tytuł oryginału: The Proposal
data wydania: 17 listopada 2017 rok
liczba stron: 432
kategoria: literatura kobieca
język: polski 

NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:




Mówiąc szczerze to moje odczucia, co do tej książki są dosyć mieszane. Ta książka nie wzbudziła we mnie emocji od skrajnego zachwytu po niezwykle ostrą krytykę. I na dobrą sprawę, owszem, mogę powiedzieć, że ta książka mi się spodobała, ale to byłoby właściwie wszystko. Powodem mojego lekkiego rozczarowania był opis, sugerujący coś innego, niż to co zastałam w książce. Jednakże książka ta ma pewien zaskakujący mnie element, który krótko mówiąc, dodał jej nieco blasku. W świetle tych mieszanych uczcić, po prostu nie mogę powiedzieć, że "Oświadczyny" były w gruncie rzeczy powieścią z gatunku tych gorszych, ale również nie najlepszych.

"Rok 1958. Londyn. Georgia Hamilton kończy 18 lat i rodzice chcą, by wzięła udział w eleganckim balu debiutantek. Dziewczyna marzy jednak o tym, by zostać znaną pisarką, a nie żoną. Wkrótce wydarza się tragedia, która na zawsze przypieczętowuje jej los.

Rok 2012. Niepoprawna romantyczka Amy Carrell kolejny raz przeżywa zawód miłosny. Ze złamanym sercem, opuszczona i zdesperowana, odpowiada na ogłoszenie o damę do towarzystwa dla intrygującej starszej pani, z którą udaje się do Nowego Jorku. Jeszcze nie wie, że odkryje tajemniczą love story, która czekała pięćdziesiąt lat, zanim ktoś ją opowie."
-Lubimy Czytać
Tak jak pisałam we wstępie, w dużej mierze za moje lekkie rozczarowanie tą książką, główną winę ponosi opis, ale również pozytywne recenzje, które w dużej mierze "zmusiły" mnie do zapoznania się z tą książką. Jednak możecie się domyśleć, że mój entuzjazm nieco opadł, gdy zapoznałam się z jej treścią. Nie będę ukrywać, że pierwsze 100, może 120 stron  nie zapowiadało się jak najlepiej i, co więcej obawiałam się, że jeżeli ta historia będzie dalej toczyć się tym torem, to będę tą książką, co najmniej znudzona i rozczarowana. Potem jednak role nieco się zamieniły, a ja mogłam się tylko z tego powodu cieszyć, nawet jeżeli trwało to tylko chwilę.

Książka Tasminy Perry opowiada - krótko mówiąc - o niespełnionej i nieszczęśliwej miłości, która  w pewien sposób spaja dwojaką naturę tej książki. Bowiem ewenementem tej powieści jest fakt, że nie ma w niej miejsca na jedną historię - i bardzo dobrze- ale na dwie, które w ciekawy sposób przeplatają się ze sobą, a ich autorki tym samym oddziałują na siebie i mają wpływ na los tej drugiej osoby. 

Historia Amy Carrell to opowieść o złamanym sercu, niespełnionym uczuciu i ignorancji wobec ludzkiego losu.  Na nieszczęście dla mnie historia Amy ciągnęła się przez bite 100 stron, podczas, których nie działo się absolutnie nic nadzwyczajnego, co  powodowało u mnie momenty ziewania, a więc zwyczajnego znużenia. Dopiero, gdy dziewczyna w akcie desperacji odpowiada na ogłoszenie w gazecie niejakiej Georgii Hamilton, starszej pani poszukującej towarzyszki podróży, poczułam, że coś zaczyna się dziać i udało mi się wzbudzić zainteresowanie tą książką. Spotkanie tych dwóch kobiet, niemal z dwóch różnych epok, było momentem który związał ich losy ze sobą, a także tym, na co  czekałam od momentu, kiedy przeczytałam opis na białej okładce tej książki. Od tego momentu, zaczęła się dla mnie ta interesująca cześć, historia Georgii Hamilton. Jej historia była opowieścią o miłości z dawnych lat sześćdziesiątych, ówczesnych zasadach kojarzenia małżeństw i panującej modzie, lecz oprócz tego, o stracie i zazdrości, a także o wielkiej sile, jaką może posiadać tylko prawdziwa kobieta. 

Ta wielopłaszczyznowość tej książki w pewien sposób zmieniła moje odczucia, co do niej i pozwoliła cieszyć się lekturą,co prawda z "lekkim przymrużeniem oka". Bardzo żałuję, że to nie Georgia była przez większość czasu główną bohaterka tej książki, gdyż jej historia, w przeciwieństwie do historii Amy, byłą dokładnie tym, czego w tej książce oczekiwałam. Jej historia jest przede wszystkim opowieścią niepodkoloryzowaną, pozbawioną sztuczności, dzięki czemu czytało mi się ją tak wspaniale. To właśnie ten brak przerysowania, sprawił, że jej opowieść przeniknęła do mnie, jako czytelnika w sposób dużo głębszy niż historia Amy, która była według mnie całkowicie zbędna i niepotrzebna.

Jak w większości obyczajówek, nie ma w tej książce zbyt wiele akcji, gdyż wszystko jest ukierunkowane bardziej na rozwijające się relacje miedzy bohaterkami i ich historie. Jak pisałam wcześniej, podczas czytania opowieści Amy, czułam się zwyczajnie znużona i miałam szczera nadzieję, że jej historia wkrótce dobiegnie końca. Zaś historia Georgii miała w sobie właśnie to, czego szukałam w tej książce, była niezwykła i niepowtarzalna. A podczas czytania jej, moje dawne znużenie natychmiastowo zniknęło. A ja czytałam z zapałem, nie mogąc się nadziwić, jak świetną i okrutną  intrygę autorka postanowiła uknuć wobec młodej Georgii. I znów, gdy opowieść Georgii się skończyła, mój entuzjazm zniknął równie szybko, jak się pojawił.

Moje odczucia w stosunku do bohaterek tej książki są takie same jak do ich opowieści. Od samego początku Amy potrafiła mnie irytować swoim brakiem logicznego myślenia, "cudownej" naiwności, w której nieustannie wierzyła, że chłopak, który ją rzucił, powróci do niej. A na sam koniec, gdy pod wpływem Georgii, pewność siebie Amy wzrosła, postanowiła zacząć spróbować "poukładać" pewne sprawy życiowe starszej pani, czyli mówiąc krótko, namieszać w je życiu. Jestem w stanie zrozumieć jej dobre intencje, ale pewne sposoby jej działania, czy tez argumenty, które w tym celu wykorzystywała były dosyć słabe, co jednak nie zmienia faktu, że były szlachetne i nachalne zarazem. Chwilami nie mogłam pozbyć się wrażenia, że Amy to taka typowa bohaterka książek młodzieżowych, coś jak kolejny klon Belli Swan. Z kolei Georgia zachwyciła mnie gotowością do działania, twardym charakterem, słuchaniem głosu serca, a także niezłomną chęcią pomocy najbliższym kosztem samej siebie. Starsza kobieta po smutnej i trudnej przeszłości, zbudowała wokół siebie pancerz ze wspomnień. To kobieta, która zniosła krzywdę i upokorzenie, która potrafiła sama dać sobie w życiu radę i wreszcie, postać niesamowicie autentyczna, szczera do bólu i zdolna do poświeceń i z całą pewnością nieprzerysowana.

Również sposób narracji jest w tej książce dosyć niezwykły, a co za tym idzie, styl pisarski autorki także. Mamy tu do czynienia z trzecioosobową w czasie przeszłym, narracja ta przeskakuje stopniowo z jednej bohaterki na drugą i w tym względzie niewiele się zmienia. Jednak z pewnością zmienia się styl autorki. Czytając o historii Amy, styl autorki był właściwie nijaki, prostu, pozbawiony barw i zdobień. Nie był to z całą pewnością język, który możnaby smakować. Jednak, gdy czytałam historię z punktu widzenia Georgii, zauważyłam, że styl autorki uległ zmianie, a wręcz widocznej poprawie. Stał się bardziej subtelny, miękki, barwny i "żyjący swoim życiem na kartach powieści". Dokładnie takie wyrażenie nasunęło mi się podczas czytania tej książki, tak przyjemnie czytało mi się opowieść o życiu młodej debiutantki z lat sześćdziesiątych. Na każdej stronie mogłam znaleźć niezbite dowody kunsztu literackiego Perry w postaci licznych epitetów, zgrabnych metafor i wzniosłych oświadczeń i deklaracji.

Tak jak pisałem na początku, ta powieść wywołała we mnie mieszane uczucia. Myślę, że powieść spodobałaby mi się o wiele bardziej, gdyby było w niej więcej historii Georgii, gdyż szczerze mówiąc, gdyby nie ta historia, to wystawiałbym tej książce znacznie niższą ocenę i pisałabym o niej w samych negatywach. A w ten sposób, nie tylko odkryłam jakieś plusy tej powieści, ale również udało mi się zignorować infantylność Amy i dokończyć książkę, co mnie satysfakcjonuje.  Na pewno nie jest to książka z rodzaju tych, do których będę wracać, niemniej urzekła mnie jej wyjątkowa atmosfera Nowego Jorku i Paryża z lat sześćdziesiątych.

Jeśli lubicie powieści obyczajowe, sądzę, że "Oświadczyny" powinny się wam spodobać. Natomiast, jeśli tak jak ja liczycie na satysfakcjonująca książkę od początku do końca, to niestety, rozczarujecie się. Czy jednak warto ją polecić? Tak, myślę, że tak, choć jak pisałam przyginajcie się na 100 stron początkowej nudy.  Jeśli irytują Was osoby pokroju Belli Swan, tzw. "nieudolne klony" to zapewniam, będziecie równie zirytowani, co ja postacią Amy Carrell. Jeśli jednak oczekujecie naprawdę, tylko i wyłącznie dobrej historii, to radzę- pomińcie te 100 stron i oszczędźcie sobie czasu, a potem zwyczajnie cieszcie się lekturą.

Moja ocena: 5/10. :)



2 komentarze: