Po ostatnim, zresztą dość niefortunnym spotkaniu z powieścią Margaret Atwood i jej powieścią Oryks i Derkacz (recenzja pod tym linkiem), postanowiłam na nowo zanurzyć się w uwielbiany przeze mnie gatunek dystopii. Mój wybór padł tym razem na Brzydkich, autorstwa Scotta Westerfelda, czyli książkę, ostatnio bardzo popularną, która odbiła się szerokim echem w sferze bookstagrama, a o której mogłam również usłyszeć na wykładach na mojej Uczelni. I szczerze mówiąc, potrzebowałam dość sporej ilości czasu, aby móc w jakikolwiek sposób odnieść się w sposób jednoznaczny do tej książki czy też w ogóle określić, czy Westerfeld w pełni wykorzystał potencjał kreacji swojego dystopijnego świata. Brzydcy to książka, która z każdym kolejnym rozdziałem zmuszała mnie na nowo do ponownej weryfikacji swojej opinii.

NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:

Tally Youngblood desperacko pragnie przeobrazić się z Brzydkiej na typową Śliczną nastolatkę mieszkającą pośród neonowych blasków Miasta Nowych Ślicznych. Przemiana Brzydkiego na Ślicznego to operacja, którą przechodzi każdy szesnastolatek w noc swoich urodzin. To pewnego rodzaju inicjacja wejścia w dorosły, a w tym świecie głównie imprezowy okres życia. Shay, nowo poznana przyjaciółka Tally ma jednak nieco odmienne zdanie. Zamiast stać się śliczną woli pozostać zwyczajną i przeciętną, lecz autentyczną Brzydką. W tym celu ryzykuje ucieczkę z miasta kierując się ku dziewiczej puszczy, gdzie cywilizacja nie istnieje. Gdy Shay znika, Tally odkrywa ułudę i iluzoryczność Ślicznych i postanawia odnaleźć przyjaciółkę. Musi dokonać decyzji, która zaważy na jej najbliższej przyszłości: albo zdradzi Shay, albo nigdy nie stanie się Śliczna.

Oryginalność dystopii stworzonej przez Westerfelda już od pierwszych stron mocno rzuca się w oczy, stąd też, jak i z kilku innych powodów, które przedstawię w tej recenzji, nie potrafiłam do końca jednoznacznie ustosunkować się względem tej książki. Z jednej strony, irytowało mnie w niej mnóstwo detali, przez co początkowo trudno było mi się w nią odpowiednio wczuć: począwszy od stylu pisarza, infantylnych bohaterów i wreszcie sklasyfikowanie tej książki do nurtu Young Adult. Nie potrafiłabym jednakże nie oddać pisarzowi wyrazu aprobaty z powodu pewnej swoistej dynamiki utworu, jak również jego tendencji do niesamowicie szybkiego przeobrażania pewnych zjawisk i postaci, jakie miały miejsce w Brzydkich. Naprawdę dawno nie czytałam już książki, przy której moja opinia zmieniała się tak szybko i to jeszcze w trakcie lektury, co jednak nie oznacza, że ta pozycja bezgranicznie mnie zachwyciła.

Przyznaję, że na początku było mi ogromnie trudno wczuć się w lekturę autorstwa Westerfelda i w zasadzie przez większość czasu bywało tak, że z racji tego, że czytałam w międzyczasie kilka innych książek naraz, to Brzydkich zazwyczaj czytałam po rozdziale danego dnia przeznaczając więcej czasu dla innych powieści. W dużej mierze winą za moje trudności w zanurzenie się w tą powieść była pewna miałkość tej fabuły, a przynajmniej jej początek, który bynajmniej nie pozwalał przeczuwać różnego rodzaju zaskoczeń, jakie miały mnie później czekać. Shay i Tally kilkanaście pierwszych stron spędzały na psikusach, co już samo w sobie było irytujące, ot płytkie i powierzchowne. Dopiero gdzieś w jednej trzeciej książki, mój wewnętrzny czytelniczy kompas drgnął na tyle, iż fabuła mnie zaciekawiła, a ja postanowiłam dać Brzydkim szansę i dobrnąć do końca tej książki. I choć później nie brakowało momentów, kiedy naprawdę odczuwałam potrzebę, by potrząsnąć główną bohaterką z powodu jej konformistycznej i infantylnej postawy, to jednak obserwując jej wewnętrzną przemianę, nie potrafiłam ukryć uśmiechu na twarzy i z ciekawością przystępowałam do dalszej lektury. Zakończenie pierwszego tomu trylogii zaskoczyło mnie na tyle pozytywnie, że kto wie, może w najbliższej przyszłości sięgnę także po Ślicznych?

Akcja, podobnie jak i fabuła to jeden z kluczowych mankamentów, które sprawiały, iż tak trudno było mi wczuć się w powieść napisaną przez Scotta Westerfelda. Otóż, przez pierwsze kilka stron nie działo się zbyt wiele wartego uwagi. Ta atmosfera beztroski i dziecięcej naiwności ciągnęła się jeszcze przez dość spory okres czasu, przez co moje zaangażowanie w lekturę było dość nijakie i ograniczało się do przeczytania rozdziału dziennie, albo też przerzucenia uwagi na inną książkę. Tym samym Brzydcy najzwyczajniej w świecie mnie nudzili. Jakież było moje (pozytywne) zaskoczenie, gdy autor postanowił porzucić ową sielankową atmosferę i przenieść swoją bohaterkę na niebezpieczne przestrzenie, gdzie nie było żadnych futurystycznych udogodnień. To właśnie wówczas postanowiłam, że mimo wszystko postaram się przeczytać Brzydkich do końca i wycisnąć z niej te najlepsze aspekty, jakie tylko mi się uda. I w zasadzie autor nie nadużył mojego zaufania, stopniowo rozkręcając i dynamizując akcję na tyle, iż byłam w stanie na dobre zanurzyć się w lekturze.

Scott Westerfeld napisał powieść, której dystopijna wizja w pewien sposób znajduje odzwierciedlenie we współczesnym kanonie piękna (upiększające operacje plastyczne, ogólna korekta ciała, solaria czy studium makijażu), a wszystko to po to, aby stale upiększać swój wizerunek. Tak też dzieje się w powieści Brzydcy, gdzie początkowa brzydota i późniejsze piękno to remedium na wszelką nierówność wynikającą z nieprzystosowania danej jednostki do standardów piękna. Ceną za urodę jest jednak utrata własnej głębi i stanie się głupiutkim ślicznym. Tak naprawdę nietrudno odgadnąć, co kryje się pod maską pięknej i nieskazitelnej twarzy. Autentyczność tej powieści polega na tym, iż rzeczywistość w niej przedstawiona jest niezwykle bliska naszym czasom, a co gorsza staje się ówczesnym trendem, wymogiem. To budzi przerażenie, ale zarazem sprawia, że ma się chęć dowiedzieć się, co będzie dalej.

Tym, co w moim przekonaniu jest zdecydowanym atutem Brzydkich jest wykreowany przez Westerfelda oryginalny klimat. Autor niezwykle precyzyjnie zarysowuje podział społeczeństwa, nie ograniczając się przy tym wyłącznie do samej klasyfikacji na Brzydkich i Ślicznych, ale unaoczniając zarówno te głębokie, jak również i te trywialne problemy, które mogą stać się przyczyną rozłamów i rozpadów relacji. Choć tak, jak pisałam, początkowo niesamowicie ciężko było mi wczuć się w tą książkę i w zasadzie dopiero w drugiej połowie wciągnęłam się na tyle, aby z zainteresowaniem śledzić dalszy bieg fabuły, jestem w stanie docenić ogrom wysiłku, jaki włożył autor, aby skonstruować tak autentyczny klimat. Jego drobiazgowość w stopniowym ujawnianiu siateczki powiązań i powolnym odkrywaniu prawdy zadziałała tylko na korzyść powieści. Nie brakuje bowiem kluczowych kwestii, takich jak zaufanie czy nieustanne rozważanie czy uroda to cena, jaką warto zapłacić za cenę utraty własnej indywidualności, jakie Brzydcy poruszają. Przyznaję, że niesamowicie mnie to urzekło, widać w tym zamiłowanie autora do tworzenia skomplikowanych i niebagatelnych rzeczywistości, które pod płaszczykiem powieści młodzieżowych, potrafią poruszyć serce także starszego Czytelnika. Co więcej, autor kreując tą literacką rzeczywistość zbudował ją absolutnie od podstaw i wyposażył ją we własne futurystyczne pojazdy, najnowsze rodzaje jedzenia lub urządzenia, nie wspominając już o idei przemiany Brzydkich w Ślicznych, a wszystko to sprawia, że Brzydcy to prawdziwy unikat na rynku wydawniczym.

Bohaterowie to ten aspekt tej powieści, względem którego nie potrafię do końca jednoznacznie się ustosunkować. Po części wynika to z młodego wieku głównych bohaterów, ich niesprecyzowanych w pełni poglądów, dziecięcej naiwności i beztroski. Miałam przez to pewne opory przy zaakceptowaniu wszystkich pomysłów Tally i Shay, a niejednokrotnie trudno było nie uśmiechnąć się na momenty ich zabaw. Nie zmienia to jednak faktu, że pod względem charakterów, początkowo obydwie niezwykle mocno działały mi na nerwy, szczególnie niekonsekwentność Tally w działaniu oraz jej konformistyczna postawa. Dopiero, gdy jej osobowość została już nieco ukształtowana poprzez jej wewnętrzne przeklasyfikowanie wyznawanych wartości, potrafiłam docenić jej upór, zaangażowanie, lojalność i (o dziwo) dojrzałość, jaką zaczęła się kierować. Nie ukrywam, że jestem ciekawa, jak ta postać zmieni się w kolejnych tomach trylogii. O wiele bardziej jednak polubiłam postacie drugoplanowe, miały w sobie o wiele więcej autentyczności i głębi.

Z racji sklasyfikowania Brzydkich do gatunku Young Adult, język jakim operuje Scott Westerfeld jest miejscami niezwykle prosty, a nawet zbyt prosty. Niejednokrotnie brakowało mi głębszego przedstawienia niektórych treści, a nie zaprezentowania ich w niewyszukany choć logiczny sposób. Choć dzięki temu powieść jest niezwykle przystępna, także dla młodszych Czytelników, mnie bardzo brakowało otwarcia się pisarza na tych starszych odbiorców. Być może w kolejnej części, język autora, jak i sama fabuła zyskają na głębi.

Podsumowując, Brzydcy to powieść nieco niedoszlifowana, mam jednak nadzieję, że po zaskakującym zakończeniu pierwszego tomu mogę liczyć na kontynuację, która wzbudzi we mnie nieco większy entuzjazm względem tej serii. Powieść Westerfelda ma w sobie potencjał, który jednak w pierwszym tomie nie został do końca wykorzystany, ale mam ogromną nadzieję, że zmieni się to w kolejnej części, czyli Ślicznych.

Brzydcy zdecydowanie nie są pozbawieni wad, uważam jednakże, że pierwsze wrażenie niejednokrotnie może być złudne i tak też było w moim przypadku. Uważam jednak, że warto dać tej powieści szansę ze względu na wartości, jakie przekazuje i moralność, której broni. Jej przystępny język sprawi, że powieść okaże się lekturą praktycznie dla każdego Czytelnika. Jednakże podczas czytania warto pozostawać uważnym, książka kryje w sobie znacznie więcej niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Choć nadal mam pewne wątpliwości, jak ocenić tą książkę, licząc na ciekawy finał kontynuacji, chętnie podwyższę nieco swoją opinię w nadziei, że moja blogowa i czytelnicza intuicja mnie nie zwiedzie. Polecam serdecznie!

Moja ocena: 6/10. :)


Brak komentarzy: