Z Dziennika Książkoholiczki

Strony

  • Strona główna
  • O mnie
  • KSIĄŻKI
  • Kącik serialowy
  • ZESTAWIENIA
  • Kontakt i Współpraca

29 września

"Malfetto.Drużyna Róży"- Marie Lu


Po lekturze "Malfetto. Mroczne Piętno" wprost nie mogłam się doczekać, aby sięgnąć po tom drugi. Jeśli czytaliście moją opnie o "Mrocznym Piętnie" to doskonale wiecie, jak bardzo ta powieść mnie oczarowała i sprawiła, że pokochałam tą serię całym moim sercem. Miałam więc ogromną nadzieję, że "Drużyna Róży" oczaruje mnie w równym stopniu, co jej poprzedniczka. Tak się też stało, jednak w dalszym ciągu to "Mroczne Piętno" pozostaje moim faworytem, a także książką, która jak dotąd wywarła na mnie największe wrażenie spośród całej trylogii, co jednak wcale nie wyklucza tego, że "Róża" jest kolejną fenomenalną ksiąską autorstwa Marie Lu, jakie w swoim życiu przeczytałam.

NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:
Serce Adeliny zostało złamane. Wraz ze swoją siostrą Violettą opuszcza Bractwo Sztyletów w poszukiwaniu zemsty na tych, którzy ją zdradzili. W tym celu pragnie zebrać własną drużynę tych, którzy noszą Mroczne Piętno. Wraz z nowymi sojusznikami powraca do Kenettry, by dokonać zemsty. Nie spodziewa się jednak, że ujrzy tam twarze bliskich jej osób, które pragną jej śmierci, a w tym ukochanego księcia. Serce Adeliny pochłania ciemność, a jej siostra robi wszystko by ją ocalić, co jednak się wydarzy, gdy moc Adeliny znajdzie ujście, a ona sama będzie miała coraz więcej żyć na sumieniu?
Przyznam, że jakkolwiek bardzo chciałabym napisać, że "Drużyna Róży" była lepsza od swojej poprzedniczki, to niestety nie mogę, gdyż zwyczajnie mijałoby się to z prawdą, co jednak nie oznacza, że mi się ona nie podobała. Wręcz przeciwnie, gdyż czytając tą powieść mogłam ponownie powrócić do świata, który zawładnął całym moim sercem, oraz do bohaterów, za którymi tęskniłam, jednak sama książka nie wywarła na mnie tak spektakularnego wrażenia jak jej poprzedniczka. Niemniej jednak "Drużyna Róży" jest świetną kontynuacją serii "Malfetto" i mogę mieć tylko nadzieję, że później będzie tylko lepiej.

Fabuła książki rozpoczyna się kilka miesięcy po wydarzeniach z tomu pierwszego, jednak w niczym to nie przeszkadza, gdyż co chwilę można natrafić na retrospekcję czy wzmianki na temat wydarzeń z "Mrocznego Piętna". Choć należę do osób, które uwielbiają, gdy fabuła kolejnego tomu toczy się natychmiast po wydarzeniach tomu poprzedniego, to jednak w tym przypadku absolutnie zastrzeżeń nie mam, gdyż autorka bardzo skrupulatnie postarała się o to, by wydarzenia towarzyszące zakończeniu pierwszego tomu pozostały w umyśle Czytelnika na długo, dlatego też zupełnie nie miałam problemów z przypomnieniem sobie tego, co wydarzyło się wcześniej.  Pod względem fabularnym "Drużynie Róży" nie jestem w stanie zarzucić absolutnie niczego, a co więcej, naprawdę ucieszył mnie fakt, że książka wciągnęła mnie bez reszty już od pierwszej strony, sprawiając, że dosłownie nie mogłam się powstrzymać przed tym, by nie odkładać książki aż do momentu jej zakończenia.

Myślę, że zdecydowanie jednym z najlepszych komplementów, jakie mogę wystawić tej książce, jest to, że naprawdę nie potrzeba zbyt długo czekać na rozwój akcji, bowiem książka wciąga już od pierwszej strony. Z tego też powodu wszelkie moje próby dawkowania sobie tej historii na co najmniej kilka dni, spełzły na niczym. Bowiem, gdy tylko dostałam tą książkę w swoje ręce, nie potrafiłam się powstrzymać przed odłożeniem jej na półkę, dopóki nie dotarłam do ostatniej strony. Marie Lu w kolejnej części zaserwowała mi wartką i żywa akcję, która sprawiła, że nie potrafiłam się oderwać od tej fascynującej lektury, więc w efekcie "Drużyna Róży" została przeze mnie dosłownie pożarta za jednym zamachem.

"Czasami miłość może rozkwitnąć niczym niewielki kwiatek skryty w cieniu wielkiego drzewa, odnaleziony jedynie przez tych, którzy wiedzą, gdzie szukać."

Marie Lu już w poprzedniej części, uświadomiła mi, że posiada wybitny talent do kreowania niezwykle magicznego klimatu, co "Drużyna Róży" tylko potwierdziła. Autorka z zadziwiającą łatwością kreuje rzeczywistość, która przyciąga Czytelnika jak magnes. Jednak, nie sposób zaprzeczyć, że w drugiej części autorka posunęła się o niebo dalej, bowiem rzeczywistość "Drużyny Róży" jest mroczna i bardzo rzadko docierają tam promienie słońca, co ma ścisły związek z przemianą głównej bohaterki. Sercem Adeliny zawładnęły mrok i ciemność, zaś ona sama stała się morderczynią i choć dziewczynę przepełniają negatywne emocje, jest ktoś, kto stara się ukoić ból jej serca i przynieść upragniony spokój. Marie Lu stworzyła niezwykły surrealistyczny i nieco oniryczny klimat, w którym główne barwy malują emocje głównej bohaterki; furia, strach, ambicja, pasja i rozpacz. To właśnie emocje głównej bohaterki sprawiają, że świat "Malfetto" osnuty jest aurą szarości i za sprawą plastycznego języka autorki są one niemal wyczuwalne. Jestem pełna podziwu, dla autorki, bowiem wykreowany przez nią klimat jest nie tylko niezwykły, ale również bardzo uczuciowy. Niewątpliwie da się wyczuć  w tej książce klimat naprawdę niebanalnego fantasy, co tylko sprawia, że nie mogę się doczekać, aby sięgnąć po kolejną część tej trylogii, "Północną Gwiazdę".

Język, jakim posługuje się autorka jest przede wszystkim niezwykle barwny, jednak tym szczególnym aspektem, który czyni tą powieść wyjątkową jest wnikliwość i wrażliwość autorki. Marie Lu otwiera bowiem oczy na to, jak wiele emocji przepełnia osobę zdradzona przez tych, których uważa się za przyjaciół. Autorka z zadziwiającą łatwością i precyzja porusza się po sferze psychologicznej, niekiedy zmuszając Czytelnika do dokonania trudnych wyborów jak również zaakceptowania własnych słabości. Książkę czyta się naprawdę bardzo szybko, co jest zasługą lekkiego pióra autorki, który w połączeniu z wartką akcją oferowaną przez autorkę, tworzą naprawdę połączenie idealne.

Marie Lu udowodniła mi już trzykrotnie, że potrafi stworzyć naprawdę niebanalne i ciekawe postacie, których naprawdę nie sposób nie pokochać. Nie pamiętam kiedy ostatnio spotkałam tak świetnie i realistycznie skonstruowane postacie o tak złożonych osobowościach, jak w "Malfetto", a jak wiecie, to jeden z tych aspektów, które w książkach bardzo cenię. Jednak w bohaterach "Maleftto" najlepsza jest dynamiczność i ewolucja postaci. Uwielbiam, kiedy w skutek wydarzeń, jakie nastąpiły podczas czytania lektury, bohaterowie w jakichś sposób ewoluują i dojrzewają, co bardzo ubogaca ich wnętrze i sprawia, że nie są to wyłącznie puste i papierowe postacie. Adelina Amouterou jest tego świętym przykładem i mimo, iż jest ona raczej postacią negatywną, naprawdę nie potrafiłabym jej nie polubić. Adelina, choć potrafi bywać okrutna, nawet dla tych, których kocha, jest osoba zwyczajnie bardzo mocno pokrzywdzoną przez los, co budzi we mnie współczucie i wielkie do niej przywiązanie. Naprawdę mam wielką nadzieję, że znajdzie ona w sobie siłę, by powrócić do swojego dawnego-dobrego "ja", co tylko podsyca moją ciekawość i wzbudza chęć natychmiastowego sięgnięcia po "Północna Gwiazdę".

Kocham, po prostu kocham dozgonną miłością tą trylogię i wszystkich jej bohaterów i naprawdę nie mogę się doczekać, aż sięgnę po trzeci tom tej serii. Choć nachodzą mnie obawy, gdyż oznaczałoby to pożegnanie się z moimi ulubionymi postaciami. "Malfetto" to niewątpliwie jedna z moich ulubionych trylogii, jak również seria, która ma dla mnie ogromne znaczenie. 
Po wszystkich cudownych zaletach tej książki, jakie wyeksponowałam powyżej, nie mogłabym powiedzieć jej nie. Bowiem "Malfetto. Drużyna Róży" to książka niezwykle wartościowa, boleśnie prawdziwa, a której bohaterowie zachwycają na każdym kroku.  Nie mam słów, by opisać Wam, jak bardzo ta powieść mi się podoba, dlatego po prostu proszę:przeczytajcie, bo zapewniam nie pożałujecie! 

Ocena: 9/10 :)
Czytaj dalej »
on 29 września 0
Podziel się!
Etykiety
fantasy, psychologiczne
Nowsze posty
Starsze posty

26 września

"Aleo.Burza na Północy"- Tomasz Miękina


"Aleo" jest debiutancką powieścią Tomasza Miękieny  i choć zazwyczaj staram się unikać czytania tego typu książek, to jednak postanowiłam dać "Aleo" szansę. Na blogosferze natrafiłam na całą masę opinii zarówno wychwalających tą powieść jak i bezlitośnie krytykujących, przez co naprawdę nie wiedziałam czego do końca mogę się po tej książce spodziewać. W rezultacie moja decyzja o sięgnięciu po tą książkę była po części spontaniczna, a po części spowodowana ciekawością. Przyznam szczerze, że nie miałam względem tej książki żadnych wygórowanych oczekiwań, niemniej jednak, okazała się ona dla mnie sporym rozczarowaniem. 

NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:
Aleo to z pozoru całkiem zwyczajna nastolatka, żyjąca w królestwie Adonu, której jedyną cechą rozpoznawczą są niezwykle piękne rubinowe włosy. Osierocona we wczesnym dzieciństwie, dziewczyna mieszka wraz z wujkiem, któremu pomaga w codziennych czynnościach związanych z prowadzeniem domu. Życie Aleo ulega zmianie o 180 stopni, gdy pewnego wieczoru dowiaduje się, że zgodnie z prawem gwiazdy wieczornej, jest ona prawowitą następczynią tronu. Jako pierworodne dziecko pierworodnego ojca los roztacza przed nią niezwykłe możliwości, a także trudne do wypełnienia zadanie. Co bowiem oznacza przepowiednia, która mówi, że los odkupi Rubin z Kalantari?
Przyznam szczerze, że lektura "Aleo" dosyć dobitnie przypomniała mi dlaczego niezbyt często sięgam po debiuty. Przede wszystkim "Aleo" to powieść przy której wynudziłam się naprawdę nie mało, i naprawdę dziwię się, że  wśród całej masy wad, które posiada ta książka udało mi się odnaleźć jedną i jedyną zaletę. Jest to sam zamysł autora, według którego Rubin z Kalantari miał okazać się wielkim bohaterem. Pomysł, który dosyć często pojawia się w literaturze typu fantasy, a który wzbudził moje główne zainteresowanie tą książką. Niestety, choć pomysł może nieco oklepany, to w gruncie rzeczy całkiem dobry, jednak jego wykonanie pozostawia naprawdę wiele do życzenia, a nie jest to jedyny zarzut, który można postawić jej autorowi.

Fabuła tej książki pozostawia naprawdę wiele do życzenia, gdyż pomimo intrygującego opisu, w książce tak na dobrą sprawę nic się nie dzieje. Za to olbrzymią większość stanowią opisy przyrody, mieszkańców Kalantari czy ich wierzeń i zwyczajów, a na domiar złego, trzeba było ponad połowy książki, aby pojawiły się w niej jakiekolwiek postacie, o głównej bohaterce nie wspominając. Przez ten przesyt informacji, niejednokrotnie miałam odczucie, że ta książka jest po prostu najzwyczajniej nużąca i  przez dłuższy czas, żywiłam nadzieję, że żmudnie zapisane strony, w których autor zasypuje mnie zbędnymi informacjami, mają na celu wprowadzenie Czytelnika do wykreowanego świata i nadania mu realistycznej wymowy. Jednak w moim  przypadku starania autora zadziałały w odwrotną stronę, gdyż nie mogłam pozbyć się wrażenia sztuczności i sceptycyzmu, przez co dosłownie "męczyłam się" z tą książką, starając się przebrnąć przez tę najnudniejszą część i licząc na to, że w kolejnym rozdziale autor czymś mocno mnie zaskoczy,  co jednak niestety nie nastąpiło. Przez niemal całą książkę odczuwałam pewien niedosyt z powodu niedopracowania fabuły i w dużej mierze potraktowania jej w pewien sposób zbyt drobiazgowo, by mogła zaintrygować potencjalnego Czytelnika.

Książki fantasty mają tę specyficzną właściwość, że w dużej mierze porywają czytelnika i wciągają do swojego magicznego świata, jednak w przypadku "Aleo" byłoby to najzwyczajniejsze kłamstwo. Bowiem czytając tą książkę wynudzam się naprawdę nie mało, a dodatkowo już od pierwszych stron zostałam zasypana całkowicie zbędną, wręcz przytłaczającą liczbą informacji, które tak naprawdę nic nie wnosiły do samej treści. Chwilami naprawdę nie mogłam pozbyć się wrażenia, że pewne wydarzenia aspekty zostały zwyczajnie zbyt przekoloryzowane, by wzbudzić u Czytelnika zamierzone przez autora odczucia. Zdecydowanie nie będzie przesadą, jeśli sklasyfikują tą powieść jako zwyczajnie nudną, gdyż autorowi w żadnym, nawet w minimalnym stopniu nie udało się mnie zaskoczyć, ani nawet wzbudzić uczucie ekscytacji czy też zainteresowania tą książką. 

Myślę, że wielkim błędem byłoby powiedzenie, że autor w żaden sposób nie starał się w pewien klimatyczny sposób wprowadzić Czytelnika do wykreowanego świata tej książki. Bowiem właśnie temu miała służyć mnogość informacji, jakimi Czytelnik zostaje zasypany już od pierwszych stron lektury. Autor postarał się również o stworzenie własnych legend, mitów, a także zwyczajów i wierzeń mieszkańców Królestwa Adonu. I gdyby nie to, że ilość tych informacji zwyczajnie przekracza zapotrzebowanie na wiedzę u Czytelnika, byłabym skłonna ocenić o klimatyczny aspekt w sposób pozytywny. Jednak przesyt i zbytnia drobiazgowość autora, zamiast wprowadzić Czytelnika w ów magiczny nastrój tej krainy, wywoływała wrażenie sztuczności i zwyczajnego niesmaku.

W stylu pisarskim Tomasza Miękiny można dostrzec głównie jego prostotę, bowiem autor nie stosuje żadnych wyszukanych zwrotów, a wszelkie opisy mają charakter niemal wyłącznie informacyjny. Mimo, iż styl autora jest prosty i pozbawiony zdobień, to jednak łatwo zauważyć wiele niespójności w tej powieści, co nie ukrywam, może chwilami lekko irytować. Czytając wielokrotnie miałam wrażenie, że myśli autora urwały się gdzieś w połowie pozostawiając sedno gdzieś pomiędzy stronami. Dodatkowo, zważywszy na fakt, że ponad połowę książki zajmują tylko i wyłącznie opisy przyrody i mieszkańców Kalantari, całkowicie zbędne, to przebrnięcie przez tak mnoga liczbę informacji jest nie lada wyzwaniem, i co gorsza, nie nastawia Czytelnika przychylnie wobec tej książki. W skutek tego całą przyjemność z czytania tej książki gdzieś zanika, pozostawiając wyłącznie znużenie i rozczarowanie.

Tomasz Miękiena nie zachwyca również kreacją bohaterów, których tak na dobrą sprawę można spotkać dopiero w połowie książki i dopiero wówczas zyskują oni jakąś tożsamość. Nie może być więc mowy o jakimkolwiek zżyciu się z bohaterami, nie wspominając o polubieniu któregokolwiek z nich. Postacie te sprawiają wrażenie bezpłciowych, a przy tym zupełnie pozbawionych jakiegokolwiek charakteru. Również wiele do życzenia pozostawia postać samej głównej bohaterki, której jedyną cechą rozpoznawczą są rubinowe włosy oraz fakt, że jest to osoba niesamowicie naiwna i dziecinna, jak na swój wiek, co naprawdę bywało dla mnie frustrujące, ponieważ zwyczajnie nie potrafię polubić takich pustych i bezkształtnych postaci. Zdecydowanie nie jest to postać z rodzaju tych, które po pewnym czasie dojrzewają i łatwo zapadają w pamięć, Aleo jest jedynie postacią jakich wiele w tej książce.


Podsumowując, naprawdę dawno nie czytałam tak kiepskiej książki. Podejrzewam również, że po tak marnym zakończeniu, jakie autor mi zaserwował, raczej nie sięgnę po kolejną jego książkę.  Jestem wielką fanką fantasy, jednak zdecydowanie nie umieszczałabym pod tym gatunkiem "Aleo", która nie posiada praktycznie żadnej z cech tego gatunku, co sprawia, że na jego tle wypada gorzej niż przeciętnie. Mogę tylko powiedzieć, jak bardzo jestem zdumiona własną wytrwałością, jak i tym, że udało mi się dotrzeć do końca tej powieści, co przyjęłam z wielką ulgą.
Na zakończenie mogę tylko powiedzieć, że powieści "Aleo. Burza na Północy" zdecydowanie nie polecam, a wręcz odradzam, gdyż jest to pozycja po prostu nie godna polecenia i nie warta poświęcenia na nią czasu. Powieść posiada tak wiele niedopracowań, że bystre oko czytelnika od razu je wyłapie, gdyż zapewniam, nie trudno je przeoczyć. 
Moja ocena:1/10:)
Czytaj dalej »
on 26 września 0
Podziel się!
Etykiety
baśnie, dla nastolatków, fantasy
Nowsze posty
Starsze posty

18 września

"Czarodziejka"- Agnieszka Płoszaj


"Czarodziejka" to powieść, na którą polowałam już od jakiegoś czasu, gdy tylko zobaczyłam ją na półce w księgarni. Gdy w końcu trafiła w moje ręce niemal natychmiast zabrałam się do lektury. Jednak moje wyobrażenie o tej książce bardzo różniło się od tego, co otrzymałam podczas lektury. Miałam wielką nadzieję na błyskotliwą powieść kryminalną, która zapewni mi rozrywkę na kilka dobrych godzin, jednak tej książce daleko do tego, by określić ją jako absorbującą i z tego względu muszę zaliczyć ją do grona pozycji, po których spodziewałam się naprawdę dobrego kawału literatury, a które zwyczajnie mnie rozczarowały.

NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:
Dwudziestoletnia Julia Bronicka wraz ze swoją przyjaciółka Manią prowadzi kawiarenkę niedaleko centrum Łodzi. Pewna klientka powierza Mani niewielką paczuszkę i wkrótce potem ginie. Gdy fakt, że Mania posiada drogocenną paczuszkę zawierającą ważne dokumenty, wychodzi na jaw, staje się jedną z kręgu podejrzanych o morderstwo. Julia nie wahając się ani chwili postanawia pomóc przyjaciółce i oczyścić ją z zarzutów. W tym celu staje się sprzymierzeńcem pewno policjanta, nie spodziewa się jednak, że współpraca z nim, wiąże się z ujawnieniem pewnej tajemnicy skrywanej przez lata.
Po intrygującym opisie byłam naprawdę bardzo ciekawa, jak potoczy się historia "Czarodziejki", lecz bardzo szybko ta książka mnie rozczarowała. Spodziewałam się bowiem kryminału, który sprawi, że będę przewracała kolejne strony z zapałem, a tymczasem robiłam to wyłącznie po to, aby dowiedzieć się czy autorka w jakiś sposób uporządkuje chaos, jaki w tej historii ma miejsce. Przyznam szczerze, że w tej powieści zdecydowanie więcej jest wad niż zalet. I żalem przyznaję, że w pełni popieram krytykę jej czytelników. A to naprawdę szkoda, gdyż sam pomysł na historię jest w gruncie rzeczy bardzo ciekawy, lecz to, co najbardziej rzuca się w oczy to spore niedopracowanie książki.

Agnieszka Płoszaj miała naprawdę świetny koncept na powieść kryminalną, jednak niestety jego wykonanie pozostawia naprawdę wiele do życzenia. Autorka od pierwszych stron nie traci czasu na jakiekolwiek klimatyczne wprowadzenie czytelnika do fabuły książki, ale zwyczajnie zrzuca w sam środek chaosu, nie poświęcając ani chwili na zorientowanie się w sytuacji, co doprowadziło mnie do kompletnej dezorientacji i zagubienia. Przez pierwsze 90-100 stron lektury wiedziałam jedynie, że "ktoś" zabił "kogoś", co sprawiało wrażenie sytuacji wręcz absurdalnej. Dodatkowo autorka wprowadziła zbyt wiele wątków pobocznych, często niedopowiedzianych i pourywanych gdzieś w połowie, tym samym wprowadzając jeszcze większy zamęt i burzę myśli w głowie Czytelnika. W moim odczuciu wyglądało to tak, jakby autorka chciała na siłę upakować wszystkie tajemnicze sprawy i zaginięcia w jednej książce, tworząc coś na kształt labiryntu, co jednak w moim przypadku zupełnie się nie sprawdziło. Gdyby autorka zdecydowała się na jeden wątek poprowadzony w całości, powieść naprawdę prezentowałaby się dużo lepiej, a przez to ciekawiej. 

Klimat "Carodziejki" również pozostawia przynajmniej na początku wiele do życzenia, ponieważ dosyć mglisto zarysowany początek historii ani trochę nie pozwala odczuć, że jest to powieść kryminalna.  W całej powieści brakło mi dreszczyku emocji, jakiegoś napięcia, i poczucia niepokoju, które sprawiałoby, że czytałabym powieść Płoszaj z wypiekami na twarzy.  Zamiast tego miałam wrażenie, że cała ta historia jest momentami bardzo naciągana i praktycznie zmuszałam się, aby doczytać do końca rozdziału.Wydarzenia są momentami bardzo niespójne i mgliste, naiwne działania bohaterów wcale nie poprawiają tej sytuacji. Wszechobecny chaos, brak jakiegokolwiek chronologicznego porządku, a dodatkowo wszystko utrzymane w tonie szarej i tajemniczej mgły,potęguje zamiast uczucia niepokoju i ekscytacji, czyste znużenie ta historią. Owszem, były może ze dwa momenty, podczas których serce zabiło mi szybciej, co dawało mi nadzieję, że ta historia może mi się jeszcze spodobać, że może autorka wykorzysta potencjał na to by stworzyć naprawdę ciekawą powieść kryminalną. Jednak, jak się później przekonałam, moje nadzieje były zbyt płonne.

Powieść obfituje w tak wielką mnogość wydarzeń i wątków pobocznych, że chwilami naprawdę ciężko się zorientować o jaką sprawę czy  wydarzenie tak naprawdę chodzi. Uwielbiam, gdy w powieści akcja rozwija się od samego początku, jednak w tym wypadku był to zwyczajnie zbyteczny przesyt, który sprawiał, że czytałam "Czarodziejkę" z lekkim pobłażaniem, a chwilami otwierałam szeroko oczy ze zdumienia nad absurdalnością pewnych wydarzeń. Nie zmienia to jednak faktu, że autorka postarała się o jedno czy dwa wydarzenia, które całkowicie mnie pochłonęły, a mój sceptycyzm przepadł. Niestety nie były to sytuacje zbyt liczne i w tym wypadku nie mogę określić tej książki inaczej niż jako zwyczajnie nudną o zmarnowanym potencjale.

Jedną z dwóch zalet, jakie udało mi się odkryć w tej książce jest niewątpliwie język pisarki. 
O tyle, o ile historia przedstawiona w tej książce wymagałaby porządnego doszlifowania, to jednak Agnieszka Płoszaj w pewien sposób nadrabia braki za pośrednictwem lekkiego stylu, który sprawia, że książkę czyta się zadziwiająco płynnie i szybko. I w przypadku tej kwestii mam tylko jedno zasadnicze ale. Autorka wiele procesów myślowych, jak i dialogów postaci pozostawia wyobraźni Czytelnika, wiele kwestii pozostaje bowiem niepowiedzianych, przez co pewnych rzeczy trzeba się po prostu domyśleć, co nie raz i nie dwa wywoływało u mnie irytację, gdyż tak naprawdę żadna kwestia nie została poruszona wprost, a jedynie za pomocą tajemniczych półsłówek.

Bohaterowie tej książki stanowią jednocześnie zaletę, jak i najbardziej rzucającą się w oczy wadę. Bowiem przez pierwsze około 100 stron są to postacie wyłącznie bezosobowe, pozbawione własnej tożsamości, w tym również nie posiadające imion. Jednak ich późniejszy rozwój, jak i rozbudowanie ich charakterów sprawiło, że owe postacie zyskały pewne cechy charakterystyczne. Po umęczonych przeze mnie 100 stronach postacie zyskały w końcu jakieś własne miano, a mało tego, również świetne zarysowane portrety psychologiczne. Tym, co urzekło mnie chyba najbardziej w kreacji bohaterów, jest to, że każdy z postaci zachowuje się według jakiegoś konkretnego archetypu, co sprawia, że postacie te są bardzo oryginalne. Moją absolutnie ulubioną postacią "Czarodziejki" stała się Julia, dziewczyna o dosyć trudnej osobowości, pyskata, uparta i bardzo pewna siebie, a nader to niezwykle inteligentna. Urzekło mnie, jak bardzo pomimo własnych problemów, Julia potrafiła troszczyć się o tych, którzy byli jej najbliżsi, jak bardzo potrafiła się dla nich poświęcić. To postać, która zapada w pamięć niemal od razu, a o której naprawdę ciężko zapomnieć.

"Czarodziejka" jako powieść kryminalna to moim zdaniem pozycja bardzo nieudana. I jak już wspominałam, gdyby autorka postarała się o większe dopracowanie zarówno ogólnie jak i pod względem detali, powieść ta naprawdę prezentowałaby się znacznie lepiej. Z pewnością nie jest to pozycja do której za jakiś czas powrócę, a tym bardziej nie godna polecenia. Być może kiedyś przełamię mój opór i sięgnę po "Ogrodnika", kolejną część tej serii w nadziei, że okaże się lepsza od swojej poprzedniczki, na co jednak na obecną chwilę się nie zanosi.
"Czarodziejka" to moim zdaniem powieść po prostu nie godna polecenia i nie warta poświęcenia na nią kilku godzin. To powieść po prostu zbyt przesycona wątkami, aby można uznać ją za interesującą czy intrygującą. W tym przypadku znakomicie sprawdza się stare przysłowie "co za dużo, to nie zdrowo". Bowiem na tle innych kryminałów, jakie przeczytałam wypada ona bardzo słabo, a nawet gorzej niż przeciętnie. I z tego względu nie mam serca, by polecać ją komukolwiek.
Moja ocena:2/10. :)
Czytaj dalej »
on 18 września 0
Podziel się!
Etykiety
obyczajowe, thiller, współczesność
Nowsze posty
Starsze posty

16 września

"Gwiazd naszych wina" - John Green


Po przeczytaniu "Szukając Alaski"  nie mogłam się powstrzymać, żeby nie sięgnąć po kolejną powieść Greena i tym razem wybór padł na "Gwiazd naszych wina". Kilka dobrych lat temu obejrzałam film nakręcony na podstawie tej książki, więc z grubsza wiedziałam czego mogę się po lekturze spodziewać. Po raz kolejny zostałam oczarowana prozą Greena, jednak nie w takim stopniu, jak to miało miejsce z "Szukając Alaski", która złamała moje serce. "Gwiazd naszych wina" to moje czwarte i trzecie zakończone spotkanie z tym autorem, i choć ta lektura do pewnego stopnia mnie poruszyła, to jednak z pewnością nie na tyle, bym przychyliła się do grona osób uznających tą książkę za najlepsze dzieło Greena.

NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:
Hazel Grace od trzynastego roku życia zmaga się ze śmiertelną chorobą, rakiem i pomimo wspaniałej terapii, dającej jej perspektywę kilku lat w miarę normalnego życia, Hazel zdaje sobie sprawę, że jej los został już dawno jasno określony. Dziewczyna namiętnie ogląda Amercian's Next Top Model i jest wielką fanką książki noszącej tytuł "Cios udręki" Petera van Houten'a. Gdy podczas sesji na grupie wsparcia spotyka Augustusa Watersa, uświadamia sobie, że los podarował jej kolejną szansę. Ich relacja szybko rozkwita, stając się tym samym nową historią "Romea i Julii" w prozie Greenowskiego humoru.
Przyznam, że do opinii o tej książce mówiących, że ta książka wywołuje falę emocji, podeszłam z dystansem, gdyż sam sposób na to by wycisnąć łzy z czytelnika poprzez poruszanie tematów o umieraniu, wydawał mi się zwyczajnie zbyt prosty, może nawet nieco sztuczny. Po prostu zdawałam sobie sprawę czego mogę się po tej książce spodziewać. Mój sceptycyzm podczas lektury ulotnił się tak szybko, że nawet tego nie zauważyłam. Mimo tego jednak nie jestem w stanie określić tej książki inaczej niż tylko przeciętną, bo choć John Green starał się zagrać na emocjach Czytelnika, to jednak niczym specjalnym mnie nie zaskoczył. 
"Niektóre nieskończoności są większe niż inne."
Od pierwszych stron tej książki nasuwało mi się skojarzenie z "Romeo i Julią" w wersji współczesnej, lecz równie tragicznej i dramatycznej historii. Podobnie jak w przypadku wyżej wspomnianej szkolnej lektury, Czytelnik tak naprawdę dobrze wie, jaki obrót przybiorą sprawy w tej książce. Autor odważnie opowiada o dwójce młodych ludzi, którzy zmagają się z nieuleczalną chorobą i, co jest paradoksalnie najlepsze, ukazuje to z brutalną, rozbrajającą szczerością, która chwilami bywa naprawdę wstrząsająca. Co jednak jest w tej książce najlepsze, to to, że relacji Hazel i Gusa nie można określić czysto słowem romans, gdyż łączy ich coś znacznie głębszego, to dwie bratnie dusze, które odnalazły się po latach. Osobiście fanką romansów nie jestem, dlatego bardzo się cieszę, że wątek romantyczny nie został wysunięty na pierwszy plan. "Gwiazd naszych wina" to powieść o dojrzewaniu, o doświadczaniu wielu pierwszych razy, których niestety bohaterowie tej książki nie będą mieli szansy powtórzyć, co tylko dodatkowo czyni tę powieść jeszcze bardziej dramatyczną.

W tej książce najbardziej urzekł mnie i zdumiał jej niezwykle realistyczny klimat. John Green wypowiada się na temat umierania za pośrednictwem młodych osób, którym nie pozostało zbyt wiele czasu. Nie można odmówić Greenowi posiadania umiejętności tworzenia realistycznego klimatu, który tak na dobrą sprawę chwyta za serce i skłania do refleksji. Rzeczywistość nie jest przekoloryzowana, nie ma w niej miejsca na złudna nadzieję, gdyż liczą się tylko fakty. "Gwiazd naszych wina" to powieść boleśnie prawdziwa, która pokazuje, że będąc nieuleczalnie chorym nawet te najmniejsze chwile mogą okazać się niezwykle cenne. Tak jak pisałam wcześniej, jest to powieść o dojrzewaniu, o dwójce młodych ludzi, którym nie dano szansy dorosnąć, i których zbyt wcześnie naznaczyła śmierć. Autor bardzo dosadnie porusza kwestię śmierci, raz po raz obdarowując to znów odbierając nadzieję zarówno jej bohaterom, jak i Czytelnikowi, co tylko dobitnie podkreśla, jak ważnym jest, aby umieć cieszyć się nawet z drobnych rzeczy, bo choć pozornie małe i nic nie znaczące, z czasem odkrywa się ich głębszy sens.
"Moje idee to gwiazdy, których nie potrafię ułożyć w konstelacje."
Byłam naprawdę zaskoczona tym, jak szybko powieść Greena mnie wciągnęła, gdyż na zwrot akcji nie musiałam zbyt długo czekać i dosłownie przepadłam już po kilku pierwszych stronach. Mój sceptycyzm i wrażenie sztuczności  w tej historii, rozwiało się w mgnieniu oka, a ja z każdą kolejną stroną nie przestawałam się dziwić wnikliwości i wrażliwości Greena. Do dwójki głównych bohaterów naprawdę nie sposób się nie przywiązać, dlatego każdą kolejną stronę przewracałam z zapartym tchem i pomimo tego, że wiedziałam jak ta historia się skończy, nie potrafiłam zgasić w sobie optymistycznej nadziei, która oczywiście została brutalnie zgaszona, a ja nie potrafiłam zrobić nic innego, jak tylko pogratulować autorowi jego wnikliwej natury. 

Choć "Gwiazd naszych wina" w pewnym stopniu mnie zauroczyła, to jednak to uczucie jest bardzo dalekie od tego, co czułam podczas lektury "Szukając Alaski", która mnie ogromnie zdumiała i sprawiła, że obdarzyłam Greena naprawdę sporym kredytem zaufania, który na całe szczęście się nie wyczerpuje. W "Gwiazd naszych wina" bardzo brakowało mi brutalnego zaskoczenia, które pozostawiłoby po sobie niedowierzanie i pewnego rodzaju szok, że przecież tak się nie robi. W tym względnie "Szukając Alaski" nadal pozostaje moją ulubioną książką Greena, jednak z przyjemnością sięgnę po kolejne jego książki i przeczytanie ich wszystkich to mój nowy cel.
"Dałeś mi wieczność w ramach moich policzonych dni. Nie wiem, jak mam być Ci wdzięczna za naszą małą nieskończoność."
Niewielu jest autorów, którzy mogą poszczycić się tak wnikliwym i wrażliwym stylem jak John Green. Amerykański pisarz już nie po raz pierwszy udowodnił mi, że potrafi w bardzo dobitny, a jednocześnie wrażliwy sposób ukazać nie tylko bohaterów, którzy zmagają się z danymi problemami w swoim życiu, ale również z sytuacją dokoła nich."Gwiazd naszych wina" napisana jest językiem prostym i bardzo bezpośrednim, nie ma w tej książce miejsca na rozpacz i użalanie się nad sobą. Autor odważnie mówi o śmierci, o strachu, seksie i o miłości, nie boi się podejmować kontrowersyjnych tematów i to tylko kolejny argument świadczący korzystnie wobec tej książki. Dzięki płynnemu językowi książkę czyta się naprawdę bardzo szybko, nie zauważając przy tym upływającego czasu.

Bohaterowie tej książki to postacie bardzo realistyczne i naprawdę ciężko byłoby określić je jako puste i zwyczajnie pozbawione charakteru papierowe lalki. John Green posiada talent w kreowaniu naprawdę mocnych bohaterów, takich, którzy zapadają Czytelnikowi w pamięć. I co więcej, choć Hazel i Gus mają za sobą ciężki doświadczenia i walkę z długotrwałą chorobą, to potrafią cieszyć się właśnie takimi malutkimi rzeczami. Autor bardzo dogłębnie nakreślił ich charaktery, ich wewnętrzną walkę i w sposób bardzo dobitny pokazał ich pogodzenie się własnym losem, co tylko pokazuje jak bardzo są oni dojrzali pod względem psychicznym. Uwielbiam postacie na każdym kroku posługujące się ironią, jak Hazel oraz sypiące dowcipami z rękawa, dlatego zestawienie ze sobą tych dwóch charakterów- ironicznej i oczytanej Hazel oraz wesołego i żartobliwego Gusa- to moim zdaniem naprawdę świetne połączenie.

"Gwiazd naszych wina" to powieść pod każdym względem niezwykła i myślę, że niemożliwym jest przejść obok niej obojętnym krokiem. To powieść, która porusza wiele tematów, których bardzo często unikamy, a o których John Green wypowiada się bardzo dosadnie. "Gwiazd naszych wina" to powieść, która uczy, że warto się cieszyć nawet z drobnych przyjemności, uczy również wrażliwości na potrzeby drugiego człowieka oraz siły by walczyć z przeciwnościami losu, nawet wówczas, gdy sytuacja wydaje się być beznadziejna.
W świetle powyższych argumentów myślę, że nie potrzeba z mojej strony większych słów zachęty. Dla fanów Greena to pozycja po prostu obowiązkowa. Dodam, że co więcej, gdy już sięgniesz po którąś z książek Greena, masz ochotę przeczytać wszystkie, co zauważyłam na własnym przykładzie. Tym, którzy poszukują historii z sensem, która skłania do refleksji, i wreszcie, każdemu, gdyż jest to powieść, którą po prostu warto przeczytać.
Moja ocena:8/10.:)
Czytaj dalej »
on 16 września 0
Podziel się!
Etykiety
dla nastolatków, miłość, romans, współczesność
Nowsze posty
Starsze posty

07 września

"Z ciszy"- Martyna Senator


Ponad rok temu miałam okazję po raz pierwszy zapoznać się z twórczością Martyny Senator, która, co trzeba to przyznać, swoimi książkami utorowała sobie drogę do mojego serca. Sięgnęłam wówczas po tom pierwszy serii, czyli "Z popiołów", która zachwyciła mnie do tego stopnia, że postanowiłam przeczytać wszystkie książki tej autorki. Następnie w kolejce były "Z otchłani" oraz " Z nicości", które choć bardzo mi się podobały to na tle pierwszego tomu wypadły w moim odczuciu dosyć słabo. Bo nie ulega wątpliwościom, że "Z popiołów" zostało nieodwołalnie jedną z moich ulubionych książek New Adult. Całą tą serię wspominam bardzo ciepło. Dlatego gdy tylko usłyszałam o kontynuacji w postaci "Z ciszy", obiecałam sobie, że na pewno ją przeczytam. Odczekałam swoje do premiery i natychmiast się w nią zaopatrzyłam. I nie potrafię powiedzieć nic innego niż to jak bardzo kocham tą autorkę i jestem niemal pewna, że po książki jej autorstwa mogę sięgać w ciemno.

NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:
Jedynym czego Zoja w tej chwili najmniej potrzebuje jest nowy związek. Jej największym marzeniem jest dostanie się na studia weterynaryjne i choć nie jest jej łatwo każdego dnia zakłada maskę twardej i bezkompromisowej dziewczyny. Niemniej Filip przekraczający próg Kult Art Tatto intryguje ją. Mimo, że chłopak panicznie boi się igieł, w dłoni trzyma tajemniczy wzór, który chce wykorzystać na tatuaż. Ich przypadkowe spotkanie przeradza się w dłuższą znajomość, jednak czy to wystarczy, aby pokonać przeciwności losu, które wkrótce pojawią się na drodze do szczęścia Zoi i Filipa? 
Nieczęsto zdarza się bym któregoś autora obdarzyła tak wielkim kredytem zaufania, że z przyjemnością sięgnę po wszystkie jego książki. Jednak po tym, jak autorka oczarowała mnie książką "Z popiołów", dosłownie brakło mi słów i nie mogłam zrobić nic więcej, jak tylko obiecać sobie, że przeczytam wszystkie jej książki. I chociaż żadna z kolejnych książek cyklu "Z miłości" nie zachwyciła mnie tak bardzo jak tom pierwszy, to jedyne, co mogę powiedzieć, to to, że autorka jest naprawdę niesamowita. Z każdej jej powieści przebijają emocje, a także cichy i subtelny realizm, który sprawił, że dosłownie nie mogłam się oderwać od czytania "Z ciszy" i książkę przeczytałam znacznie szybciej niż bym sobie tego życzyła.

Nie potrafię wyrazić, jak bardzo podobała mi się ta książka, jak bardzo była bogata w emocje i jak bardzo mnie ujęła. To książka z rodzaju tych, do których wraca się, choćby po to, by zaczerpnąć odrobinę siły z jej bohaterów. Autorka co chwilę z zaskoczenia  rzuca pod nogi bohaterów nowe kłody, jednocześnie odsłaniając owianą tajemnicami ich przeszłość, która jak się okazuje nie jest usłana różami. Byłam tak bardzo ciekawa zarówno przeszłości każdego z nich, jak i tego, jak przezwyciężą piętrzące się przed nimi trudności, że naprawdę nie mogłam zrobić nic innego, jak tylko pozwolić się wciągnąć do tego "niemagicznego" świata, ulec mu i płynąć z prądem. Bowiem ze stron tej książki bije wyjątkowa aura, która pozwala swobodnie i lekko wczuć się w książkową rzeczywistość. Mało tego,wszystkie pojedyncze wątki fabularne zgranie i w autentyczny sposób łącza się ze sobą, tworząc historię jak najbardziej rzeczywista i prawdopodobną, niosącą również ważne przesłanie o rozwadze.

Mimo,że "Z ciszy" plansuje w kategorii powieści obyczajowych, wielkim niedopowiedzeniem  byłoby napisać, że nic się w tej książce nie dzieje. Zwrotów akcji jest w tej książce pełno, a początkowo osnuta tajemnicą przeszłość Zoi i Filipa stopniowo zaczyna się rozjaśniać dając czytelnikowi pewne wyobrażenie co do ich postaci. Główną siłą motoryczną są problemy, które pojawiają się na drodze głównych bohaterów. Nie mogłam wyjść z podziwu, jak bardzo byłam tą książka zachwycona i jak bardzo ciekawiły mnie dalsze losy bohaterów. Z moich planów dawkowania sobie tej lektury przez kilka dni, oczywiście nic nie wyszło, gdyż bijący od powieści realizm i emocje zmusiły mnie bym nie odkładała książki póki jej nie przeczytam. Ostatecznie"Z ciszy" zostało przeze mnie dosłownie pożarte i to znacznie szybciej, niż planowałam i sobie tego życzyłam, bo przeczytanie jej zajęło mi góra dwa dni.

Tym, za co uwielbiam Martynę Senator jest niezwykle realistyczny klimat, jaki często można spotkać w jej książkach. Autorka nie kreuje rzeczywistości, w której wszystko jest proste, a problemy da się rozwiązać za dotknięciem czarodziejskiej  różdżki, przeciwnie, robi to w sposób dosadny, często na przykładzie bohaterów, ukazując jak trudna, bolesna  a przez to prawdziwa potrafi być rzeczywistość. Bowiem w swojej powieści porusza wiele tematów, problemów, z którymi muszą zmierzyć się ludzie stojący na progu dorosłości. "Z ciszy" to powieść, która obfituje w kontrasty. Z jednej strony autorka pokazuje brutalną rzeczywistość,melancholię, rozpacz i smutek, a z drugiej strony stawia nadzieję, siłę i odwagę, która pomaga przezwyciężać trudności. Dlatego błędem byłoby powiedzenie, że powieść utrzymana jest w ponurym tonie czerni. Autorka bardzo dobitnie podkreśla problemy, które coraz częściej dotykają młodych ludzi, problemy, z którymi trzeba się zmierzyć zamiast uciekać. Moim zdaniem autorka ma prawdziwy talent w kreowaniu rzeczywistości, która jest po prostu boleśnie prawdziwa i  tym samym bardzo wiarygodna. Podczas czytania nie mogłam wyjść z podziwu, na temat prawdziwości tej książki. Bo prawda jest taka, że w dużej mierze ta książkę tworzą emocje, które zalewają czytelnika niczym tsunami, pozwalając jeszcze głębiej wczytać się i zrozumieć tą powieść. To wszytko sprawia, że powieść zyskuje nieco refleksyjna wymowę, a wypełniające ją mądrości życiowe sprawiają, że niemożliwym jest przejść obok niej obojętnie.

Nie sposób odmówić autorce wrażliwości i język tej książki doskonale to prezentuje. Nie potrzeba bowiem wzniosłych epitetów, by wyrazić dosadniość tej książki, a jednocześnie nie zapewniając z miejsca czytelnika, że wszystko skończy się happy endem. Szczerość i prostota tej książki przebijają przez nią ukazując brutalny rzeczywisty świat na który wielu młodych ludzi nie jest gotowych. Dogłębnie przygotowane portrety psychologiczne postaci, a także świetna analiza przedstawionych w książce problemów świadczą o głębokiej wnikliwej naturze autorki i ogromnie jej empatii wobec skrzywdzonych przez los ludzi czy zwierząt. To wszystko sprawia, że książę czyta się lekko i płynnie a o jej odłożeniu zwyczajnie nie może być mowy. 

Bohaterowie tej książki to postacie niezwykle żywe i wyraziste. Dogłębnie sporządzone portrety psychologiczne, a ponadto bogactwo emocji, które dosłownie przelewają się przez tą książkę, sprawiają wrażenie, że ma się do czynienia z prawdziwymi bohaterami z krwi i kości. Zarówno Zoja jak i Filip mają swoje problemy, swoje sekrety, z którymi muszą zmierzyć, co sprawia że są to postacie bardzo realistyczne. Nieczęsto mam okazję spotkać tak realnie wykreowane postacie, dlatego jestem pod naprawdę wielkim wrażeniem umiejętności pisarskich Martyny Senator. Polubiłam Zoję, jej wrażliwość, którą na codzień skrywa pod maską twardej i niezależnej dziewczyny, a prawdziwe oblicze ujawnia w domu i schronisku. Pokochałam ją za jej chęć niesienia pomocy porzuconym zwierzakom, która skłoniła ją do wybrania studiów weterynaryjnych. Inaczej jednak sprawa miała się z Filipem, który był pierwszą męską postacią z cyklu "Z miłości", który średnio przypadł mi do gustu. Irytowała mnie jego przesadna pewność siebie, totalny brak wyczucia czy taktu i jego pilnowanie wyłącznie własnego nosa. Jest to jednak postać, która w trakcie tej powieści dojrzewa i zmienia się na lepsze, co niezmiernie mnie ucieszyło, bo chyba nie zniosłabym myśli, że taka fajna bohaterka jak Zoja ma takiego egoistę za chłopaka. 

Podsumowując "Z ciszy" to książka, z której biją emocje, która jest tak prawdziwa, że aż brak mi słów. Dodatkowo fakt, że akcja książki toczy się w Krakowie bardzo mnie ciszy, gdyż to miasto jest mi bardzo bliskie. "Z ciszy" to powieść, która porusza i ujmuje swoją prawdziwością, a z drugiej strony przestrzega, że należy być ostrożnym, bo życie nie raz i nie dwa da człowiekowi w kość.
Polecam tą książkę właściwie każdemu, kto ma jakieś życiowe problemy, kto ma odwagę zmierzyć się z rzeczywistością, a także każdemu, kto szuka naprawdę świetnej lektury na leniwe dni. A także tym, którzy mają ochotę przeczytać coś innego niż zazwyczaj, bo zaręczam, nie zawiedziecie się! 
Moja ocena: 8/10 :) 



Czytaj dalej »
on 07 września 1
Podziel się!
Etykiety
obyczajowe, współczesność
Nowsze posty
Starsze posty

06 września

"W pierścieniu ognia"-Suzanne Collins


Nie tak dawno miałam okazję przeczytać pierwszy tom słynnej trylogii "Igrzysk Śmierci", który oczarował mnie na tyle, że bez wahania sięgnęłam po "W pierścieniu ognia". Po licznych opiniach, które rozpływały się w zachwytach nad tą trylogią nie miałam w ogóle podstaw do jakichkolwiek obaw związanych z kontynuacją, toteż nastawiłam się wyjątkowo pozytywnie, a do głosu doszło przekonanie, że na drugim tomie z pewnością się nie zawiodę. I słusznie, gdyż drugi tom nie tylko zaoferował mi ponowne spotkanie z ulubionymi postaciami, ale także sprawił, że moje zamiłowanie do tej serii znacznie wzrosło.

NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:
Katniss Everdeen zwyciężczyni 74 Igrzysk Głodowych powróciła do Dwunastego Dystryktu z nadzieją, że wreszcie ona i jej bliscy mogą odetchnąć z ulgą. Okazało się jednak, że nadzieja na spokojne życie okazała się złudna, bowiem Prezydent Snow poddał w wątpliwość jej miłość do Peety. Aby uratować siebie, Peetę oraz całą swoją rodzinę, Katniss raz jeszcze musi zagrać na emocjach widzów i udowodnić, że jej uczucie do Peety jest czymś więcej niż oczywistym kłamstwem, a szczerą i bezinteresowną miłością. Jednak to za mało, aby zapewnić bliskim ochronę, bowiem Katniss została uznana za buntownika przeciwko Kapitolowi, a wybuchy powstań w sąsiednich dystryktach wydają się być tego dowodem. Zbliżające się Igrzyska Ćwierćwiecza Poskromienia będą dla Katniss szansą opowiedzenia się po stronie Rebeliantów lub Kapitolu, oczywiście jeśli sama wcześniej nie zginie.
Suzanne Collins to autorka, wobec której wszelkie opory przed sięgnięciem po kolejny tom wydają się zupełnie bezpodstawne. Bowiem o tyle, o ile "Igrzyska" bardzo mi się podobały, o tyle "W pierścieniu ognia" okazało się absolutnie świetną kontynuacją do tego stopnia, że po przeczytaniu miałam na ustach jedno wielkie WOW. Bo absolutnie nie przypuszczałam, że kolejny tom zachwyci mnie znaczenia bardziej niż tom pierwszy i z tego względu mogę tylko powiedzieć jak bardzo jestem tą książką oczarowana.

Jednym z lepszych aspektów w tej książce jest to, że fabuła jest ściśle związana z wydarzeniami tomu pierwszego, dlatego nie ma potrzeby przypominać sobie o wcześniejszych wydarzeniach, które stanowią siłę napędową dla kolejnych wydarzeń. Dodatkowo rozwój fabuły rozpoczyna się nie wiele później po zakończeniu wydarzeń z tomu pierwszego, co uważam za bardzo duży plus, gdyż autorka po prostu kontynuuje zaczęty wcześniej wątek. Kolejnym plusem jest to, że naprawdę nie potrzeba dużo czasu, aby fabuła dotarła do punktu kulminacyjnego, bowiem książka niesamowicie wciąga i to do tego stopnia, że czytałam ją z szeroko otwartymi ze zdumienia oczami i przeświadczeniem, że jest to niewątpliwie jedna z lepszych kontynuacji z jakimi miałam okazję się zetknąć.
"Osobiście staram się zawsze przekuwać emocje na pracę, bo w ten sposób nie krzywdzę nikogo oprócz siebie."
Uwielbiam książki utrzymane w klimacie dystopijnym / postapokaliptycznym, ponieważ doskonale wiem, że mogę się spodziewać lektury, która mnie pochłonie do tego stopnia, że moja uwaga skupi się wyłącznie na książce i zagwarantuje mi kilka godzin doskonałej intelektualnej rozrywki. Fakt faktem, że nie wszystkie książki tego gatunku są sobie równe, jednak niewątpliwie Suzanne Collins ma talent do kreowania niezwykle realistycznie książkowej rzeczywistości. Książka może nie wstrząsa jak w przypadku "Podzielonych", lecz pozostawia po sobie bardzo mocne wrażenie brutalnej rzeczywistości, czego nie zepsuł nawet wątek romantyczny wysunięty na pierwszy plan tuż obok rodzącej się rewolucji przeciwko Igrzyskom i Kapitolowi. Zasadniczo nie mam nic przeciwko wątkom romantycznym, o ile w książkach typu dystopia nie przyćmiewają głównego wątku, jakim jest walka o przetrwanie. Oczywiście, zdaje sobie sprawę, że to co zrobiła Collins to kontynuacja działań Katniss z tomu pierwszego, lecz w tym przypadku wypadł on o wiele lepiej niż wcześniej w sposób bardziej realistyczny i chwytający za serce.

Kolejnym wątkiem jaki Suzanne Collins poruszyła jest rewolucja, bunt przeciwko wysyłaniu dzieciom na Igrzyska. I choć wiem, że więcej o samej rewolucji pojawi się w "Kosogłosie", to jednak nie mogę się oprzeć myśli, że będzie to tom, w którym zwyczajnie się zakocham, bo będzie jeszcze bardziej przesycony dystopią i z tego powodu śmiało mogę zaliczyć Suzanne Collins do jednej z moich ulubionych autorek tego gatunku, a jej książki przypisać do mojej specjalnej ulubionej listy.
"W pewnym momencie trzeba przestać uciekać, odwrócić się i stawić czoło tym, którzy pragną twojej śmierci. Najtrudniej jest znaleźć w sobie odwagę."
Niewątpliwie najlepszą rzeczą w tej książce jest fakt, że naprawdę nie potrzeba dużo czekać na rozwój akcji, gdyż książka po prostu wciąga od pierwszych stron. Wydarzenia toczą się lawinowo, potęgując tym samym napięcie towarzyszące czytaniu. A niepokój o dalsze losy głównych bohaterów sprawiał, że z zapałem przewracałam kolejne strony książki, tylko po to, aby mieć pewność, że Katniss wraz z Peetą przeżyją kolejne starcie. To właśnie wzrastające z każdą chwilą napięcie sprawia, że oderwanie się od książki graniczy niemal z cudem."W pierścieniu ognia" pochłonęłam w dwa dni i szczerze powiedziawszy, byłam tak bardzo zaskoczona takim obrotem spraw w książce, że kiedy dotarłam do końca, musiałam przez chwilę przetrwać jej treść, przetrwać tą wspaniałą ekscytację, która towarzyszyła mi podczas lektury.

Podobnie jak w tomie pierwszym narratorką powieści jest Katniss, a jej specyficzny charakter sprawia, że ton, w którym utrzymana jest powieść podszyty jest nutką ironii, co moim zdaniem czyni tą powieść jeszcze bardziej ciekawą. Autorka postarała się o wykreowanie świata osnutego w raczej szarych, ponurych barwach, któremu koloru dodają cięte komentarze Katniss. Styl autorki nie jest zbyt wyrafinowany, ale to tylko dowodzi, że aby zainteresować czytelnika nie potrzeba mnóstwa kwiecistych epitetów, a raczej brutalnego i szczerego stylu. W książce dominuje prostota i lekkość, dzięki czemu nie potrzeba się niczego domyślać, a przez książkę po prostu się płynie.

"W pierścieniu ognia" pojawia się wielu nowych bohaterów, jednak to nadal Katniss i Peeta najłatwiej zapadają w pamięć jako niezwykle realistyczne postacie. Spośród nowych bohaterów polubiłam chyba najbardziej Finnicka, który zawarł sojusz z głównymi postaciami i nadawał ich grupie nieco optymistyczny charakter. Za jego chłodny umysł i chęć do działania czy niesienia pomocy członkom swojego sojuszu, obok głównej pary, stal się moim ulubionym bohaterem.

Podsumowując jestem pod wielkim wrażeniem tej książki i tego, że autorce udało się mnie nią zachwycić do tego stopnia, że zaczęłam myśleć, że po jej książki mogę po prostu sięgać w ciemno pozbywając się wszelkich hamulców. Jestem przekonana, że w najbliższym czasie sięgnę po kolejny, już ostatni tom tej trylogii, "Kosogłos", gdzie wszystko się rozstrzygnie. A moje przeczucie podpowiada mi że o ile to możliwe, to kolejny tom będzie obfitował w masę dystopijnych wątków, które tak bardzo uwielbiam.
Nie muszę chyba wspominać, że dla fanów twórczości Suzanne Collins ta książka jest po prostu obowiązkowa. Dla tych, którzy tak jak ja lubują się w dystopijnych klimatach ta książka sprawdzi się idealnie. A na deszczowe i pochmurne dni zapewni znakomitą rozrywkę również tym, którzy sięgną po nią z nudy i chęci zabicia czasu. Myślę, że w świetle przytoczonych przeze mnie argumentów, dalsze słowa zachęty są po prostu zbyteczne. 

Moja ocena: 8/10 

Czytaj dalej »
on 06 września 0
Podziel się!
Etykiety
postapo, romans, science-fiction, wojna
Nowsze posty
Starsze posty

03 września

Kącik serialowy: NORAGAMI


W czasie tegorocznych wakacji obejrzałam wiele ciekawych anime i seriali, jednak mało co która produkcja wywarła na mnie tak dobre wrażenie jak Noragami. Dlatego też uznałam, że to anime jest na tyle rewelacyjne, że warto by poświęcić mu osobny post. Sama byłam niemało zaskoczona tym, że tak bardzo spodobało mi się to anime. Jeszcze rok temu byłam bardzo negatywnie nastawiona do tej pozycji i właściwe nie jestem w stanie jednoznacznie stwierdzić, co było powodem mojej tak wielkiej niechęci. Bardzo cieszę się jednak, że po obejrzeniu drugiego odcinka udało mi się przełamać moje uprzedzenia, gdyż Noragami zachwyciło mnie swoim pozytywnym klimatem, pozwalając mi się odprężyć w chwili, kiedy  tego własnie potrzebowałam.

NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:
Yato to jeden z pomniejszych bogów, którzy we współczesnej Japonii nie mogą się poszczycić szerokim gronem wyznawców. A rzadko kiedy zdarza się ktoś kto wie, że istnieje bóstwo zwane Yato. Ubrany w dres i sypiający pod gołym niebem, Yato wiąże koniec z końcem przyjmując najróżniejsze zlecenia za minimalną opłatą pięciu yenów, aby pozyskać przychylność ludzi. Zazwyczaj zlecenia te są łatwe do wykonania, należy wyprzątać łazienkę czy zając się dzieckiem, jednak zdarzają się sytuacje, które wymagają od Yato walki z zagrażającymi ludziom demonami. W takich okolicznościach Yato spotyka Hiyori, która ma dosyć nietypowy problem oraz młodego Yukine, ducha i buntownika, którzy wkrótce staną się jego najlepszymi przyjaciółmi.
Japońskie anime mają to do siebie, że wyróżniają się niezwykłą oryginalnością, zarówno pod względem fabularnym jak i rodzajem kreski, dlatego też ciężko jest znaleźć serię, która byłaby tego oryginalnego pierwiastka pozbawiona. Obejrzałam w sowim życiu naprawdę wiele serii anime, które okazały się nieporównywalnie dobre, a przy tym na swój sposób nietuzinkowe. Noragami to własnie jedna z takich serii. I choć zdecydowanie nie określiłabym jej jako wybitną, to w pewien sposób chwyciła mnie za serce i zaoferowała kilka godzin rozrywki.

Noragami to anime, w którym fabuła nie jest zbyt spójna, gdyż każdy odcinek zawiera swoją własną historię. Wątek główny nadal jest gdzieś w tle, jednak inne wydarzenia w tym anime są ze sobą dosyć luźno powiązane. W przypadku tego anime jest to moim zdaniem ogromna zaleta, gdyż naprawdę nie potrzeba długo czekać, by poruszony w danej chwili wątek zdążył się rozkręcić, nie ma też przy tym zbędnych przedłużeń, co sprawia, że na nudę zwyczajnie nie ma miejsca. Warto zwrócić uwagę na to, że sam koncept na fabułę jest dosyć oryginalny, gdyż to, co reprezentuje sobą Yato, to całkowite przeciwieństwo bóstwa doskonałego, obdarzonego nadludzką siłą. A co gorsza Yato nie posiada nawet swojej własnej świątyni, a mało co, który śmiertelnik zdaje sobie sprawę z jego istnienia. Dlatego właśnie bóg usilnie stara się w jakiś sposób zaistnieć w oczach tych, którzy zdają sobie sprawę z jego egzystencji. Tym, co przyciąga do tego anime chyba najbardziej jest właśnie pewna niedoskonałość Yato jako boga, a jego przygody nie raz i nie dwa wywołują coraz to cieplejsze odczucia u widza.

Absolutnie najlepszą rzeczą w Noragami jest to, że to anime pochlania bez reszty już po pierwszym odcinku. I nie mam tutaj na myśli gwałtownego tempa akcji, gdyż pod tym względem anime zalicza się do tych utrzymanych w spokojnym, nieco humorystycznym tonie, choć to wcale nie oznacza, że nic się nie dzieje, gdyż twórcy postarali się również o to, by wywoływać u widza wszelkiej maści emocje od śmiechu po smutek i ekscytację. Własnie to zróżnicowanie każdego odcinka sprawia, że to anime z każdym następnym odcinkiem staje się coraz ciekawsze, bo nigdy nie wiadomo na jakie przeszkody natrafi młody bóg. Anime zostało sklasyfikowane jako shounen, co jest równoznaczne z tym, że twórcy nie zapomnieli o ekscytacji,jaką u widza wywołują walki poszczególnych bohaterów, zwłaszcza, że Yato to dosyć pechowy bóg.

Aspektem, który w tym anime zachwycił mnie chyba najbardziej jest klimat. Nie jestem jakaś przesadnie wielką fanką komedii, jednak naprawdę dawno nie miałam okazji oglądać tak świetnego humoru w anime. To właśnie humorystyczna tonacja nadaje Noragami tak ciepły i wspaniały klimat. I pod tym względem otrzymałam dokładnie to, czego w tym anime szukałam-lekkość przekazu i humor, którego po 24 odcinkach nadal nie miałam dość, a który wywoływał przyjemnie ciepłe uczucie w moim sercu. Dodatkowo trzeba też dodać, że twórcy nie oddali rzeczywistości w szarych ponurych barwach, ale postarali się o plastyczność przedstawionego w tym anime świata. Obok współczesnej Japonii wyposażonej we wszelkiego typu najnowsza technologię, istnieje świat, gdzie bogowie i mity nadal pozostają żywi w pamięci, dzięki tym, którzy o nich pamiętają. Niesamowicie urzekło mnie jak zgrabnie i płynnie przeplatają się obydwa te światy, bo to tylko sprawiło, że mój zachwyt tym anime wzrósł jeszcze bardziej.

Anime zostało wyprodukowane w 2014 roku, jest to więc jedna z nowszych produkcji i jak przystało na nowoczesną technologię,grafika prezentuje się na bardzo dobrym poziomie. Nie jestem jakoś specjalnie uprzedzona co do kreski sprzed dziesięciu lat, jednak mam też swoje wymagania, które Noragami w zupełności spełnia. Anime jest bardzo rozbudowane pod względem kolorystycznym, wszystko jest niezwykle barwne i żywe, a najmniejsze detale dopracowane. Dzięki bogatej palecie barw, niemożliwym jest by anime wprawiło widza w ponury, smutny czy melancholijny nastrój. Bardzo cieszy mnie fakt, że Noragami ma do zaoferowania znacznie więcej niż ponure odcienie szarości, tym samym nie wpędza w melancholijny nastrój, a jedynie świetnie podkreśla humor tego anime. To samo tyczy się też postaci, gdyż każda z nich ma z góry zagwarantowany unikatowy wygląd, dzięki temu można łatwo odróżnić od siebie poszczególnych bohaterów. Nie mam tutaj na myśli tylko i wyłącznie, wyróżniającego się ubioru, ale również szczegóły takie jak same twarze i ich mimika. A na szczególną uwagę zasługują oczy, które moim zdaniem świetnie odzwierciedlają charakter danej postaci. Noragami ma także do zaoferowania rewelacyjną i płynną animację, która przy niemal każdej scenie skupia na sobie wzrok widza. Walki prezentują się znakomicie, zwłaszcza jeśli chodzi o ich dynamikę i budowanie napięcia. Jednak spokojniejsze sceny, te humorystyczne również cieszą oko.

Bohaterowie Noragami to jedna z barwniejszych grup postaci, z jakimi dotychczas w anime miałam do czynienia. Każdy z bohaterów ma oryginalną osobowość, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, ze to anime naprawdę może poszczycić się swoją oryginalnością. Co jeszcze bardziej mi się w tym anime spodobało, to fakt, że wydarzenia jakie miały miejsce w serii odcisnęły swoje piętno na bohaterach podkreślając tym samym dynamikę postaci. Noragami to anime tak pozytywne, że pokochałam w niej absolutnie wszystkie postacie i naprawdę nie sposób nie odnaleźć tu swojego ulubionego bohatera zarówno wśród postaci pierwszoplanowych, jak i tych pobocznych,a tym co tak przyciąga do postaci jest właśnie ich różnorodność charakterów, które tak na dobrą sprawę przez niemal całe anime ulegają przemianom. Jedynym wyjątkiem od tej reguły jest Hiyori, która praktycznie przez cały zarówno pierwszy jak i drugi sezon nie zmieniła się w nawet najmniejszym stopniu. Przez całą serię byłą tą samą dziewczyną, odważną i życzliwą, kochającą sztuki walki. Właśnie ten fakt, że Hiyori pozostała bez zmienna na tle otaczających ją wydarzeń czyni tą postać na swój sposób ciekawą. Jestem pewna, że Noragami to jedna z tych serii, które z pewnością kiedyś powtórzę, choćby po to, aby jeszcze raz spotkać się z jego bohaterami.

Podsumowując, Noragami to świetne anim, jednak z pewnością nie na tyle by określić je jako wybitne. To po prostu lekka i niezwykle przyjemna seria, która nie nudzi, ale pozwala się przyjemnie odprężyć po ciężkim lub gorszym dniu. Uważam, że jest to jedna z tych serii, z którą warto się zapoznać chociażby ze względu na wymienione przeze mnie walory; wartka akcja, lekki i humorystyczny klimat, a także świetni bohaterowie sprawią, że podczas oglądania w oczy z pewnością nie zajrzy nuda czy brak zainteresowania. Polecam serdecznie!

Moja ocena:7/10 :)


Czytaj dalej »
on 03 września 0
Podziel się!
Etykiety
anime, fantasy, współczesność
Nowsze posty
Starsze posty

02 września

"Muza Koszmarów"- Laini Taylor


Jeśli czytaliście moją opinię o "Marzycielu", to doskonale wiecie, jak bardzo byłam tą książką oczarowana. Przyznam jednak, że choć byłam bardzo ciekawa dalszych losów jej bohaterów i nie mogłam doczekać się kontynuacji, to jednak miałam pewne obawy przed sięgnięciem po "Muzę Koszmarów". A przede wszystkim bałam się tego, że drugi tom okaże się dla mnie rozczarowaniem i zwyczajnie jakością nie będzie dorównywał swojemu poprzednikowi, jak się okazało, słusznie, gdyż autorka wprowadziła pewne elementy, których bym sobie nie życzyła. Dlatego też cieszę się, że powstrzymałam się od nagłych zachwytów i nieco powściągnęłam swój entuzjazm podczas lektury "Muzy Koszmarów", gdyż dzięki temu mogłam odłożyć tą lekturę na półkę będąc z niej bardzo zadowoloną.

NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:
Kiedy Lazlo odkrył prawdę o samym sobie nie zdawał sobie sprawy jak trudny wybór postawi przed nim los boga. Minya pragnie wojny, pragnie zemsty, ale aby tego dokonać potrzebuje siły Lazla. Dlatego stawia mu ultimatum, wybór, którego dokonanie jest niemożliwe: albo ocali ukochaną Sarai albo też pozwoli zginąć wszystkim mieszkańcom Szlochu. Olbrzymia cytadela skrywa tajemnice, które dawno zostały pogrzebane, sekrety, które nie powinny ujrzeć światła dziennego. Otwarcie tajemniczych drzwi sprowadza do świata Zeru nowych przybyszów, jednak pojawia się pytanie kim oni tak naprawdę są, przyjaciółmi czy może wrogami?

Jak wcześniej pisałam moje obawy, co do kontynuacji "Marzyciela" były w pełni uzasadnione. I choć odłożyłam tą książkę będąc z niej zadowolona, to jednak nie mogłam pozbyć się uczucia zawodu i pewnego niesmaku, jaki się we mnie zagnieździł podczas czytania. Okazało się bowiem, że autorka owszem wprowadziła kilka drobnych nowych elementów, które miały za zadnie urozmaicić fabułę książki, to jednak praktycznie nie dowidziałam się niczego, co by mnie jakoś specjalnie zaskoczyło, a jeśli już to w negatywną stronę wywołując niesmak i frustrację. Ostatecznie "Muza Koszmarów" okazała się po prostu zwieńczeniem losów bohaterów, jednak zdecydowanie nie była to lektura tak świetna jak jej poprzedniczka. Naprawdę bardzo nie chciałabym krytykować tej książki, gdyż, co prawda znalazłam w "Muzie" sporo wad, ale znalazłam także zalety, które były na tyle mocne, że znajdowałam w sobie ochotę, aby dobrnąć do końca i poznać w jaki sposób ta historia się zakończy.

Po zaskakującym i emocjonującym zakończeniu tomu pierwszego, miałam głęboką nadzieję, że autorka dostarczy mi takich samych emocji podczas czytania "Muzy", jednak tak się nie stało. Żałuję, że muszę to przyznać, ale w przypadku "Muzy Koszmarów" fabuła okazała się być po prostu niedopracowana. Podczas czytania wielokrotnie miałam wrażenie, że tak naprawdę nic się nie dzieje, a strony zapełniają wyłącznie dialogi, próby negocjacji na temat wojny i przemyślenia bohaterów książki. Brakowało mi jakiegoś napięcia, otoczki tajemnicy, ekscytacji, a przede wszystkim zadowolenia takiego, jakie odczuwałam podczas "Marzyciela". Potrzeba było naprawdę sporo czasu, bo aż ponad 200 stron, bym mogła w jakiś sposób zaangażować się w lekturę, a gdy już mi się to udało i zaczęłam odczuwać coś na kształt ekscytacji, autorka zrobiła coś czego się kompletnie nie spodziewałam i co gorsze, zaplanowany przez nią obrót spraw kompletnie nie przypadł mi do gustu. Z natury jestem osobą ciekawą, gdyż nawet gdy fabuła rozwinęła się w kierunku, który mi się kompletnie nie spodobał, byłam zdeterminowana do tego stopnia, aby przekonać się co ostatecznie stanie się z bohaterami. W pewien sposób wydarzenia towarzyszące zakończeniu, jak i samo zakończenie wydobyły ze mnie taką radość, jaką odczuwałam podczas czytania "Marzyciela" i utwierdziły mnie w przekonaniu, że dla takiego zakończenia, jakie zaoferowała mi autorka było warto tyle się namęczyć.

Chyba najlepszą rzeczą w tej książce jest to, że akcja rozpoczyna się dokładnie w momencie zakończenia tomu pierwszego, dzięki temu nie ma potrzeby przypominać sobie tego, co wydarzyło się wcześniej. Wielka szkoda, że z akcją w tej książce było tak samo jak z fabułą, co oznacza, że niemal przez całą powieść tak naprawdę nie działo się nic wartego poświęcenia większej uwagi, przez co wynudziłam się naprawdę nie mało. Spodziewałam się, że w książce pojawi się cała masa wydarzeń, które sprawią, że akcja będzie dosłownie kipieć od nadmiaru emocji. Tymczasem autorka postarała się tylko o jedno wydarzenie, które, co prawda zaskoczyło mnie, jednak jak pisałam wcześniej, nie był to taki obrót spraw, jakiego oczekiwałam i z tego powodu jestem nieco rozczarowana ta książką.
"Życzenia nie spełniają się od tak. To tylko kółeczka, które malujesz wokół tego, czego pragniesz. Trafić do celu musisz już sama."
Aspektem, który okazał się tak samo dopracowany jak w "Marzycielu" był zdecydowanie klimat tej powieści. Wszystko w tej książce wydawało mi się być magiczne i nieprawdopodobne do tego stopnia, że miałam wręcz wrażenie jakbym śniła cudowny bajkowy sen. Słowo, które ciśnie mi się na usta, aby jak najlepiej oddać klimat tej książki to baśń, baśń w swojej najczystszej postaci. Zdecydowanie tym, czego autorce nie można odmówić jest umiejętność tkania prawdziwie zaczarowanego klimatu. W książce co rusz pojawiają się tajemnicze istoty nie będące ludźmi- o głównych bohaterach nie zapominając- ożywające kamienne rzeźby, czy też portale prowadzące do innych światów. Ta książka jest po prostu przesiąknięta magią do tego stopnia, że wyrażenia baśń czy fantasy wpasowują się tutaj, jak brakujący element układanki.

Refleksyjne tematy jakie autorka porusza w tej książce są tylko kolejną jej zaletą. Autorka porusza temat konieczności wojny i przeciwstawia jej negocjację, co samo w sobie nie było złym pomysłem, ale próba przedstawiania tego, wypadła po prostu gorzej niż fatalnie. Trudno winić za to bohaterów książki, którzy są jeszcze tak na dobrą sprawę młodymi ludźmi, zbyt młodymi aby podejmować takie decyzje, ale mimo wszystko ucieszyłabym się, gdyby autorka spróbowała inaczej poruszyć ten temat w bardziej racjonalny sposób, zamiast posuwać się do samego 'ględzenia'. Kolejnym tematem, którego już przedstawienie bardzo mi się spodobało było zajrzenie wgłąb siebie, dogłębne przeanalizowanie samego siebie i postawienia sobie pytania o słuszność swoich działań kosztem innych osób. Urzekło nnie jaką wnikliwością musi cechować się autorka, skoro potrafiła w tak dogłębny sposób zaprezentować psychikę przynajmniej niektórych bohaterów, ich lęki, samotność, czy też brak wsparcia.
"Istniało takie słowo z mitologii: „sathaz”. Oznaczało pragnienie posiadania czegoś, co nigdy nie mogło być twoje. Oznaczało bezmyślną, beznadziejną tęsknotę, marzenie ulicznika o byciu królem i pochodziło z opowieści o człowieku, który ukochał księżyc. Lazlo uwielbiał tę historię, lecz teraz ją znienawidził. Mówiła bowiem o pogodzeniu się z niemożliwym, a tego zrobić nie mógł. Gdy Sarai rozwiewała się w jego ramionach, był pewien jednego: musiał z tym walczyć."
Nie można odmówić autorce kunsztu pisarskiego, gdyż język jakim operuje jest prawie tak samo niezwykły i plastyczny jak klimat tej książki. Świadczą o tym wnikliwa analiza psychologiczna bohaterów, jak również wykreowany przez autorkę klimat. Wszystko to pokazuje ogromną wrażliwość autorki i  sprawia, że czytanie pomimo wolno rozwijającej się akcji, staje się przyjemniejsze. Jetem pełna podziwu dla kwiecistego i niezwykle barwnego języka autorki, który niewątpliwie pokazuje jej pisarski talent.

O głównych bohaterach tej książki wypowiedziałam się już w recenzji "Marzyciela" i szczerze powiedziawszy mój stosunek do nich nie uległ większej zmianie, nadal uwielbiam tych bohaterów i po tym tomie, chyba jeszcze bardziej niż to możliwe. Nadal są to postacie bardzo barwne i mimo swoich nadprzyrodzonych zdolności bardzo realistyczne, a wręcz powiedziałabym ludzkie, zwłaszcza po tak dogłębnej analizie ich charakterów, jaką zaserwowała mi autorka. W "Muzie koszmarów" pojawiły się też nowe postacie i mój stosunek zwłaszcza do jednej z nich, Novy, nie był szczególnie pozytywny. Już dawno nie spotkałam się z bohaterką, której mogłabym tak bardzo nie polubić jak Novy. To najbardziej egotystyczna i wkurzająca postać, z jaką kiedykolwiek miałam do czynienia. Już na samo jej pojawienie się, dosłownie traciłam ochotę do dalszej lektury.

Podsumowując pomimo wad, które w tej recenzji przedstawiłam, to jednak książkę oceniam bardzo pozytywnie. I choć nie jest ona tak dobra jak "Marzyciel" to jednak zasługuje na swoją ocenę, gdyż w pewien sposób jest to książka wyjątkowa. Bo przyznam szczerze, że gdybym nie doszukała się zalet w tej książce, to te 5 gwiazdek, które jej wystawiłam zwyczajnie nie miałoby racji bytu. Bardzo cieszy mnie fakt, że autorka zakończyła tą historię w taki sposób, gdyż moim zdaniem jest on w pełni satysfakcjonujący.
"Muza Koszmarów" to lektura nieporównywalnie gorsza od "Marzyciela" jednak doskonale się sprawdzi jako odskocznia od ponurej rzeczywistości w deszczowy dzień. Dla miłośników powieści wysokich lotów okaże się doskonałym wyborem ze względu na piękno i kunszt języka. Miłośnicy fantasy znajdą tutaj swój własny świat i dosłownie w nim zatoną. Ostrzegam jednak, nie nastawiajcie się na to, że "Muza" będzie lepsza od swojej poprzedniczki, oszczędzicie sobie gorzkiego zawodu.
Moja ocena:5/10.

Czytaj dalej »
on 02 września 0
Podziel się!
Etykiety
fantasy, postapo
Nowsze posty
Starsze posty
Nowsze posty Starsze posty Strona główna
Subskrybuj: Posty (Atom)

O AUTORCE

O AUTORCE
26 - letnia Magister Polonistyki-Literaturoznawstwa. Z zamiłowania książkoholiczka, literaturoznawczyni i blogerka, rysowniczka, a także miłośniczka języków obcych i azjatyckich dram. Kto wie, może i w przyszłości także pisarka? Możliwości jest mnóstwo! :) Aktualnie spełnia się dziennikarsko pracując w redakcji WUJ-a oraz redaktorsko współpracując z Wydawnictwami ZNAK oraz Moc Media. Przyszła bibliotekoznawczyni i arteterapeutka, która uczy się języka migowego.

Cytat, określający mnie chyba najlepiej

Cytat, określający mnie chyba najlepiej

TERAZ CZYTAM

TERAZ CZYTAM
Osobliwy dar Vanilii Bourbon

W tym roku chcę przeczytać...

W tym roku chcę przeczytać...
#Wyzwanie LC 2025#

Recenzje/Wpisy planowo

*01.06 - "Opiekunka marzeń", Agnieszka Krawczyk * 01.06 - podsumowanie czytelnicze półrocza 2025 i plany na czerwiec 2025 *02.06 - "Wstawaj Alicja", Dorota Chęć [wieczór] *03.06 - "Żywe serce", Piotr Pawlukiewicz [wieczór] *04.06 - "Studium zatracenia", Ava Reid [wieczór] *05.06 - "Burza", Sunya Mara [wieczór] Następne tytuły wpisów podam niebawem! :)

Znajdź mnie!

  • Lubimy Czytać
  • Strona na facebooku
  • Twitter
  • Instagram

Szukaj na tym blogu

Statystyka

Subskrybuj

Posty
Atom
Posty
Komentarze
Atom
Komentarze

Obserwatorzy

Popularny post

  • Kącik serialowy: Moon Lovers: Scarlet Heart Reyo- magia księżyca
    Tytuł oryginalny:   달의 연인 – 보보경심 려 Tytuł (latynizacja):   Dalui Yeonin – Bobogyungsim Ryeo Tytuł (alternatywny):  Time Slip: Rye...
  • Kącik serialowy: Goblin, Guardian: The Lonely and Great God- potęga przeznaczenia
    Tytuł oryginalny:   도깨비 Tytuł (latynizacja):   Dokkaebi Tytuł (alternatywny):  Goblin: The Lonely and Great God Gatunek:   fantasy, m...
  • "Shinsekai Yori"- Yuusuke Kishi
    tytuł oryginału: 新世界より tłumaczenie: Z Nowego Świata wydawnictwo:  Kōdansha data wydania: 23 stycznia 2008 liczba stron:870 sło...

Archiwum

  • ►  2025 (9)
    • ►  cze 2025 (2)
    • ►  kwi 2025 (1)
    • ►  mar 2025 (4)
    • ►  lut 2025 (2)
  • ►  2024 (11)
    • ►  gru 2024 (1)
    • ►  lis 2024 (1)
    • ►  lip 2024 (1)
    • ►  cze 2024 (1)
    • ►  maj 2024 (2)
    • ►  kwi 2024 (2)
    • ►  mar 2024 (1)
    • ►  sty 2024 (2)
  • ►  2023 (31)
    • ►  gru 2023 (2)
    • ►  lis 2023 (2)
    • ►  paź 2023 (4)
    • ►  wrz 2023 (3)
    • ►  sie 2023 (3)
    • ►  lip 2023 (3)
    • ►  maj 2023 (2)
    • ►  kwi 2023 (1)
    • ►  mar 2023 (5)
    • ►  lut 2023 (5)
    • ►  sty 2023 (1)
  • ►  2022 (46)
    • ►  gru 2022 (5)
    • ►  lis 2022 (4)
    • ►  paź 2022 (4)
    • ►  wrz 2022 (5)
    • ►  sie 2022 (6)
    • ►  lip 2022 (6)
    • ►  cze 2022 (1)
    • ►  maj 2022 (3)
    • ►  kwi 2022 (3)
    • ►  mar 2022 (5)
    • ►  lut 2022 (2)
    • ►  sty 2022 (2)
  • ►  2021 (38)
    • ►  gru 2021 (2)
    • ►  lis 2021 (4)
    • ►  paź 2021 (3)
    • ►  wrz 2021 (3)
    • ►  sie 2021 (4)
    • ►  lip 2021 (4)
    • ►  cze 2021 (1)
    • ►  maj 2021 (2)
    • ►  kwi 2021 (2)
    • ►  mar 2021 (2)
    • ►  lut 2021 (6)
    • ►  sty 2021 (5)
  • ►  2020 (49)
    • ►  gru 2020 (3)
    • ►  lis 2020 (2)
    • ►  paź 2020 (4)
    • ►  wrz 2020 (4)
    • ►  sie 2020 (6)
    • ►  lip 2020 (5)
    • ►  cze 2020 (3)
    • ►  maj 2020 (2)
    • ►  kwi 2020 (5)
    • ►  mar 2020 (5)
    • ►  lut 2020 (6)
    • ►  sty 2020 (4)
  • ▼  2019 (66)
    • ►  gru 2019 (6)
    • ►  lis 2019 (4)
    • ►  paź 2019 (5)
    • ▼  wrz 2019 (9)
      • "Malfetto.Drużyna Róży"- Marie Lu
      • "Aleo.Burza na Północy"- Tomasz Miękina
      • "Czarodziejka"- Agnieszka Płoszaj
      • "Gwiazd naszych wina" - John Green
      • "Z ciszy"- Martyna Senator
      • "W pierścieniu ognia"-Suzanne Collins
      • Kącik serialowy: NORAGAMI
      • "Muza Koszmarów"- Laini Taylor
      • PODSUMOWANIE SIERPNIA 2019
    • ►  sie 2019 (9)
    • ►  lip 2019 (6)
    • ►  cze 2019 (5)
    • ►  maj 2019 (6)
    • ►  kwi 2019 (2)
    • ►  mar 2019 (3)
    • ►  lut 2019 (5)
    • ►  sty 2019 (6)
  • ►  2018 (59)
    • ►  gru 2018 (5)
    • ►  lis 2018 (5)
    • ►  paź 2018 (7)
    • ►  wrz 2018 (9)
    • ►  sie 2018 (7)
    • ►  lip 2018 (3)
    • ►  cze 2018 (8)
    • ►  maj 2018 (2)
    • ►  kwi 2018 (2)
    • ►  mar 2018 (3)
    • ►  lut 2018 (3)
    • ►  sty 2018 (5)
  • ►  2017 (5)
    • ►  gru 2017 (4)
    • ►  lis 2017 (1)

Polecany post

Podsumowanie okresu styczeń-maj 2025 i plany na czerwiec

Napisz do mnie w sprawie recenzji/artykułu/wywiadu :)

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

Etykiety

Japonia (13) King (3) Murakami (6) PLOTKARA (3) Zafon (5) anime (3) arabia (1) autobiografia (5) baśnie (22) dla nastolatków (23) drama (5) fantasy (64) historyczne (32) holocaust (1) klasyk (22) klasyka dla nastolatków (11) klasyka dziecięca (2) komedia- czarny humor (12) kultura słowiańska (5) medyczne (5) mit (3) miłość (38) obyczajowe (115) podsumowanie (74) postapo (23) psychologia (30) psychologiczne (47) romans (53) science-fiction (23) stosik książkowy (29) sztuka (4) tag (2) thiller (26) thriller (14) wojna (9) współczesność (100) zapowiedz (27) zwierzęta (3) świat komiksu (1) święta (5)

Prawa Autorskie

Zabraniam kopiowania MOICH tekstów i zdjęć bez uprzedniego zezwolenia.

Ustawa z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych za kradzież tekstów, czy zdjęć bez upoważnienia autora przewiduje karę pozbawienia wolności do lat 2-ch i/grzywnę.

Bardzo proszę o uszanowanie mojej pracy.

Obsługiwane przez usługę Blogger.
Ⓒ 2018 Z Dziennika Książkoholiczki. Design created with by: Brand & Blogger. All rights reserved.