9" utwierdziła mnie w przekonaniu o sztuczności, jakie często gęsto napotykam w książkach o tematyce miłosnej, prawda- zdarzają się wyjątki, jednak ta powieść Hoover na pewno nim nie jest.

Tym, co mnie bardzo negatywnie zaskoczyło w tej książce jest przede wszystkim zamysł fabularny autorki. Jak wspomniałam wyżej, nie przepadam za powieściami utrzymanymi w tonie romantycznym z bardzo prostego powodu, ich przewidywalności, powielania schematów i utartych już stereotypów, które sprawiają, że relacja miłosna rozwijająca się pomiędzy bohaterami wypada bardzo nienaturalnie. Bardzo nie spodobało mi się to, że autorka, która co chwilę w swojej powieści również krytykuje stereotypy miłosne, sama stosuje te same chwyty. I choć Hoover postanowiła urozmaicić relację Bena i Fallon o wątki poboczne, takie jak samoakceptacja, schemat miłosny pozostał bez większych zmian i z góry było do przewidzenia, jak ta historia się zakończy. Czytając "November 9" widać wyraźnie, że autorka próbowała w pewien sposób 'zatrzeć' powielanie stereotypów poprzez pojawiające się ciągłe spięcia pomiędzy bohaterami, nagłe rozstania i powroty, co jednak ani trochę nie poprawiło sposobu w jaki odebrałam tą powieść. Przeciwnie, potęgowało moje wrażenie sztuczności o relacji, jaka rozwinęła się pomiędzy Benem i Fallon, a dorzucane gdzieniegdzie przeróżne powody zerwania bohaterów i ich ponowne zejścia, momentami budziły nie tylko irytację, ale wręcz śmieszność.

Autorka postanowiła nieco ożywić fabułę "November 9" wynajdując najprzeróżniejsze powody do zerwania dwójki głównych bohaterów, co jednak zamierzonego efektu nie przyniosło. Zapewne w domyśle autorki było spowodować większe zainteresowanie fabułą, poprzez zdynamizowanie akcji, jednak u mnie zdecydowanie się nie sprawdziło. Momenty rozstań bohaterów nie powodowały u mnie jakoś specjalnie większych emocji, były mi najzwyczajniej obojętne. Bardzo żałuję, że "November 9" okazała się być powieścią przewidywalną i sztuczną aż do bólu i zupełnie nie rozumiem, dlaczego autorka postanowiła porozdzielać swoich bohaterów, zresztą kilkakrotnie, a potem znów sprawić, że jednak znów będą razem, gdyż ja w żadnym stopniu nie odczuwałam z tego powodu ekscytacji, wręcz przeciwnie- byłam tą pozycją najzwyczajniej znużona.
"Ciało to po prostu opakowanie dla skarbów, które skrywamy wewnątrz siebie. A Ty jesteś pełna skarbów. Bezinteresowności, życzliwości, współczucia. Tego co naprawdę się liczy. Młodość i piękno przemijają. Dobroć - nie."
Muszę przyznać, że klimat "November 9"  również nie specjalnie mnie urzekł. Colleen Hoover w swojej powieści wykorzystała klasyczne współczesne uniwersum, zapewne po to, by nadać powieści większego realizmu, co też zresztą jej się udało. Co jednak bardzo przypadło mi do gustu, to fakt, że autorka postarała się zarysy przeszłości każdego z bohaterów, dzięki czemu zarówno Ben jak i Fallon mieli swoje własne historie jeszcze przed ich pierwszym spotkaniem. Co jeszcze przypadło mi do gustu, to to, że zarówno Ben jak i Fallon niosą na swoich barkach ciężar bolesnej przeszłości, która ich przytłacza. Obydwoje nie mogą wybaczyć sobie popełnionych błędów i określają samych siebie na ich podstawie, przez co nastrój tej powieści jest dosyć ponury. Bardzo spodobało mi się to, jak wzajemna relacja bohaterów wpływała na postrzeganie przez nich samych siebie, gdyż pomogło to każdemu z nich pokonać własne bolesne wspomnienia i przynajmniej w części zaakceptować samych siebie. 

Choć wzajemny wpływ  na siebie bohaterów tej książki bardzo przypadł mi do gustu, nie mogę tego samego powiedzieć o samych postaciach. Po "Tej chwili", książka Hoover to chyba druga powieść, przynajmniej w ostatnim czasie, w której nie potrafiłam ustosunkować się w sposób pozytywny do bohaterów książki. Przez całą otoczkę sztuczności, o której pisałam na samym początku, bohaterowie wydawali mi się niczym więcej jak tylko papierowymi postaciami, które odgrywają swoje role i każdemu z nich mogłabym coś zarzucić. Hoover tradycyjnie wykreowała Bena jako ideał mężczyzny, jednak jak dla mnie to do ideału miał on daleko. Jego poczucie winy i wieczne użalanie się, aż raziło z każdej strony tej książki, przez co chwialmi naprawdę się zastanawiałam nad zdrowiem psychicznym tej postaci. Jednak Ben miał również swoje zalety, które bardzo u niego ceniłam takie jak wyrozumiałość, czułość i empatia. O wiele bardziej irytowała mnie postać Fallon, mimo iż miała w sobie sporo samozaparcia, nadal nie potrafiła siebie zaakceptować, a do tego obwiniała wszystkich innych bohaterów o swoje nieszczęście i zrujnowanie kariery aktorskiej. Rzadko zdarza mi się aż tak krytykować żeńskie postacie, ale w tym przypadku, nie mam oporów. Fallon budziła we mnie frustrację swoim egoistycznym nastawieniem, egocentryzmem i uporem. Niemniej postać ta bardzo mnie zaskoczyła, gdyż okazała się mieć w sobie więcej samozaparcia i determinacji niż Ben, co było chyba moim najbardziej fascynującym odkryciem w tej książce.
"Śmierć brzmi jak brak kroków w korytarzu. Jak poranny prysznic, którego nikt nie bierze. Śmierć brzmi jak brak głosu wołającego z kuchni, bym wstał z łóżka. Śmierć brzmi jak brak pukania do drzwi, które rozbrzmiewało zazwyczaj chwilę przed tym, gdy włączał się dzwonek mojego budzika."
Język, jakim operuje Colleen Hoover jest przede wszystkim bardzo dobrze wyważony i płynny, co przy takiej ilości wad, jakie w tej książce odkryłam, było czymś dla mnie bardzo pozytywnym. Język tej powieści to zdecydowanie  jeden z największych komplementów jakie mogę tej pozycji wystawić. Colleen Hoover zdecydowanie posiada lekkie pióro, dzięki temu powieść czyta się bardzo szybko, a dodatkowo czyni to lekturę prawdziwą przyjemnością dla Czytelnika. Dodatkowo Hoover pokazała mi, że potrafi zawrzeć nawet w tak nudnej powieści prawdziwie inspirujące cytaty, co podczas mordęgi, jaką było dla mnie brnięcie przez tą powieść, pełniło rolę bardzo dobrego dopingu.

"Novemebr 9" zdecydowanie nie jest powieścią, do której kiedykolwiek wrócę, przy niesmaku na samą myśl o niej jest to po prostu nie możliwe. Mimo iż cieszę się, ze mogłam przeczytać kolejną powieść autorstwa Hoover, to raczej minie jeszcze sporo czasu, zanim sięgnę po jakąś pozycję z jej literackiego dorobku. Naprawdę dawno się tak nie wynudziłam przy żadnej powieści i liczę na to, że "Młot Thora" szybko "postawi mnie na nogi". 
"November 9" w żadnym razie nie jest pozycją, którą polecam- chyba, że jesteście fanami romantycznych powieści, to pewnie ta powieść przypadnie Wam do gustu. Ja jednak nie zamierzam do niej wracać. "Novemeber 9" to pozycja dobra dla tych, którzy tak jak ja, kochają kunszt pisarski i lekkość pióra Hoover- ta powieść jest dla Was!

Moja ocena:2/10:)
Czytaj dalej »
on 21 grudnia 3
Podziel się!
Etykiety
obyczajowe, współczesność
Nowsze posty
Starsze posty

14 grudnia

"Ta chwila" - Guillaume Musso

Z twórczością niejakiego Guillaume Musso dość długo nie miałam szansy się zapoznać. Jednak pochlebne opinie, jakie słyszałam o zbiorach znajdujących się w jego literackim dorobku, stwierdziłam, że najwyższy czas, aby to zmienić. "Ta chwila" okazała się być książka przełomową, bowiem to dzięki niej mogłam zapoznać się z literackim stylem Musso, który prawdę powiedziawszy, niestety dosyć średnio przypadł mi do gustu. Bowiem "Ta chwila" okazała się nie być żadnym porywającym kryminałek, a jedynie obyczajówką z lekkim wątkiem kryminalnym, co było powodem mojego sporego rozczarowania  tą pozycją.

NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:
 Młody lekarz Artur Costello dziedziczy w spadku niewielka latarnię morską, nazywaną "Latarnią Dwudziestu Czterech Wiatrów". Z chwilą podpisania umowy oraz testamentu ojca, jest pełnoprawnym posiadaczem latarni. Jest jednak pewien warunek, nigdy nie wolno mu otworzyć starych zamurowanych drzwi prowadzących do piwnicy. Artur w swojej naiwności łamie ten zakaz, nie wie jednak, jakie fatalne skutki przyniesie otwarcie zakazanych drzwi, nie tylko w jego życiu, ale także wszystkich tych, których spotka na swojej drodze. 
Przyznam szczerze, że bardzo rzadko udaje mi się trafić na dobry i porywający kryminał. Miałam wielką nadzieję, że "Ta chwila" Guillaume Musso okaże się pod tym względem odkryciem przełomowym. Niestety samego wątku kryminalnego było w tej książce stanowczo zbyt mało,a właściwie niemal w ogóle. "Ta chwila" to powieść, która pod tym względem bardzo mnie rozczarowała i z pewnością nie określiłabym tej pozycji jako powieść kryminalną."Ta chwila" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Musso i zarazem sprawdzenie, czy książki tego autora przypadną mi do gustu. Po "Tej chwila" jestem wręcz przekonana, że w najbliższej przyszłości po książki Musso raczej nie sięgnę.

Tym, czego z całą pewnością należy autorowi pogratulować, jest bardzo oryginalny pomysł na fabułę książki, jednak jego wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Artur Costello potrafi przemieszczać się w czasie, jednak w zamian za to, każdy rok jego życia ogranicza się do jednej doby. Sam koncept takiego wykorzystania motywu podróży w czasie jest sam w sobie dosyć kreatywny, jednak w moim odczuciu bardzo negatywnie wpływa na rozwój fabuły. Autor wiele wątków pozostawia niedokończonych, urwanych, rozdziały są chaotycznie porozrzucane po książce, co chwilami bywało naprawdę irytujące. Chwilami naprawdę się dziwiłam, skąd we mnie taki upór, aby skończyć tą książkę i chyba jedynym powodem, dla którego jej nie odłożyłam, była czysta ciekawość zakończenia tej historii.Chyba liczyłam też na, to, że autor postanowi na końcu uporządkować fabularny chaos i udzieli Czytelnikowi jakichś wyjaśnień, jednak tak się nie stało. Bardzo żałuję, że autor zmarnował tak dobry koncept, stwarzając tak chaotyczna i nieuporządkowaną fabułę.

O tyle, o ile fabuła praktycznie nie przypadła mi do gustu, to akcja w pewien sposób niweluje brak dopracowań fabularnych. Akcja jest lekka i płynna, dzięki czemu powieść czyta się błyskawicznie, co pozwala nieco przymknąć oko na niedopracowania fabularne. Dodatkowo, co jakiś czas autor wtrąca elementy zaskoczenia, które skutecznie odpędzają poczucie znużenia. Wartko płynąca akcja sprawia, że podczas lektury można się odprężyć, tym sposobem dobrnęłam do połowy książki w błyskawicznym tempie i za to, byłam naprawdę autorowi wdzięczna.

Klimat tej książki, to kolejny aspekt, który oceniam zdecydowanie na plus. Guillaume Musso wykreował uniwersum świat współczesnego wzbogacając go o element science-fiction, czyli podróż w czasie.Bardzo przypadło mi do gustu takie połączenie, gdyż wpleciony we współczesne uniwersum element fanatyczny, płynnie się wpasowuje i szczęśliwie pozostaje gdzieś na drugim planie. Tym samym dając możliwość poznania dnia z życia Artura Costello, gdy ten może żyć jako zwyczajny człowiek, wnuk, mężczyzna, ojciec i kochanek. To wszystko sprawia, że widziane przez Czytelnika twarze Artura Costello, wydają się być niezwykle realistyczne, a my, odbiorcy lektury, znajdujemy w tym ułamek własnej codzienności. Klimat, jaki Guillaume Musso stworzył w tej powieści to współczesne uniwersum owiane nutką fantasy, które łączy w sobie ulotność chwili, tajemniczość i nieprzewidywalność, a wszystko to  w tak niepozornej powieści! Bardzo spodobało mi się również to, w jak subtelny sposób autor zawarł w swojej książce przesłanie do Czytelnika. Jest to apel o radość z każdego dnia naszego życia, subtelna refleksja o szybkim przemijaniu, ulotności chwili, a także- życia. Powieść uczy, że w każdym momencie swojego życia, należy czerpać z niego pełnymi garściami, żyć w zgodzie z samym sobą i otaczającymi ludźmi. Uwielbiam, gdy nawet książka, która nie zachwyciła mnie jakoś szczególnie, zawiera w sobie jakieś życiowe przesłanie, a  "Ta chwila" zdecydowanie się do takich zalicza.

Bohaterowie tej książki, to kolejny aspekt, który przemawia na jej niekorzyść. Bardzo rzadko zdarza mi się, aby bohaterowie danej książki pozostawali mi obojętni, jednak w przypadku tej powieści tak własnie było. Podczas lektury nie mogłam pozbyć się wrażenia, że postacie tej powieści są papierowe, nijakie i pozbawione jakichkolwiek "ludzkich" odruchów. Owszem, postać Artura i ukazanie wielu jego twarzy zostało przedstawione rewelacyjnie, jednak sama postać niespecjalnie przypadła mi do gustu. W moich oczach Artur był zgorzkniałym egoistą, który więcej żąda niż daje, a przy tym brak mu wyrozumiałości. Chwilami nie mogłam się nadziwić, jak bardzo "sztuczna" jest ta postać, a jego działania i nieprzemyślane zachowanie budziły, irytowały swoją nielogicznością.

Język, jakim autor operuje to język prosty i dosadny, pozbawiony jakichkolwiek stylistycznych zdobień. O bogactwie językowym i rozkoszowaniu się językiem w "Tej chwili" zdecydowanie nie może być mowy. Należę do osób ceniących kunszt pisarski i piękno języka, dlatego chwilami dziwiło mnie, że jeszcze nie odłożyłam tej pozycji na półkę. Na moje wielkie szczęście, wartka akacja wynagradzała mi niemal w pełni brak kunsztu pisarskiego. Tym, co jeszcze kuło mnie w oczy, była chaotyczna fabuła,a co za tym idzie, również język chwilami był wyjątkowo niespójny i 'przeskakiwał' z jednego miejsca na drugie, co tylko dodatkowo mnie irytowało.

"Ta chwila" zdecydowanie nie zalicza się do moich lubionych obyczajówek, i choć gorzko mnie rozczarowała, to jednak cieszę się, że z kolejnego dzieła literackiego mogłam wyłapać jakąś książkową mądrość. Bardzo dawno nie miałam do czynienia z ksiąską tego typu, w której zamiast konkretnego gatunku, autor funduje mix, po trochu powieść obyczajowa, fantastyka, trochę romantyczna z bardzo znikomym aspektem kryminalnym. To powieść, która z pewnością nie zasługuje na miano kryminału. Przyznam, że miałam w planach kolejne książki Musso, jednak po tej lekturze z pewnością minie trochę czasu, zanim sięgnę po kolejną powieść tego pisarza.
Bardzo niewiele jest aspektów, które w tej książce mnie zachwyciły, a mnie sama lektura rozczarowała. Dlatego całym sercem odradzam ją miłośnikom kryminałów, powieści sensacyjnych czy thrillerów. Natomiast Czytelnicy, którzy lubią powieści, w których zdecydowanie przeważa gatunek obyczajowy, powinni być tą powieścią zachwyceni. To pozycja także dla tych, którzy liczą na lekkie"czytadło" na jeden wieczór. Z mojej strony dodam jednak tylko tyle, że tym, co liczą na coś więcej tej pozycji zdecydowanie nie polecam.

Moja ocena:3/10.:)
Czytaj dalej »
on 14 grudnia 7
Podziel się!
Etykiety
autobiografia, fantasy, obyczajowe, psychologia
Nowsze posty
Starsze posty

03 grudnia

"Morderstwo Wron"- Anne Bishop


Po przeczytaniu "Pisane szkarłatem" stałam się naprawdę wielką fanką serii "Inni", dlatego też po "Morderstwo Wron" sięgnęłam z ogromnym entuzjazmem, ufając, że autorka nie nadużyje kredytu zaufania, jakim ją obdarzyłam sięgając po tę serię. I muszę przyznać, że "Morderstwo Wron" to naprawdę świetna kontynuacja, choć nie tak dobra jak jej poprzedniczka. Niemniej jednak sam fakt, że "Morderstwo Wron" zauroczyło mnie w niemal równym stopniu świadczy o tym, że seria "Inni" jest dla mnie pozycją must read, co satysfakcjonuje mnie w 100%. Uważam, ze dla każdego książkoholika znalezienie kolejnej serii, która wciąga do tego stopnia, ze nie jest się w stanie myśleć o niczym innym poza lekturą, to prawdziwy skarb, a dla mnie taką serią jest niewątpliwie seria "Inni".

NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:
Meg Corbyn żyje na Dziedzińcu w Lakeside pośród Innych. Już niejednokrotnie dowiodła, że jest godna zaufania terra indigena i tym samym stałą się ich wielką przyjaciółką. Gdy na ulicach Lakeside zostają rozpowszechnione dwa zupełnie nowe rodzaje narkotyków, relacje między terra indigena i ludźmi stają się coraz bardziej napięte, przez co dochodzi do częstych konfliktów. Meg śni proroczy sen, krwi i piórach na śniegu, a jej dar uderza z podwójną siłą.Kontroler odnalazł zaginioną wieszczkę i pragnie zrobić wszystko, aby ja odzyskać i, aby do tego nie dopuścić ludzie oraz inni muszą dojść do porozumienia. 
Odkładając tą powieść na półkę, byłam już stuprocentowo pewna, że Anne Bishop to autorka, po której książki mogę spokojnie sięgać w ciemno. "Morderstwo Wron" może nie zrobiło na mnie aż tak spektakularnego wrażenia jak "Pisane szkarłatem", jednak zdecydowanie była to kontynuacja na tyle dobra, abym po skończeniu tomu drugiego zapragnęła sięgnąć po kolejną jej część. Uwielbiam, gdy trafiam na kolejne serie, które aż proszą się o przeczytanie, a seria "Inni" zdecydowanie się do takich zalicza. I to jest właśnie jedna z tych rzeczy, za które po prosu kocham tą serię- po pierwszym tomie zdecydowanie ma się ochotę na więcej tego mrocznego świata Innych.

Fabuła rozpoczyna się kilka miesięcy po wydarzeniach z tomu pierwszego, co początkowo może nieco dezorientować Czytelnika, bowiem w czasie między-tomowym pewne aspekty uległy drobnym przemianom. W miarę rozwoju fabuły te drobne, przemienione aspekty przestają zadziwiać, a stają się po prostu normą. Tym, co bardzo mile mnie zaskoczyło podczas lektury, było to, że autorka nie skupiła się wyłącznie na głównej bohaterce Meg, ale wzbogaciła powieść o wątki poboczne, których jest tutaj zdecydowanie więcej niż w cześć pierwszej. Dzięki temu czytając "Morderstwo Wron" można jeszcze bardziej wczuć się w świat Namid, ten niezwykły brutalny klimat, czy też przyjrzeć się życiu na dziedzińcu Meg Corbyn, gdyż ta postać z każdym kolejnym rozdziałem uczy się coraz to nowszych rzeczy. Dodatkowo Czytelnik zyskuje możliwość śledzenia fabuły nie tylko z perspektywy Meg czy zmiennokształtnych, ale również antagonistów, a do takich postaci niewątpliwie należy Kontroler. Pod względem fabularnym powieść nie wciągnęła mnie tak bardzo jak "Pisane szkarłatem", jednak zdecydowanie pozwoliła lepiej zapoznać się z wykreowanym przez autorkę światem. A oprócz tego, autorka pozwoliła sobie na stworzenie pewnego studium psychologicznego, dotyczącego moralności. Co tak naprawdę świadczy o tym, że ktoś jest zły- określa go rodowód, pochodzenie, przekonania, stosunek do prawa? Ta powieść to świetna refleksja o tym, że złe nie zawsze jest tym, co na pierwszy rzut oka się wydaje. 

"Morderstwo Wron" to tom utrzymany w znacznie spokojniejszej tonacji niż jej poprzedniczka, co pozwala nieco odetchnąć po dynamicznej jeździe rollercoasterem, którą autorka zaserwowała w "Pisane szkarłatem". Akcja powieści jest raczej stonowana, lecz niekiedy wkrada się niepokój, głownie za sprawą wizji Meg, których nikt nie potrafi zinterpretować. Nie znaczy to jednak, że część druga pozostawia po sobie mniej mocne wrażenia niż jej poprzedniczka, gdyż grozy i ekscytacji czy wspaniałego napięcia literackiego w stylu Anne Bishop, zdecydowanie nie brakuje. Autorka pozwoliła mi nieco odetchnąć i cieszyć się po prostu sporą cegiełką dobrej literatury, po to aby pod koniec sprawić, że otworzę szeroko oczy ze zdumienia, gdy akcja gwałtownie ruszyła do przodu, a mi nie pozostawało nic innego, jak tylko dobrnąć do ostatniej strony w błyskawicznym tempie.


Druga część serii "Inni" posiada zdecydowanie inny klimat niż cześć pierwsza. O tyle o ile w tomie pierwszym nie brakowało motywu natury, dzikości Innych, tak w drugiej części nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że motyw brutalności i nieprzystępności innych wobec ludzi nieco zanikł, gdy zyskali Meg, człowieka za przyjaciółkę. Autorka wykreowała zupełnie inny obraz tytułowych zmiennokształtnych niż ten, z jakim zetknęłam się w części pierwszej. Została tutaj ukazana piękna relacja przyjaźni między Meg a Innymi, czym autorka starała się udowodnić, że przyjaźń pomimo tylu różnic jest możliwa. Anne Bishop postarała się jednak o to, aby pokazać, że także człowiek ma swoją drugą naturę  i również może stać się drapieżnikiem. W powieści nie brakuje elementów zaskoczenia, co dowodzi nie tylko tego, że Anne Bishop to pisarka, która potrafi pisać tak, aby zainteresować Czytelnika, ale także, aby udowodnić, że nie zawsze wszytko przebiega po naszej myśli, a ludzie skrywają się za maskami tysiąca innych twarzy.

Anne Bishop już po raz kolejny udowodniła mi, że jest autorką,która pisać potrafi. W drugim tomie ponownie miałam przyjemność doświadczenia kunsztu pisarskiego Anne Bishop. Pisarka wyposażyła powieść w bardzo plastyczne i barwne opisy, dzięki czemu podczas lektury pisane przez nią sceny stawały mi przed oczami jak żywe. Bardzo cenię sobie autorów, którzy potrafią sprawić, że podczas lektury Czytelnik nie myśli o niczym innym, a Anne Bishop zdecydowanie do takich się zalicza. Dzięki lekkiemu piórze powieść  czyta się niemal błyskawicznie, co przy tak sporej objętości książki jest naprawdę sporym plusem. Przyznam szczerze, że byłam tak zaabsorbowana powieścią, że nawet nie zauważyłam, kiedy dotarłam do ostatniej strony.

Kolejnym aspektem, który bardzo mile mnie zaskoczył podczas tej lektury jest wprowadzenie przez autorkę nowych bohaterów, takich jak na przykład Jean, przyjaciółka Meg. Przyznam jednak szczerze, że brakowało mi bardzo rozbudowania tych nowych postaci, jakiegoś zarysowania ich charakterów i pewnego ubarwienia, gdyż w moim odczuciu były to postacie wyłącznie papierowe. Co jednak muszę autorce oddać, to spore rozwinięcie postaci Meg, szersze zarysowanie jej charakteru, co sprawiło, że zapałałam do niej jeszcze większą sympatią niż w części pierwszej. Mam wielką nadzieję na to, że w kolejnej części autorka postara się o jeszcze szersze rozbudowanie swoich postaci, gdyż mimo iż są to postacie bardzo ciekawie zarysowane, to jednak brakuje im bardziej wyrazistych charakterów.

Podsumowując, druga część serii "Inni" nie wciągnęła mnie tak bardzo, jak jej poprzedniczka, pomimo tego mogę stwierdzić, że jest to bardzo dobra kontynuacja tomu pierwszego. Mam wrażenie, że w miarę jak czytam kolejne tomy tej serii coraz bardziej mi się ona podoba, co oznacza, że niebawem sięgnę po "Srebrzyste Wizje" w nadziei, że okażą się jeszcze lepsze od dwóch poprzednich tomów. Od czasu, gdy przeczytałam "Pisane szkarłatem" nie miałam okazji sięgnąć po dobre i mroczne fantasy, dlatego też na "Morderstwo Wron" miałam podwójną ochotę.
"Morderstwo Wron" to nie powieść, którą czyta się z wypiekami na twarzy w oczekiwaniu na ciąg dalszy, jednak z pewnością jest to godna kontynuacja "Pisane szkarłatem", co sprawia, że mogę ją Wam z czystym sumieniem polecić. To pozycja, która z pewnością pozwala się odprężyć, idealna na chłodne jesienno-zimowe wieczory. Dla fanów twórczości Anne Bishop pozycja obowiązkowa. To powieść idealna także dla tych, którzy uwielbiają mroczny klimat fantasy, a także dla tych, którzy mają ochotę na solidny kawał dobrej literatury. Polecam gorąco!

Moja ocena: 7/10 :)
Czytaj dalej »
on 03 grudnia 3
Podziel się!
Etykiety
fantasy, postapo, thiller, współczesność, zwierzęta
Nowsze posty
Starsze posty

01 grudnia

Podsumowanie Listopada 2019


Listopad minął mi niespodziewanie szybko, co niewątpliwie jest zasługą mojego studencko-literackiego trybu życia. Aczkolwiek przyznam szczerze, że takie życie w pełni mi odpowiada, zwłaszcza, że kierunek, który studiuje uważam za kierunek dla mnie idealny i naprawdę chyba lepiej trafić nie mogłam! Bo studiowanie literatury dla takiego książkoholika jak ja, to czyste spełnienia marzeń! Zdążyłam już zaprzyjaźnić się ze studenckim trybem życia, dzięki czemu ilość mojego czasu, który mogłam przeznaczyć na czytanie bardzo wzrosła, co zresztą widać po ilości recenzji. 

NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:

W listopadzie przeczytałam naprawdę sporo, jak na studencki tryb życia książek. I choć w przeważającej mierze były to lektury, to znalazło się również kilka pozycji z literatury współczesnej, co osobiście bardzo sobie chwalę. W minionym miesiącu przeczytałam 8 książek,  których połowę stanowią lektury,  połowę literatura współczesna. Listopad rozpoczęłam od pierwszego tomu trylogii Ricka Riordana, "Magnus Chase i Bogowie Asgardu. Miecz Lata", następnie zabrałam się za "Medeę" Eurypidesa, z kolei później przyszedł czas na "Piątą Falę.Bezkresne morze" Ricka Yanceya, zaś potem czekały na mnie "Orasteja" Ajschylosa oraz "Żywoty sławnych mężów" Plutarcha.  Póżniej pryszedł czas, na to, na co bardzo czekałam, czyli na powieść "Morderstwo Wron" Anne Bishop, której recenzja planowo pojawi się już we wtorek na blogu! W między czasie zaczęłam też czytać "Ucztę" Platona. Na zakończenie listopada naszła mnie straszna ochota na jakiś dobry kryminał i tym razem sięgnęłam po "Tą chwilę" Guillaume Musso, której to lektura niestety średnio przypadła mi do gustu.


Moje lektury na ten miesiąc:

1. "Medea"- Eurypidesa,
2. "Żywoty sławnych mężów"- Plutarcha,
3. "Uczta" Platona,
4. "Orasteja"- Ajscylosa.

Z literatury współczesnej:

1. "Magnus Chase i Bogowie Asgardu. Miecz Lata" Ricka Rirodana  <recenzja>
2. "Piąta Falę.Bezkresne morze"  Ricka Yanceya  <recenzja>
3. "Inni. Morderstwo Wron" Anne Bishop  <recenzja >
4."Ta chwila" Guillaume Musso <recenzja>


  • "Morderstwo Wron" Anny Bishop
Jest to pozycja, którą bezwarunkowo musiałam określić najlepszą książką tego miesiąca! Kontynuacja "Pisane szkarłatem" okazała się być o wiele lepsza niż się spodziewałem, ale pomimo tego, uważam, że tom pierwszy miał w sobie znacznie więcej elementów thrillera i pewnej grozy, czym bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Takich elementów również w tym tomie nie brakuje, jednak tym razem autorka skupiła się na przedstawieniu brutalnych aspektów z nieco innej strony, bardzo dobitnie ukazując ludzką nienawiść i brutalność do tytułowych Innych. Niemniej jest to naprawdę świetna kontynuacja, po której z pewnością sięgnę po następny tom tej serii. Anne Bishop potrafi stworzyć naprawdę wspaniałe historie i mogę mieć tylko nadzieję, że kolejny tom okaże się jeszcze lepszy!

  •  "Miecz lata" Ricka Riordana
Rick Riordan to autor, którego darzę silnym sentymentem ze względu na serię "Percy Jackson". Lektura "Miecza lata" była dla mnie zupełnym zaskoczeniem, gdyż pozwoliła mi na nowe spojrzenie na twórczość tego autora. Seria o Magnusie Chase jest świetnym następcą powyższej serii, jednak niestety nie dorównuje "Percy'emu Jacksonowi". Jest to jednak seria o tyle świetna, że ja po prostu nie mam innego wyjścia jak tylko sięgnąć po kolejne tomy! Jestem przekonana, że sięgnę po "Młot Thora" już w grudniu, ponieważ nie wyobrażam sobie zimy bez świetnej humorystycznej powieści, a z tym aspektem Riordan radzi sobie znakomicie!



  • "Ta chwila" Guilaume Musso
Właściwie mianem najgorszej książki trudno byłoby mi określić jakąkolwiek spośród tych, które w tym miesiącu czytałam. Z pewnością jednak pozycją, która zdobyła u mnie najmniej punktów jest "Ta chwila" Musso, nie określiłabym jej może mianem najgorszej, jednak z pewnością oczekiwałam po niej czegoś zupełnie innego. Opis sugerował wciągający kryminał, a na coś takiego właśnie liczyłam, jednak niestety "Ta chwila" okazała się być zwykłą obyczajówką z fantasy w tle, a o żadnych dreszczykach niepokoju nie mogło być mowy.


CO W GRUDNIU 2019?

Grudzień to miesiąc świątecznej magii, czas choinki i ciepłych spotkań rodzinnych, na które chyba wszyscy czekają z utęsknieniem, w tym również i ja. Moje grudniowe plany obejmuje także kolejna lista lektur, tym razem z chrześcijańskiego średniowiecza, które będą mi niezbędne do zaliczenia kolokwium. Na początek jednak chcę skończyć "Ogród śmierci" Margit Sandemo oraz "Ucztę" Platona, które obecnie (nadal) czytam. W czasie wolnym natomiast z pewnością sięgnę po książki, na które od dłuższego czasu mam ochotę, w tym również pozycje świąteczne. Wśród puli pozycji z literatury współczesnej ograniczyłam się do takiej top 5, choć kto wie, może uda mi się przeczytać więcej, a są to:
- "Młot Thora" Ricka Riordana, 
-"Hotel pod jemiolą" Richard Paul Evans,
-"Malfetto. Północna Gwiazda" Marie Lu,
-"November 9"Colleen Hoover,
-"Ekspozycja" Remigiusza Mroza. :)

Czytaj dalej »
on 01 grudnia 1
Podziel się!
Etykiety
podsumowanie, zapowiedz
Nowsze posty
Starsze posty
Nowsze posty Starsze posty Strona główna
Subskrybuj: Posty (Atom)

O AUTORCE

O AUTORCE
26 - letnia Magister Polonistyki-Literaturoznawstwa. Z zamiłowania książkoholiczka, literaturoznawczyni i blogerka, rysowniczka, a także miłośniczka języków obcych i azjatyckich dram. Kto wie, może i w przyszłości także pisarka? Możliwości jest mnóstwo! :) Aktualnie spełnia się dziennikarsko pracując w redakcji WUJ-a oraz redaktorsko współpracując z Wydawnictwami ZNAK oraz Moc Media. Przyszła bibliotekoznawczyni i arteterapeutka, która uczy się języka migowego.

Cytat, określający mnie chyba najlepiej

Cytat, określający mnie chyba najlepiej

TERAZ CZYTAM

TERAZ CZYTAM
Osobliwy dar Vanilii Bourbon

W tym roku chcę przeczytać...

W tym roku chcę przeczytać...
#Wyzwanie LC 2025#

Recenzje/Wpisy planowo

*01.06 - "Opiekunka marzeń", Agnieszka Krawczyk * 01.06 - podsumowanie czytelnicze półrocza 2025 i plany na czerwiec 2025 *02.06 - "Wstawaj Alicja", Dorota Chęć [wieczór] *03.06 - "Żywe serce", Piotr Pawlukiewicz [wieczór] *04.06 - "Studium zatracenia", Ava Reid [wieczór] *05.06 - "Burza", Sunya Mara [wieczór] Następne tytuły wpisów podam niebawem! :)

Znajdź mnie!

  • Lubimy Czytać
  • Strona na facebooku
  • Twitter
  • Instagram

Szukaj na tym blogu

Statystyka

Subskrybuj

Posty
Atom
Posty
Komentarze
Atom
Komentarze

Obserwatorzy

Popularny post

  • Kącik serialowy: Moon Lovers: Scarlet Heart Reyo- magia księżyca
    Tytuł oryginalny:   달의 연인 – 보보경심 려 Tytuł (latynizacja):   Dalui Yeonin – Bobogyungsim Ryeo Tytuł (alternatywny):  Time Slip: Rye...
  • Kącik serialowy: Goblin, Guardian: The Lonely and Great God- potęga przeznaczenia
    Tytuł oryginalny:   도깨비 Tytuł (latynizacja):   Dokkaebi Tytuł (alternatywny):  Goblin: The Lonely and Great God Gatunek:   fantasy, m...
  • "Shinsekai Yori"- Yuusuke Kishi
    tytuł oryginału: 新世界より tłumaczenie: Z Nowego Świata wydawnictwo:  Kōdansha data wydania: 23 stycznia 2008 liczba stron:870 sło...

Archiwum

  • ►  2025 (9)
    • ►  cze 2025 (2)
    • ►  kwi 2025 (1)
    • ►  mar 2025 (4)
    • ►  lut 2025 (2)
  • ►  2024 (11)
    • ►  gru 2024 (1)
    • ►  lis 2024 (1)
    • ►  lip 2024 (1)
    • ►  cze 2024 (1)
    • ►  maj 2024 (2)
    • ►  kwi 2024 (2)
    • ►  mar 2024 (1)
    • ►  sty 2024 (2)
  • ►  2023 (31)
    • ►  gru 2023 (2)
    • ►  lis 2023 (2)
    • ►  paź 2023 (4)
    • ►  wrz 2023 (3)
    • ►  sie 2023 (3)
    • ►  lip 2023 (3)
    • ►  maj 2023 (2)
    • ►  kwi 2023 (1)
    • ►  mar 2023 (5)
    • ►  lut 2023 (5)
    • ►  sty 2023 (1)
  • ►  2022 (46)
    • ►  gru 2022 (5)
    • ►  lis 2022 (4)
    • ►  paź 2022 (4)
    • ►  wrz 2022 (5)
    • ►  sie 2022 (6)
    • ►  lip 2022 (6)
    • ►  cze 2022 (1)
    • ►  maj 2022 (3)
    • ►  kwi 2022 (3)
    • ►  mar 2022 (5)
    • ►  lut 2022 (2)
    • ►  sty 2022 (2)
  • ►  2021 (38)
    • ►  gru 2021 (2)
    • ►  lis 2021 (4)
    • ►  paź 2021 (3)
    • ►  wrz 2021 (3)
    • ►  sie 2021 (4)
    • ►  lip 2021 (4)
    • ►  cze 2021 (1)
    • ►  maj 2021 (2)
    • ►  kwi 2021 (2)
    • ►  mar 2021 (2)
    • ►  lut 2021 (6)
    • ►  sty 2021 (5)
  • ►  2020 (49)
    • ►  gru 2020 (3)
    • ►  lis 2020 (2)
    • ►  paź 2020 (4)
    • ►  wrz 2020 (4)
    • ►  sie 2020 (6)
    • ►  lip 2020 (5)
    • ►  cze 2020 (3)
    • ►  maj 2020 (2)
    • ►  kwi 2020 (5)
    • ►  mar 2020 (5)
    • ►  lut 2020 (6)
    • ►  sty 2020 (4)
  • ▼  2019 (66)
    • ▼  gru 2019 (6)
      • "Magnus Chase i Bogowie Asgardu. Młot Thora" - Ric...
      • "Malfetto. Północna Gwiazda"- Marie Lu
      • "November 9"- Colleen Hoover
      • "Ta chwila" - Guillaume Musso
      • "Morderstwo Wron"- Anne Bishop
      • Podsumowanie Listopada 2019
    • ►  lis 2019 (4)
    • ►  paź 2019 (5)
    • ►  wrz 2019 (9)
    • ►  sie 2019 (9)
    • ►  lip 2019 (6)
    • ►  cze 2019 (5)
    • ►  maj 2019 (6)
    • ►  kwi 2019 (2)
    • ►  mar 2019 (3)
    • ►  lut 2019 (5)
    • ►  sty 2019 (6)
  • ►  2018 (59)
    • ►  gru 2018 (5)
    • ►  lis 2018 (5)
    • ►  paź 2018 (7)
    • ►  wrz 2018 (9)
    • ►  sie 2018 (7)
    • ►  lip 2018 (3)
    • ►  cze 2018 (8)
    • ►  maj 2018 (2)
    • ►  kwi 2018 (2)
    • ►  mar 2018 (3)
    • ►  lut 2018 (3)
    • ►  sty 2018 (5)
  • ►  2017 (5)
    • ►  gru 2017 (4)
    • ►  lis 2017 (1)

Polecany post

Podsumowanie okresu styczeń-maj 2025 i plany na czerwiec

Napisz do mnie w sprawie recenzji/artykułu/wywiadu :)

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

Etykiety

Japonia (13) King (3) Murakami (6) PLOTKARA (3) Zafon (5) anime (3) arabia (1) autobiografia (5) baśnie (22) dla nastolatków (23) drama (5) fantasy (64) historyczne (32) holocaust (1) klasyk (22) klasyka dla nastolatków (11) klasyka dziecięca (2) komedia- czarny humor (12) kultura słowiańska (5) medyczne (5) mit (3) miłość (38) obyczajowe (115) podsumowanie (74) postapo (23) psychologia (30) psychologiczne (47) romans (53) science-fiction (23) stosik książkowy (29) sztuka (4) tag (2) thiller (26) thriller (14) wojna (9) współczesność (100) zapowiedz (27) zwierzęta (3) świat komiksu (1) święta (5)

Prawa Autorskie

Zabraniam kopiowania MOICH tekstów i zdjęć bez uprzedniego zezwolenia.

Ustawa z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych za kradzież tekstów, czy zdjęć bez upoważnienia autora przewiduje karę pozbawienia wolności do lat 2-ch i/grzywnę.

Bardzo proszę o uszanowanie mojej pracy.

Obsługiwane przez usługę Blogger.
Ⓒ 2018 Z Dziennika Książkoholiczki. Design created with by: Brand & Blogger. All rights reserved.