W ostatnim czasie praktycznie w ogóle nie sięgałam po literaturę z gatunku Young Adult, ponieważ jednak planowałam skończyć swoją przygodę z Magnusem Chase'm, postanowiłam się przemóc i sięgnęłam po ostatni tom tej serii. I nie ukrywam, że zasadniczo najmniej entuzjazmu z całej trylogii wzbudziła we mnie właśnie ta część. Co prawda, niektóre wątki były interesujące, jednak nie na tyle, bym do szaleństwa zachwyciła się ostatnim tomem - po części zapewne winę ponosi fakt mojego wieku i inne zainteresowania literackie, jednakże sentyment do Riordana po serii o Percy'm Jacksonie pozostał.
NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:
Magnus Chase - znany wcześniej jako bezdomny nastolatek, a później wojownik Odyna ma przed sobą kolejne niebezpieczne zadanie: powstrzymać Statek umarłych i Loki'ego zanim nadejdzie Ragnarok. Wraz z przyjaciółmi z hotelu Wallhalla udaje się więc na mroźną wyprawę, po drodze spotykając zarówno przyjaznemu bóstwa, jak i te niepałające zbytnią miłością ku Chase'owi.
Statek umarłych bezspornie przedstawia finał zasadniczego wątku przygód Magnusa Chase'a, czyli powstrzymanie Loki'ego i opóźnienie Ragnaroku, jednakże mocno odczułam potraktowanie po macoszemu wątków pobocznych, które - paradoksalnie - ciekawiły mnie o wiele bardziej, oczekiwałam chociażby epilogu przesuniętego o kilka lat w przyszłość z wyjaśnieniem, jak potoczyło się życie innych bohaterów, oczywiście tych żyjących, a tego niestety nie otrzymałam. Ostatni tom trylogii w zasadzie najmniej do mnie trafił, choć w zasadzie główny wątek został rozegrany pomyślnie, zabrakło mi rozszerzonego kontekstu, co stanowi jeden z bardziej "rażących" mnie mankamentów tej książki.

Jak wspominałam we wstępie, sama fabuła w gruncie rzeczy była dosyć przewidywalna, a przynajmniej jej zakończenie. Przyznaję jednak, iż pojawiały się elementy, które mnie zaskakiwały, co zdecydowanie było przyjemnym aspektem lektury. Sam jednak schematyzm, jaki u Riordana dostrzegłam oraz "typowość" zakończeń była dosyć rozczarowująca, w końcu zakończenie nie powinno być przewidywalne. Wielkim plusem natomiast okazały się być wątki poboczne, które jak pisałam były dla mnie znacznie bardziej interesujące niż meritum fabuły. Takim wątkiem była chociażby kwestia rozkwitającego romansu między postaciami, czy ostateczna płeć Alex Fierro, te wątki pozostawione poza główną osią fabularną wzbudzały moje zainteresowanie, jednakże zakończenie niestety pozostawiło je w stanie domysłów, niedopowiedzeń. Spodobało mi się wprowadzenie postaci znanych mi już wcześniej, czyli Percy'ego i Annabeth, ale podobnie, jak poprzednio zabrakło mi rozwinięcia tego wątku, czyli epilogu z przeskokiem czasowym, który zawierałby informację o tym, co stało się z nimi później po zakończeniu przygód Magnusa.

Choć Riordan potraktował po macoszemu niektóre ważne dla mnie wątki, wykreował jednakże dobre napięcie warunkujące dynamikę akcji, przez co mogłam czytać Statek umarłych z zainteresowaniem i lekkim przymrużeniem oka na ową przewidywalność w fabule. Rick Riordan z pewnością potrafi kombinować niejednokrotnie zaskakując czytelnika, czego niejednokrotnie mogłam doświadczyć - malutkich elementów zaskoczenia, a czym zasłużył sobie na moje uznanie, także w tym przypadku. Nie ukrywam, że dużą rolę odgrywa w tym zasób językowy pisarza, pewna doza ironii, elementy dowcipu, co bardzo cenię w jego twórczości.

Klimat Statku umarłych jest kwintesencją całej serii Bogów Asgardu, w którym mieszczą i łączą się wszystkie fantastyczne, i niesamowite aspekty tej serii. Niejednokrotnie, Riordan korzysta ze swojej umiejętności kreacyjnej świata fantastycznego z pewnym przesytem, jednakże i to dobrze mu wychodzi za sprawą dowcipnego i lekkiego stylu - stąd również z mojej strony pobłażliwość w mojej krytycznej ocenie - Riordanowi po prostu ciężko coś zarzucić, jest bowiem na to zbyt śmiały w swojej twórczości.

Język Riordana stanowi sedno każdej jego serii, każdej książki, gdzie świat fantastyczny styka się z rzeczywistym i w zasadzie w tym tkwi źródło jego popularności. Riordan pisze z dowcipnym uśmiechem w kąciku ust, dobrym humorem i niekiedy w ironicznym stylu. Za to naprawdę można go lubić, a jego prozę czyta się lekko i szybko. Jedyne, co miałabym mu do zarzucenia to niekonsekwencja w domykaniu pewnych wątków i pozostawienie czytelników w sferze domysłów.

Bohaterowie Ricka Riordana po trochu czerpią z ducha samego pisarza, bowiem każdy bohater ma w swojej osobowości jakieś elementy to kreacjonizmu, komiczności, bogatej ironii i kreatywności. Spośród bohaterów Riordana bardzo ciężko jest kogoś nie polubić, raczej każda postać stara się przekonać czytelnika do siebie na zasadzie pewnego dialogu, co stanowi bardzo mocny walor twórczości Ricka.

Reasumując, Statek umarłych zasadniczo nie był sam w sobie zły, po prostu moje oczekiwania przewyższyły to, co otrzymałam. Po kilku latach spędzonych z tą trylogią - czytając kolejne tomy w sporym odstępie czasowym, mogłam zaobserwować, jak zmienia się mój gust czytelniczy, wymagania dotyczące poszczególnych pisarzy i wreszcie - podrasować swoje umiejętności rzetelnej oceny poszczególnych dzieł, opinię i krytykę.  Jako czytelniczka i recenzentka mam dosyć spore wymagania, co do literatury, a przez to nieustannie się rozwijam, a moja miłość do książek wzrasta.

Statek umarłych jest w zasadzie książką, podobnie zresztą, jak cała seria Bogów Asgardu raczej adresowaną do młodszych czytelników, nastolatków, którzy nie szukają literatury ambitnej, a po prostu rozrywki. Tak więc, zdecydowanie jest to seria, którą poleciłabym tym młodszym czytelnikom w nadziei, że riordanowski świat mile umili im czas, a sama mając sentyment do tego pisarza, wiem, że takich efektów można śmiało oczekiwać.
Moja ocena: 6/10 :)

1 komentarz: