Jeśli czytaliście moją opinię o "Marzycielu", to doskonale wiecie, jak bardzo byłam tą książką oczarowana. Przyznam jednak, że choć byłam bardzo ciekawa dalszych losów jej bohaterów i nie mogłam doczekać się kontynuacji, to jednak miałam pewne obawy przed sięgnięciem po "Muzę Koszmarów". A przede wszystkim bałam się tego, że drugi tom okaże się dla mnie rozczarowaniem i zwyczajnie jakością nie będzie dorównywał swojemu poprzednikowi, jak się okazało, słusznie, gdyż autorka wprowadziła pewne elementy, których bym sobie nie życzyła. Dlatego też cieszę się, że powstrzymałam się od nagłych zachwytów i nieco powściągnęłam swój entuzjazm podczas lektury "Muzy Koszmarów", gdyż dzięki temu mogłam odłożyć tą lekturę na półkę będąc z niej bardzo zadowoloną.

NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:
Kiedy Lazlo odkrył prawdę o samym sobie nie zdawał sobie sprawy jak trudny wybór postawi przed nim los boga. Minya pragnie wojny, pragnie zemsty, ale aby tego dokonać potrzebuje siły Lazla. Dlatego stawia mu ultimatum, wybór, którego dokonanie jest niemożliwe: albo ocali ukochaną Sarai albo też pozwoli zginąć wszystkim mieszkańcom Szlochu. Olbrzymia cytadela skrywa tajemnice, które dawno zostały pogrzebane, sekrety, które nie powinny ujrzeć światła dziennego. Otwarcie tajemniczych drzwi sprowadza do świata Zeru nowych przybyszów, jednak pojawia się pytanie kim oni tak naprawdę są, przyjaciółmi czy może wrogami?

Jak wcześniej pisałam moje obawy, co do kontynuacji "Marzyciela" były w pełni uzasadnione. I choć odłożyłam tą książkę będąc z niej zadowolona, to jednak nie mogłam pozbyć się uczucia zawodu i pewnego niesmaku, jaki się we mnie zagnieździł podczas czytania. Okazało się bowiem, że autorka owszem wprowadziła kilka drobnych nowych elementów, które miały za zadnie urozmaicić fabułę książki, to jednak praktycznie nie dowidziałam się niczego, co by mnie jakoś specjalnie zaskoczyło, a jeśli już to w negatywną stronę wywołując niesmak i frustrację. Ostatecznie "Muza Koszmarów" okazała się po prostu zwieńczeniem losów bohaterów, jednak zdecydowanie nie była to lektura tak świetna jak jej poprzedniczka. Naprawdę bardzo nie chciałabym krytykować tej książki, gdyż, co prawda znalazłam w "Muzie" sporo wad, ale znalazłam także zalety, które były na tyle mocne, że znajdowałam w sobie ochotę, aby dobrnąć do końca i poznać w jaki sposób ta historia się zakończy.

Po zaskakującym i emocjonującym zakończeniu tomu pierwszego, miałam głęboką nadzieję, że autorka dostarczy mi takich samych emocji podczas czytania "Muzy", jednak tak się nie stało. Żałuję, że muszę to przyznać, ale w przypadku "Muzy Koszmarów" fabuła okazała się być po prostu niedopracowana. Podczas czytania wielokrotnie miałam wrażenie, że tak naprawdę nic się nie dzieje, a strony zapełniają wyłącznie dialogi, próby negocjacji na temat wojny i przemyślenia bohaterów książki. Brakowało mi jakiegoś napięcia, otoczki tajemnicy, ekscytacji, a przede wszystkim zadowolenia takiego, jakie odczuwałam podczas "Marzyciela". Potrzeba było naprawdę sporo czasu, bo aż ponad 200 stron, bym mogła w jakiś sposób zaangażować się w lekturę, a gdy już mi się to udało i zaczęłam odczuwać coś na kształt ekscytacji, autorka zrobiła coś czego się kompletnie nie spodziewałam i co gorsze, zaplanowany przez nią obrót spraw kompletnie nie przypadł mi do gustu. Z natury jestem osobą ciekawą, gdyż nawet gdy fabuła rozwinęła się w kierunku, który mi się kompletnie nie spodobał, byłam zdeterminowana do tego stopnia, aby przekonać się co ostatecznie stanie się z bohaterami. W pewien sposób wydarzenia towarzyszące zakończeniu, jak i samo zakończenie wydobyły ze mnie taką radość, jaką odczuwałam podczas czytania "Marzyciela" i utwierdziły mnie w przekonaniu, że dla takiego zakończenia, jakie zaoferowała mi autorka było warto tyle się namęczyć.

Chyba najlepszą rzeczą w tej książce jest to, że akcja rozpoczyna się dokładnie w momencie zakończenia tomu pierwszego, dzięki temu nie ma potrzeby przypominać sobie tego, co wydarzyło się wcześniej. Wielka szkoda, że z akcją w tej książce było tak samo jak z fabułą, co oznacza, że niemal przez całą powieść tak naprawdę nie działo się nic wartego poświęcenia większej uwagi, przez co wynudziłam się naprawdę nie mało. Spodziewałam się, że w książce pojawi się cała masa wydarzeń, które sprawią, że akcja będzie dosłownie kipieć od nadmiaru emocji. Tymczasem autorka postarała się tylko o jedno wydarzenie, które, co prawda zaskoczyło mnie, jednak jak pisałam wcześniej, nie był to taki obrót spraw, jakiego oczekiwałam i z tego powodu jestem nieco rozczarowana ta książką.
"Życzenia nie spełniają się od tak. To tylko kółeczka, które malujesz wokół tego, czego pragniesz. Trafić do celu musisz już sama."
Aspektem, który okazał się tak samo dopracowany jak w "Marzycielu" był zdecydowanie klimat tej powieści. Wszystko w tej książce wydawało mi się być magiczne i nieprawdopodobne do tego stopnia, że miałam wręcz wrażenie jakbym śniła cudowny bajkowy sen. Słowo, które ciśnie mi się na usta, aby jak najlepiej oddać klimat tej książki to baśń, baśń w swojej najczystszej postaci. Zdecydowanie tym, czego autorce nie można odmówić jest umiejętność tkania prawdziwie zaczarowanego klimatu. W książce co rusz pojawiają się tajemnicze istoty nie będące ludźmi- o głównych bohaterach nie zapominając- ożywające kamienne rzeźby, czy też portale prowadzące do innych światów. Ta książka jest po prostu przesiąknięta magią do tego stopnia, że wyrażenia baśń czy fantasy wpasowują się tutaj, jak brakujący element układanki.

Refleksyjne tematy jakie autorka porusza w tej książce są tylko kolejną jej zaletą. Autorka porusza temat konieczności wojny i przeciwstawia jej negocjację, co samo w sobie nie było złym pomysłem, ale próba przedstawiania tego, wypadła po prostu gorzej niż fatalnie. Trudno winić za to bohaterów książki, którzy są jeszcze tak na dobrą sprawę młodymi ludźmi, zbyt młodymi aby podejmować takie decyzje, ale mimo wszystko ucieszyłabym się, gdyby autorka spróbowała inaczej poruszyć ten temat w bardziej racjonalny sposób, zamiast posuwać się do samego 'ględzenia'. Kolejnym tematem, którego już przedstawienie bardzo mi się spodobało było zajrzenie wgłąb siebie, dogłębne przeanalizowanie samego siebie i postawienia sobie pytania o słuszność swoich działań kosztem innych osób. Urzekło nnie jaką wnikliwością musi cechować się autorka, skoro potrafiła w tak dogłębny sposób zaprezentować psychikę przynajmniej niektórych bohaterów, ich lęki, samotność, czy też brak wsparcia.
"Istniało takie słowo z mitologii: „sathaz”. Oznaczało pragnienie posiadania czegoś, co nigdy nie mogło być twoje. Oznaczało bezmyślną, beznadziejną tęsknotę, marzenie ulicznika o byciu królem i pochodziło z opowieści o człowieku, który ukochał księżyc. Lazlo uwielbiał tę historię, lecz teraz ją znienawidził. Mówiła bowiem o pogodzeniu się z niemożliwym, a tego zrobić nie mógł. Gdy Sarai rozwiewała się w jego ramionach, był pewien jednego: musiał z tym walczyć."
Nie można odmówić autorce kunsztu pisarskiego, gdyż język jakim operuje jest prawie tak samo niezwykły i plastyczny jak klimat tej książki. Świadczą o tym wnikliwa analiza psychologiczna bohaterów, jak również wykreowany przez autorkę klimat. Wszystko to pokazuje ogromną wrażliwość autorki i  sprawia, że czytanie pomimo wolno rozwijającej się akcji, staje się przyjemniejsze. Jetem pełna podziwu dla kwiecistego i niezwykle barwnego języka autorki, który niewątpliwie pokazuje jej pisarski talent.

O głównych bohaterach tej książki wypowiedziałam się już w recenzji "Marzyciela" i szczerze powiedziawszy mój stosunek do nich nie uległ większej zmianie, nadal uwielbiam tych bohaterów i po tym tomie, chyba jeszcze bardziej niż to możliwe. Nadal są to postacie bardzo barwne i mimo swoich nadprzyrodzonych zdolności bardzo realistyczne, a wręcz powiedziałabym ludzkie, zwłaszcza po tak dogłębnej analizie ich charakterów, jaką zaserwowała mi autorka. W "Muzie koszmarów" pojawiły się też nowe postacie i mój stosunek zwłaszcza do jednej z nich, Novy, nie był szczególnie pozytywny. Już dawno nie spotkałam się z bohaterką, której mogłabym tak bardzo nie polubić jak Novy. To najbardziej egotystyczna i wkurzająca postać, z jaką kiedykolwiek miałam do czynienia. Już na samo jej pojawienie się, dosłownie traciłam ochotę do dalszej lektury.

Podsumowując pomimo wad, które w tej recenzji przedstawiłam, to jednak książkę oceniam bardzo pozytywnie. I choć nie jest ona tak dobra jak "Marzyciel" to jednak zasługuje na swoją ocenę, gdyż w pewien sposób jest to książka wyjątkowa. Bo przyznam szczerze, że gdybym nie doszukała się zalet w tej książce, to te 5 gwiazdek, które jej wystawiłam zwyczajnie nie miałoby racji bytu. Bardzo cieszy mnie fakt, że autorka zakończyła tą historię w taki sposób, gdyż moim zdaniem jest on w pełni satysfakcjonujący.
"Muza Koszmarów" to lektura nieporównywalnie gorsza od "Marzyciela" jednak doskonale się sprawdzi jako odskocznia od ponurej rzeczywistości w deszczowy dzień. Dla miłośników powieści wysokich lotów okaże się doskonałym wyborem ze względu na piękno i kunszt języka. Miłośnicy fantasy znajdą tutaj swój własny świat i dosłownie w nim zatoną. Ostrzegam jednak, nie nastawiajcie się na to, że "Muza" będzie lepsza od swojej poprzedniczki, oszczędzicie sobie gorzkiego zawodu.
Moja ocena:5/10.

Brak komentarzy: