Z Dziennika Książkoholiczki

Strony

  • Strona główna
  • O mnie
  • KSIĄŻKI
  • Kącik serialowy
  • ZESTAWIENIA
  • Kontakt i Współpraca

28 lutego

5 miniseriali, jakie ostatnio obejrzałam

 
Luty ma się już ku końcowi, co oznacza koniec sesji i kolejne, nowe zajęcia na uczelni w letnim semestrze. Starając się wykorzystać luty nie tylko jako czas pilnej nauki na egzaminy, ale również jako pewnego rodzaju czas odpoczynku, obejrzałam kilka miniseriali, o których będzie w dzisiejszym wpisie. Przyznam szczerze, że nie wszystkie te pozycje spełniły moje oczekiwania, a niektóre okazały się być pozytywnie zaskakujące, zaś wobec innych odczuwam lekki niedosyt.

NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:

  • GIRI HAJI

Giri Haji to pierwszy miniserial, jaki obejrzałam w lutym, kiedy to rozpoczynałam swoją przygodę z miesięcznymi "miniówkami". W zasadzie po dość intrygującym zwiastunie, jaki zaoferował mi Netflix, spodziewałam się nieco innej historii, niemniej było to zaskoczenie jak najbardziej pozytywne, choć znając mnie, znajdzie się kilka mankamentów, które budziły moją irytację podczas oglądania tego ośmioodcinkowego serialu.

Tym, za co koniecznie muszę przyznać ogromnego plusa, jest z pewnością pełna intryg i niespodzianek niebanalna fabuła. Serial opowiada historię tokijskiego policjanta, który wyrusza do Londynu odnaleźć brata uznanego za zmarłego. Historia okazuje się być znacznie mocniej zawikłana niż główny bohater na początku przypuszcza, rozpoczynając od tego, że rzekomo martwy brat pełnił rolę silnej figury w rękach mafijnego gangu-japońskiej yakuzy. 

Urzekło mnie to, jak z pozoru dość prosta historia w kolejnych odcinkach pokazuje swoje drugie dno, a poszczególne wątki poboczne stopniowo się zapętlają. Ciężko bowiem było jednoznacznie oceniać działania poszczególnych bohaterów mając świadomość drugiej strony monety. Jak wspominałam, w tym dość krótkim, bo zaledwie ośmioodcinkowym minierialu pojawia się szereg wątków pobocznych, które nieustannie ze sobą rezonują, bowiem z pozoru błahe wydarzenie wywołuje lawinę kolejnych niosących ze sobą znacznie poważniejsze konsekwencje.

Kolejnym olbrzymim walorem tej serii, jest wspaniale wykreowana akcja, praktycznie o żadnym odcinku nie mogłabym powiedzieć, że był miałkiej jakości, wręcz przeciwnie. Po każdym kolejnym odcinku, pozostawałam z pewną niewiadomą, aczkolwiek intrygującą kwestią, której rozwiązania się następnie spodziewałam. Giri Haji możnaby spokojnie porównać do klasycznego Sherlocka Holmsa, jednak w znacznie bardziej mrocznym i krwawszym wydaniu,

Giri Haji to niebanalna seria, której warto poświęcić chwilę skupienia, jednakże mimo iż doceniam walor "efektu domino", jaki twórcy w tym serialu zamieścili, mocno brakowało mi konkretnego zakończenia serii. W zamyśle twórców, niejednoznaczne zakończenie, a przy tym pozostawienie wielu kwestii otwartych, miało zapewne wzbudzić zachwyt, we mnie jednak wzbudziło niechęć. W przypadku innego serialu, taki obrót sprawy uznałabym za niezwykle obiecujący, jednak Giri Haji to seria, która zdecydowanie zasługuje na zakończenie.

  • GAMBIT KRÓLOWEJ

O Gambicie królowej pisałam szerzej już wcześniej <tutaj>, jednak ponieważ była to recenzja książki, uznałam, że warto by dodać kilka słów odnośnie serialu, co w zasadzie raczej nie odbiega od tego, co napisałam odnośnie książki, mianowicie, że jest to niebanalna i świetna historia.

Miniserial przedstawia historię genialnej szachistki, Beth Harmon, która po stracie rodziców zamieszkała w sierocińcu, gdzie odkryła szachy, swoje życiowe powołanie, a także poznała smak uzależnienia. Z biegiem czasu, jako dziewczynka, a później kobieta, Beth wspina się po kolejnych szczeblach szachowej kariery niestrudzenie wędrując po tytuł królowej.

Od obejrzenia serialu i sięgnięcia po książkę minęło już trochę czasu, zatem patrząc z dystansu łatwiej jest mi zdystansować się wobec nich, i dokonać komparatystycznej analizy (a nie zapominajmy, że w końcu na takich studiach jestem :)). Meritum komparatystyczne, które z perspektywy czasu najbardziej rzuca mi się w oczy to ukazanie na jednej płaszczyźnie motywu uzależnienia i pragnienia Beth zostania (arcy)mistrzem szachowym. W książce ta współzależność została ukryta, natomiast w serialu twórcy po mistrzowsku wykorzystali i wyeksponowali ten wątek, tworząc tym samym nie tylko wyraziste tło dla serialu, ale również punkt odniesienia dla samej w sobie kontrastowej postaci Beth, i jej odwiecznego pytania: "jestem szalona, czy może jestem geniuszem?"

Gambit królowej polecam, zarówno jako serial, jak i książkę. Jestem pewna, że miłośnikom niebanalnych kwestii, analitykom i miłośnikom psychologii połączenie obsesji z pasją zagwarantuje znakomitą rozrywkę - ja byłam oczarowana.

  • KALIFAT

Kalifat oczarował mnie obiecującym Netflix'owym zwiastunem, a opinia mojej Przyjaciółki utwierdziła mnie w przekonaniu, że jest to serial, który muszę obejrzeć. Jednakże moje oczekiwania względem tego serialu były zupełnie inne, a to, co otrzymałam nieco odbiegało od tego, czego się spodziewałam.

Serial opowiada historię kilku kobiet: zdesperowanej matki pragnącej chronić swoje dziecko, ambitnej szwedzkiej policjantki i młodej studentki, które zbliża do siebie planowany atak ISIS na Szwecję. Choć jest to główne tło fabuły, w międzyczasie pojawiają się także motywy religijne, zagrożenia płynące ze zbytniej naiwności względem treści internetowych oraz mistrzowskiej manipulacji i umiejętności perswazji, które mogą mieć fatalne skutki.

Na pewno muszę oddać twórcom to, że poziom tragizmu, czy też dramatyzmu osiąga  w tym serialu apogeum i to niejednokrotnie - nie mogłam bowiem wyjść z podziwu nad głupotą działań niektórych bohaterek, czego konsekwencje były później dobitnie stwierdzając, katastrofalne. Napięcie i fabularne spiętrzenie rosło w każdym kolejnym odcinku zachęcając do dalszego oglądania. Ogromnym plusem tego serialu jest również brak zbytniej koloryzacji, a jedynie czysta realność okrutnej rzeczywistości. Kalifat nie upiększa ani nie słodzi, zaś największą lekcją płynącą z tej produkcji jest ostrzeżenie względem dzisiejszej młodzieży, aby nie podejmowali działań pochopnie, nie przyjmowali za pewnik treści słodko płynących z Internetu i wykazywali sceptyzm względem obdarzania zaufaniem pewnych ludzi.

Kalifat niejednokrotnie obudził we mnie irytację, jak pisałam wcześniej pochopnymi działaniami ze strony nastolatków, którzy choć wykształcenie jako takie posiadali, nie umieli jednak patrzeć na świat z dystansu, z kolei nie nauczeni życiowego doświadczenia,  kierowali się pochopnie emocjami i impulsami, a następnie nie potrafili godnie ponieść konsekwencji swoich działań. Przykre to doświadczenie, ale uczy, jak ważna jest rola rodziców w życiu takiego małolata i dobitne wytłumaczenie mu kluczowych kwestii życiowych, i niekonsekwentności pewnych działań, słowem: przyjmowania odpowiedzialności za swoje czyny. Podsumowując Kalifat to z pewnością serial godny polecenia z zastrzeżeniem jednak - dla dojrzałych ludzi.

  • BRIDGERTONOWIE

Bridgertonowie - serial podobnie krótki, jak pozostałe, ale z pewnością o znacznie lżejszej tematyce. Po zdaniu wszystkich egzaminów potrzebowałam właśnie czegoś takiego, lekkiego i przyjemnego miniserialu na odprężenie, a czułam, iż Bridgertonowie mogą mi coś takiego zapewnić - jak się okazało, nie pomyliłam się.

Bridgertonowie to historia o perypetiach miłosnych ósemki rodzeństwa z rodu margrabiów. Sezon pierwszy skupia się na historii Daphne Bridgerton, która będąc już po królewskim debiucie poszukuje kandydata na męża. Aby to osiągnąć wchodzi w układ z księciem Hastings, którego prestiż ma przyciągnąć zalotników do młodej damy. Żadna ze stron nie spodziewa się miłości, która zaczyna rodzić się między nimi.

W zasadzie Bridgertonowie to serial mocno przewidywalny, jednak po sesji potrzebowałam właśnie czegoś takiego. Pomijając oczywistość fabuły względem wątku miłosnego, muszę szczerze docenić grę aktorską, jak również całą oprawę klimatyczną. Realia dziewiętnastowiecznego Londynu zostały bowiem oddane po mistrzowsku, zarówno aspekty pięknych widoków, królewskich bali, mezaliansu społecznego, blichtru i plotek - to "piękne" oblicze wśród śmietanki towarzyskiej Londynu, jak również życie codzienne tamtejszej biedoty. Na olbrzymią pochwałę zasługują również kostiumy - znakomite oddanie ducha tamtejszych czasów.

Bridgertonowie zrobili na mnie bardzo dobre wrażenie, a obietnica kontynuacji sprawia, że niecierpliwie czekam na ciąg dalszy. Całkiem możliwe, iż jeśli historia mnie zachwyci, można spodziewać się recenzji całości, znacznie wykraczającej poza elementy przedstawione w tym zestawieniu.

  • VIOLET EVERGARDEN

Violet Evergarden to ostatni serial, jaki obejrzałam w lutym, a zarazem serial chyba najbardziej spośród nich wyjątkowy, taki, który porusza serce. Przyznam, że do tego serialu miałam dwa podejścia, jednak dopiero za drugim razem byłam na tyle zaangażowana, żeby wciągnąć się w fabułę, nie wspominając o obejrzeniu dodatków w postaci filmu i dodatkowego odcinka specjalnego.

Serial opowiada o młodej kobiecie, Violet, która od dziecka stanowiła tajną broń w działaniach wojennych, jako znakomita zabójczyni. Podczas ostatniej misji Violet straciła ręce oraz najważniejszą dla siebie osobę. Gdy wojna dobiegła końca, kobieta zostaje zatrudniona jako Samozapamiętująca Lalka, której zadaniem jest spisywanie listów oddających ludzkie uczucia. Violet jednakże musi najpierw zrozumieć, czym są ludzkie emocje.

Olbrzymim walorem tego serialu jest nie tylko grafika, która nawiasem mówiąc jest po prostu przepiękna, ale mnogość emocji, jaka w tym serialu zostaje ukazana. Serial prezentuje różnorakie postawy życiowe, różne definicje miłości w niezwykle wymowny i zarazem ciepły sposób. Niesamowitym aspektem jest przemiana Violet, która ostatecznie trafnie ujmuje i przelewa na papier ludzkie uczucia, w pewien sposób samej część z nich przejmując. Zamierzeniem twórców było poruszać serca widza poprzez pokazanie głębokości emocji, jak również ich szerokiej palety, co im się wspaniale udało - niejednokrotnie bowiem byłam wzruszona podczas seansu.

Violet Evergarden to serial, który polecam całym sercem, bowiem jest to niesamowicie ciepła produkcja, jednakże znów, dla dojrzałych widzów. Jestem przekonana, że miłośnicy psychologii, pasjonaci niebanalnych serii, jak również Ci, którzy poszukują poruszającej serii na jeden wieczór będą zachwyceni.


Reasumując dzisiejsze zestawienie, gorąco polecam tą piątkę miniseriali, które pozwolą umilić czas i się odprężyć. Jestem pewna, że każdy znajdzie w tym gronie serial dla siebie. :)

Czytaj dalej »
on 28 lutego 6
Podziel się!
Etykiety
obyczajowe, podsumowanie, zestawienie
Nowsze posty
Starsze posty

18 lutego

"Pacjentka" - Alex Michaelides

Pacjentka już od jakiegoś czasu znacząco przejęła literacki światek, a  nadzwyczaj pochlebne opinie sprawiły, że zapragnęłam się z nią zapoznać. Korzystając z krótkiej, kilkudniowej przerwy między egzaminami w zasadzie pochłonęłam dzieło Alexa Michaelidsa, bowiem Pacjentka wciągnęła mnie bez reszty! Warto było odłożyć czytanie tej powieści nieco w czasie, bo dzięki temu mogłam swobodnie dać się pożreć książce, która naprawdę zasługiwała na tą uwagę.

NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:

Alicia Berenson - ceniona malarka miała trzydzieści trzy lata, kiedy pewnego wieczoru zabiła męża. Od tego czasu zamilkła, a jej jedynym komunikatem był nowo namalowany obraz Alkestis - równie milczący jak ona, wymownie. Kobieta trafiła więc na oddział zamknięty w szpitalu The Grove. Sześć lat później pracy w szpitalu podejmuje się obiecujący psychoterapeuta Theo Faber, zafascynowany milczeniem Alicii. Poznając swoją pacjentkę coraz głębiej, Theo zaczyna zdawać sobie sprawę, jak niebezpiecznie wiele analogii ich łączy.
"Alicia Berenson miała zaledwie trzydzieści trzy lata, kiedy zabiła męża" - już od pierwszego zdania nie opuszczało mnie przeczucie, że to będzie dobra historia, i faktycznie - nie zawiodłam się ani trochę! Już dawno, żadna książka nie wzbudziła we mnie takiej ekscytacji, i to na niemal każdej stronie, do tego stopnia, że pochłonęłam historię Theo i Alicii w niecałe trzy dni. Przyznam, że Pacjentka dosłownie mnie oczarowała i mogę mieć tylko nadzieję, że uda mi się przeczytać więcej takich historii. 

Alex Michaelids wykreował niebanalną fabułę, przeplatając poszczególne rozdziały z perspektywy Theo oraz Alicii w formie pamiętnika. Autor już od samego początku pozwolił sobie namieszać w głowach czytelników nie wskazując bezpośrednio czyja perspektywa ma miejsce w teraźniejszości, budując tym samym świetnie skomponowaną warstwę narracyjną. Co więcej, tematyka Pacjentki również jest niebanalna, bowiem oprócz motywu, który gra pierwsze skrzypce, czyli morderstwa męża Alicii, wplecione zostały również inne motywy: traumatyczne dzieciństwo, więź między psychoterapeutą a pacjentem, a nade wszystko tajemnica wymownego milczenia Alicii. Podczas lektury tej książki ani na chwilę nie opuszczała mnie ekscytacja i ciekawość, czyj głos tej dwójki bohaterów mówi czystą prawdę.

Akcja Pacjentki jest idealnie zsynchronizowana z fabułą, poszczególne wątki i związki między nimi przypominają nieco poszlaki detektywistyczne, które czytelnik musi przetrzeć, aby dojść do prawdy. Jakby tego było mało, właściwa akcja nie zaczyna się wcale od pierwszego zdania, ale czegoś zupełnie innego i niepozornego. Alex Michaelides zdecydowanie zdaje sobie sprawę, nie tylko jak przyciągnąć czytelnika do dobrej lektury, ale także, jak nakłonić go, by przeczytał książkę do końca. Pacjentkę tworzy siec różnych wątków otoczonych płaszczem tajemnicy, a Michaelides doskonale wie, kiedy ujawnić daną kartę. Akcja Pacjentki toczy się gwałtownie szybko, bez chwili wytchnienia, a napięcie nie opuszcza nawet do ostatniej strony, co najlepiej uwydatnia się w tym, iz książka ta została przeze mnie dosłownie pożarta, do tego stopnia byłam nią zaabsorbowana.

Klimat Pacjentki utrzymany jest w nastroju tajemnicy, niepewności i domysłów. Poszczególne wątki ścierają się ze sobą do tego stopnia iż niewiadomo na jakiej właściwie płaszczyźnie rozgrywa się akcja. Głosy Alicii i Theo konkurują ze sobą, wprowadzają zamęt, a ostateczna konkluzja uderza, szokuje i zmusza do pytania: dlaczego. Otwarte zakończenie wzmogło mój apetyt na kolejne książki tego typu, a być może na kontynuację Pacjentki. Być może mająca swoją premierę w czerwcu The Maidens przyniesie mi odpowiedzi na nurtujące mnie pytania.

Język Pacjentki to kolejny olbrzymi walor tej książki - Michaelides nie boi się wrzucać czytelnika na głęboką wodę i utrzymywać go w sferze domysłów. Styl jakim została napisana Pacjentka zdecydowanie zasługuje na miano lekkiego i szybkiego, autor nie marnuje bowiem czasu na dygresje, a skupia się na faktach. W połączeniu z wartką akcją i nieszablonową fabułą, język tej książki idealnie się komponuje, a pozostałe aspekty również zostają tym samym wzbogacone. Błyskotliwy styl i szybkie tempo akcji stanowią idealne połączenie, o czym chyba najlepiej świadczy fakt, że Pacjentka została przeze mnie dosłownie pożarta w niesamowicie krótkim, aczkolwiek pracowitym (sesja!) czasie, tym samym zagwarantowała mi odpoczynek przy dobrej i solidnie wykonanej lekturze.

Zwykle analizując postacie z danego literackiego dzieła pozwalam sobie na obdarowanie kogoś sympatią, czy innymi ciepłymi uczuciami, jednak w przypadku tej książki postaram się zachować postawę obiektywną względem jej bohaterów. Nie sposób zaprzeczyć, że zarówno Theo, jak i Alicia to postacie niesamowicie wyraziste, i intrygujące, a ich niekiedy wymowne działania pozwalają na to, by w każdym z nich Czytelnik zobaczył ułamek siebie. Michelides nie stara się w żaden sposób faworyzować określonej postawy, ale obiektywnie wskazuje, iż każdy człowiek może popełnić błędy w danej sytuacji i nikt nie jest idealny, w czym przyznaję mu całkowitą rację.

Reasumując, Pacjentka to zdecydowanie jedna z najlepszych pozycji, jakie przeczytałam w tym roku (a w zasadzie od jego początku) i bardzo chciałabym, aby pojawiła się kontynuacja albo chociaż sequel wyjaśniający poszczególne niedopowiedziane kwestie. Pacjentka wzbudziła mój szczery zachwyt, zresztą nie bez powodu, pozwalając mi nie tylko oderwać myśli od egzaminów, ale także spędzić czas przy niebanalnej, za to intrygującej lekturze.

Napisałam o Pacjentce już tyle dobrego, że wydaje mi się, iż jedyne, co pozostało to dodać, że naprawdę jest to kawał świetnej literatury, którą każdy szanujący się dojrzały czytelnik powinien przeczytać.
Moja ocena: 10/10 :)

Czytaj dalej »
on 18 lutego 3
Podziel się!
Etykiety
medyczne, obyczajowe, psychologiczne, thriller
Nowsze posty
Starsze posty

17 lutego

"Gambit królowej" - Walter Tevis

Gambit królowej to w ostatnich czasach jeden z najsłynniejszych i najchętniej seriali na Netflixie, do obejrzenia którego nakłoniła mnie Przyjaciółka i jej pozytywne rekomendacje. Wykonana niemal perfekcyjnie ekranizacja sprawiła, że zapragnęłam sięgnąć po pierwowzór w postaci książki autorstwa Waltera Tevisa. Muszę oddać twórcom serialu, iż znakomicie oddali detale powieści i próżno szukać jakichkolwiek niuansów, może poza drobiazgami, które wskazywałyby na pewną rozbieżność między serialem, a książką. Nie ulega jednak wątpliwości, że serial jest możliwie wierną ekranizacją dzieła Tevisa.

NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:

Beth Harmon miała zaledwie 8 lat, kiedy straciła matkę. W miejscowym sierocińcu odkrywa jednak dwie rzeczy, które znacząco wpłynął na jej dorosłe życie - niemalże je definiując - szachy, do których dziewczynka posiada niewiarygodny talent oraz środki odurzające podawane dzieciom w sierocińcu. Gdy dziewczynka została adaptowana, zamiłowanie do szachów bynajmniej nie spadło, a Beth stopniowo wspina się na kolejne szczebla jako wybitna szachistka.
Muszę przyznać, że Gambit królowej to pod wieloma względami zarówno książka, jak i miniserial, dzieła wybitne. Siedmioodcinkowy serial zajął mi nie więcej niż 5 dni, licząca około 400 stron książka dwa dni mniej, a ponieważ zapoznawałam się z książką mniej więcej w tym samym czasie, co oglądałam serial te dwa dzieła świetnie się komponowały, dzięki czemu nie odczuwałam znużenia. Ciężko jednak byłoby mi powiedzieć, które z nich spodobało mi się bardziej - zdecydowanie w większe napięcie obfitował serial, jednak względem pierwowzoru Tevisa również mam ciepłe odczucia.

Fabularnie Walter Tevis bynajmniej nie ogranicza się wyłącznie do szachów, choć zdecydowanie to one grają pierwsze skrzypce, ale podejmuje się również przedstawienia innych wątków, jak kwestia uzależnienia od psychotropów, nieustającej rywalizacji, przyjaźni  oraz pasji, względem której oddanie graniczy z obsesją. Przyznam, iż mnogość wątków w dziele Tevisa, które twórcy serialu uchwycili znakomicie, zachwyca i szokuje zarazem. W Gambicie królowej odbija się cala gama najróżniejszych emocji, zarówno negatywnych, jak i pozytywnych, a przy tym nader ciekawie został wyeksponowany aspekt niezwykle cienkiej granicy pomiędzy geniuszem a szaleństwem, co sprawia, że dzieło to czyta się i ogląda z zapartym tchem.

Akcję Gambitu królowej eksponują przede wszystkim emocje, to one stanowią bowiem siłę napędową dla tej serii, co sprawia, że naprawdę trudno jest się od niego oderwać. Fakt, iż nie są to jedynie pozytywne emocje, tylko potęguje zachwyt, bowiem nie ulega wątpliwości, że historia Beth nie odbiega tak bardzo od współczesnych realiów i problemów z uzależnieniem. Gambit królowej wciąga i zachwyca już od pierwszej strony, a stan ten trwa aż do ostatniego aktu.

Klimat Gambitu królowej to zdecydowanie tuż obok fabuły najmocniejszy atut zarówno książki, jak i jej ekranizacji. Kwestia uzależnienia od psychotropów również została pieczołowicie dopracowana - momentami nie wiadomo jaką twarz pokaże światu Beth, co zdecydowanie dodaje mrocznej aury. Walter Tevis zdecydowanie nie oszczędza Beth, która w jednej chwili potrafi przejść z czystszego geniuszu do aktów szaleństwa, czemu towarzyszy cała gama emocji, a przy tym nieustannie spotyka się z rasizmem czy seksizmem. Historia Beth ani przez chwilę nie pozostaje laurkowa, czy zbytnio przekoloryzowana, co pokazuje, że pomimo trudnej przeszłości, wybitnej szachistce potrzeba determinacji i wytrwałości, aby dojść do upragnionego celu. 

Szczerze mówiąc, względem stylu w jakim została napisana ta powieść, mam raczej mieszane odczucia. Niekiedy byłam naprawdę pod wrażeniem mnogości emocji, jakie się przez tą książkę przewijały, a z drugiej strony bywało, że niektórym aspektom poświęcono zbyt wiele stron, co potrafiło momentami uśpić moją czujność. Niewątpliwie jednak, Walter Tevis umie pisać i wie, jak wzbudzić zainteresowanie czytelnika.

W kwestii bohaterów Gambitu, Beth to niejedna postać, której kreacja urzeka swoją wyrazistością, jednak zdecydowanie jest najbardziej nieszablonowa spośród nich wszystkich. Walter Tevis nie poskąpił Beth niezwykle chłonnego i szybkiego umysłu stratega, czy determinacji, dzięki czemu bohaterka zdołała wywalczyć sobie pozycję w świecie szachów. Co więcej, postać Beth, mimo iż jest główną bohaterką w zasadzie przez cały czas pozostaje pod osłoną tajemnicy, ciężko domyśleć się, jakie naprawdę są jej myśli, zwłaszcza kiedy z genialnej szachistki staje się kobietą balansującą na granicy szaleństwa. Aspekt budowania tej postaci został wykonany naprawdę po mistrzowsku i bardzo chciałabym, aby Gambit królowej doczekał się kontynuacji - nie tylko przez niebanalną fabułę, ale także samą postać Beth, która w dalszym ciągu pozostaje intrygującą zagadką.

Podsumowując, Gambit królowej to świetne dzieło - zarówno pod postacią książki, jak i serialu. To jedna z zdecydowanie tych lepszych pozycji z jakimi mogłam się zetknąć -jeszcze na początku tego roku, oby takich więcej!
Gambit królowej zdecydowanie jest pozycją, którą polecam - dojrzali Czytelnicy z pewnością wśród różnorodnych intryg, jakie zostały tutaj wplecione, znajdą coś dla siebie. Miłośnikom produkcji serialowej, mocno polecam sięgnięcie po pierwowzór, aby zagłębić się w to nieszablonowe dzieło, a także lepiej poznać bohaterów. Myślę, że w świetle powyższych argumentów dalsze słowa są zbędne i wystarczy jedynie dodać: przeczytajcie, bo naprawdę warto!
Moja ocena:9/10 :)
Czytaj dalej »
on 17 lutego 4
Podziel się!
Etykiety
obyczajowe, sztuka
Nowsze posty
Starsze posty

11 lutego

Gilmore Girls

Gilmore Girls to serial niemal tak kultowy jak Friends, również ma już swoje lata. Do obejrzenia pierwszego odcinka zachęciła mnie moja Przyjaciółka i w zasadzie więcej nie było potrzebne - podobnie jak w przypadku Friends, zakochałam się w Gilmore niemal od samego początku. Te dwa seriale mają w sobie niezaprzeczalny urok i pomimo upływu czasu nadal upajają magią klimatu z lat 90 tych.
NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:
Serial opowiada o niezwykłej relacji - przyjaźni między Lorelai a jej młodszą o zaledwie szesnaście lat córką, którą wychowuje samotnie. Gdy Rory dostaje się do prestiżowej szkoły, jej matka zrywa z postanowieniem sprzed lat i postanawia odnowić kontakty z własnymi rodzicami, których majątek może umożliwić Rory edukację na znacznie wyższym poziomie.
Przyznam szczerze, że nie potrzeba było zbyt wiele czasu, abym wciągnęła się w ten serial - wejście w świat Lorelai i Rory okazało się niesamowicie łatwe i podczas tych kilku sezonów, ani razu nie odczułam jakiegokolwiek znudzenia. Okraszone magią dawnych lat miasteczko Satrs Hollow miało w sobie urok, do którego chciało się wracać, podobnie było w przypadku jego mieszkańców. Wieczory spędzone na kolejnych odcinkach pozwalały mi się odstresować po ciężkim dniu zajęć, czy wyjątkowo angażującym kolokwium. Jestem pewna, że podobnie, jak w przypadku Friends na pewno powrócę do tego serialu!

Choć opis, jaki przytoczyłam sugeruje pewien szkolny schemat, Gilmore zdecydowanie wymyka się jakiejkolwiek schematyczności, a już bynajmniej czasowej. Kochane kłopoty to mnogość wątków pobocznych, począwszy od codziennych i tradycyjnych "nastoletnich" problemów, kłopotów miłosnych zarówno w wykonaniu Lorelai, jak i Rory, czy też tych bardziej złożonych, jak choćby okres studiów Rory, na który musiałam czekać jakieś 4 sezony, gdzie bohaterka napotyka wszelkiej maści problemy, z którymi de facto musi sobie sama poradzić, co niestety nie zawsze jej się udało. Niesamowicie spodobało mi się samo podejście duetu matki-córki względem okresu studiów-traktowanie tego czasu, jako "najważniejszego w całym życiu" idealnie pokrywa się z moim podejściem, pewnie dlatego tak bardzo ciekawiło mnie studenckie życie młodej Gilmore. Zasadniczo jednak najważniejszym wątkiem stanowiącym fundament dla całokształtu tego serialu jest ukazanie relacji, niesamowitej więzi, jaka łączy obie kobiety Gilmore, matkę i córkę - zresztą niekoniecznie w samych superlatywach, gdyż kontrast między tymi dwiema bohaterkami również został świetnie wyeksponowany. Dodatkowo, serial ten raczej stroni od wielkiego szumu i dramy, skupiając się na zwykłych codziennych problemach, jakie napotykają Lorelai i jej córka, a które wraz z wiekiem wcale nie maleją. Przyznam jednak, że niesamowicie spodobał mi się wątek "In omnia paratus", czyli pojawienie się przesławnej studenckiej grupy Brygady Życia i Śmierci, którą mogłabym oglądać chyba bez koca, jak również wątek redaktorski Yale Daily News.

Akcja Gilmore Girls skupia się bardziej na dojrzewaniu postaci, niż faktycznie samej akcji -  a nie ulega wątpliwości, że w miarę upływu czasu zmienia się bardzo wiele. Choć zasadniczo pewne wątki nie umierają, niektóre nawet podczas ostatniego sezonu pozostają niedopowiedziane, co momentami budziło moją irytację. Dziesięcioletni przeskok czasowy, czyli A Year in the Life raczej zbyt wiele nie wyjaśnia, a pozostawia w sferze kolejnych domysłów, sprawiając momentami wrażenie naciągania niektórych wątków. Faktem jest jednak, że większość postaci przechodzi symboliczną przemianę wraz z wiekiem, jednakże nie wszyscy zmieniają się na lepsze. W tym wypadku Gilmore Girls po raz kolejny zasłużyło u mnie na wielkiego plusa stroniąc od jakiejkolwiek idealizacji czy to postaci, czy czegokolwiek innego. Wszechobecny realizm i naturalność niezmiennie nadal grają pierwsze skrzypce.

Klimat Gilmore Girls to moim zdaniem największy atut tego serialu. Muszę przyznać, że atmosfera tego serialu jest naprawdę magiczna. Z niesamowitą dokładnością przybliżono codzienne życie Lorelai i Rory, a przy tym pozbawiono je całej otoczki idealizmu, co znacznie podniosło wiarygodność serii. Twórcy nie poszli śladem wielkich Hollywoodzkich produkcji, ale postawili na jakość umiejscawiając akcję w uroczym miasteczku Stars Hollow, słynącego ze zwyczajnych, słowem życiowych problemów, a przy tym okraszonego magią lat 90'. Co więcej, Gilmore Girls słynie z nawiązań do popularnych dzieł kultury: muzyki, kina i oczywiście literatury. Wstawianie gdzieniegdzie cytatów z poszczególnych dzieł dodatkowo ubarwia serial i mocno ociepla odbiór. Gilmore Girls to nie tylko życiowe problemy, ale również spora skarbnica kultowych cytatów z dorobku kultury popularnej.

Bohaterowie to kolejny atut Kochanych Kłopotów - jak pisałam wcześniej - skupiono się na ukazaniu wiarygodności postaci, nie zaś na ich idealizacji. W zasadzie każdej postaci możnaby mieć coś do zarzucenia, ale zarazem właśnie przez to nie sposób ich nie pokochać. Rory początkowo przedstawiona jako grzeczna nastolatka kochająca książki i naukę, podczas kolejnych sezonów przechodzi drastyczną przemianę. Momentami ciężko było mi się do niej ustosunkować - wydawała się zbytnio uzależniać od narzucanych jej oczekiwań, a nie podążać za głosem serca. Na jaw wyszedł również jej raczej lichy kręgosłup moralny. Niezmiennie jednak, obydwie bohaterki - Rory i jej matka przechodzą przemianę, stopniowo uczą się na swoich błędach, niekiedy jednak (niestety) wciąż postępują wyjątkowo naiwnie. Faktem jest jednak, to, że praktycznie każda postać w tym serialu została oddana w sposób realistyczny i na przestrzeni lat bohaterowie Ci ulegają przemianom, co oceniam na bardzo duży plus, zarówno dynamikę postaci, jak i ich zróżnicowane charaktery. Gilmore Girls nie słodzi, ani nie krytykuje, a jedynie pokazuje, że tak naprawdę każdemu daleko do doskonałości.

Podsumowując, Gilmore Girls to niezwykle ciepła produkcja, która wspaniale umili czas wieczorną porą. Nie brakuje tam również pewnego humoru, a co za tym idzie, serial ten naprawdę cudownie odpręża. Podczas seansu warto zaopatrzyć się w filiżankę, bądź kubek pysznej kawy, gdyż, co jest ogromnie znaczące kobiety Gilmore są absolutnie zakochane w kawie (jak ja! :)). Jestem przekonana, że Gilmore Girls jeszcze na długo pozostanie w moim sercu.

Gilmore Girls to serial, który polecam całym moim sercem, a który miłośników dobrych seriali z pewnością nie zawiedzie. Dodatkowo, bohaterowie są niesamowicie autentyczni, zatem zasadniczo każdy może spotkać swojego sobowtóra. Polecam wszystkim ambitnym! Moja ocena: 8/10.:)

Czytaj dalej »
on 11 lutego 13
Podziel się!
Etykiety
komedia, obyczajowe, współczesność
Nowsze posty
Starsze posty

04 lutego

seria "Bridget Jones"- Helen Fielding

Przygodę z serią Helen Fileding rozpoczęłam tuż przed końcem wakacji za sprawą mojej siostry, która polecała mi tą serię, jako dobrą na odprężenie. I choć nie czytałam tej serii chronologicznie, nie przeszkodziło mi to w odbiorze lektury. Pierwszy tom, po jaki sięgnęłam, Dziecko pożarłam dosłownie  w ciągu jednego, może dwóch wieczorów. Będąc już po lekturze serii, nadal uważam Dziecko za swój ulubiony tom w kontekście najbardziej odprężającej części czworoksiągu o Bridget Jones. Całą serię oceniam natomiast raczej pozytywnie, choć kilka rażących mnie mankamentów by się  znalazło, aczkolwiek stały sentyment do trzeciego tomu każe mi patrzeć na nie "przez palce".

NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:
Dzienniki Bridget Jones to zabawna seria, ukazująca życie tytułowej początkowo 30 letniej Bridget, znanej jako trzpiotkę, nieco zwariowaną kobietkę niepozbawioną jednak ambicji. Seria skupia się na wzlotach i dość częstych upadkach Bridget, a ponadto otaczających ją przystojnych mężczyznach, Marku Darcy'm i jego odwiecznym rywalu Danielu Cleaverze. Nie brakuje również paczki przyjaciół Bridget: feministki Sharon, Toma, Jude oraz Talithy, którzy nierzadko wyciągają tytułową bohaterkę z tarapatów.
Seria Bridget Jones składa  się z czterech tomów, i o ile dwa ostatnie tomy, Dziecko oraz Szalejąc za facetem bardzo mi się spodobały i potrafiłam je docenić, o tyle do tomów początkowych byłam raczej sceptyczna. Stąd ogółem mój stosunek do tej serii był raczej ambiwalentny, a do poszczególnych  tomów już niemal skrajny. Niekiedy nie wiedziałam, czy powinnam się śmiać z poszczególnych scen, czy załamywać ręce nad Bridget. Ostatecznie jednak przeważył sentyment i ciepły stosunek do tomu trzeciego, czyli Dziecka, gdzie równoważyły się proporcje komizmu czy powagi. 

Fabuła Bridget Jones w dwóch pierwszych tomach nie została zbyt wyraziście zarysowana, a ograniczała się jedynie do dziennikowych zapisów. Faktem jest jednak, że pewne kluczowe momenty zostały przedstawione znacznie szerzej, co pozwoliło na wytworzenie  pewnego napięcia. Jak pisałam wcześniej, dwa pierwsze tomy nie wywarły na mnie zbyt dobrego wrażenia, niekiedy nie mogłam pozbyć się odczucia, że Fielding poświęca sporo stron na bardziej trywialne aspekty, niż te faktycznie wnoszące coś do fabuły, jak  chociażby  dzienny zapis liczby kalorii.  Natomiast kolejne dwa tomy znacznie podniosły poziom prozy Fielding, perspektywa fabuły została poszerzona, co odebrałam bardzo pozytywnie. Znacznie łatwiej było mi się wtedy wciągnąć, o czym najlepiej świadczy fakt, iż przeczytanie Dziecka zajęło mi kilka godzin. Sama postać Bridget również dojrzała, a ja z każdym kolejnym tomem coraz bardziej przywiązywałam się do tej postaci.  

Analogiczna  sytuacja w przypadku akcji tej  serii - można wręcz powiedzieć, że napięcie występuje tam w znikomej ilości. Napięcie najmocniej zostało zbudowane w tomie ostatnim, gdzie Bridget staje przed niełatwym zadaniem wychowania dwójki dzieci, a sama tęskni za życiem miłosnym. I choć pojawiają się w niej przebłyski dawnego lekkiego humoru, zdecydowanie dominuje ton powagi, gdzieniegdzie przeplatanej z słodką naiwnością i pogodą ducha Bridget, która pomimo przybyłych lat nadal pozostała zabawną (starszą) panią. 

Helen Fielding z pewnością ma talent do łamania schematów i wychodzenia poza konwencję "nudnego i szarawego" dnia codziennego. Komediowy charakter jej prozy wygląda zza każdej strony, tak aby wywołać uśmiech na twarzy. Podczas lektury Bridget Jones nie sposób się nie śmiać - czy to ironicznie, pobłażliwie lub radośnie. Każdy rodzaj śmiechu jest tutaj wręcz pożądany.  Wesoły charakter serii Bridget Jones stanowi jej ogromny walor, podkreśla lekkość odbioru i pozwala przyjemnie się odprężyć po ciężkim dniu.

Styl Helen Fielding w zasadzie buduje każdy najmniejszy aspekt tej serii, bowiem jego prostota, brak tendencji do zachowania powagi, czy wyszukanego stylu i wszechobecny humor sprawiają, że Bridget Jones stanowi doskonałą przygodę na wieczór, a zarazem odskocznię od własnych problemów. Fielding nie sili się na sztuczność wyrazu, ale przedstawia jego naturalność - nie boi się używać wulgaryzmów, nie przeraża jej powtarzalność i utarty schemat. To wszystko sprawia, że Bridget Jones jako postać zyskuje na wiarygodności, nie jest sztampowa ani przerysowana, a wyłącznie naturalna ze skłonnością do roztrzepania czy naiwności.

Bohaterowie serii z pewnością nie zaliczają się do ideałów, przeciwnie, Fielding zbyt mocno ceni sobie naturalność i realizm, by idealizować którąkolwiek ze swoich  postaci. Eksponuje za to wady, jednak robi to w taki sposób, aby uniknąć ich przerysowania. Jej postacie zdecydowanie są realistyczne i pozbawione sztuczności, a przez to łatwo zapałać do nich sympatią. Bardzo polubiłam Bridget, jak również inne postacie, kto wie, może kiedyś (najlepiej przed obroną: D ) sięgnę ponownie po Bridget Jones. Dziecko lub Szalejąc za facetem?

Reasumując, całą serię oceniam zdecydowanie na plus, bardziej za sprawą sentymentu względem tomu trzeciego. Niemniej, seria o Bridget Jones była bardzo dobrą przygodą - nie wybitną, ale - komediową, którą na pewno będę bardzo ciepło wspominać.
Bridget Jones to zabawna seria, która łatwo przypadnie do serca zarówno za sprawą książek jak i filmów.  Nie jest to seria wysokich lotów, za to zdecydowanie sprawdzi się jako odskocznia dla odprężenia przed sesją lub ważnym egzaminem, czy też niemalże "życiowy" poradnik dla młodej (albo i nie) samotnej matki. 
Moja ocena: 8/10 :)



Czytaj dalej »
on 04 lutego 1
Podziel się!
Etykiety
komedia, obyczajowe, romans, współczesność
Nowsze posty
Starsze posty

02 lutego

Podsumowanie stycznia 2021

 Rozpoczął się luty, co oznacza, że sesja lada moment za pasem, ale za to później chwila studenckiego oddechu. Z tego też tytułu mój czas wolny był - i póki co, jest raczej ograniczony, wypełniony nauką na poszczególne przedmioty. A styczeń, jak to styczeń po świętach bardzo szybko przeleciał, aczkolwiek jestem z siebie dumna, co wynika  ze sporej ilości postów w tamtym miesiącu. Odkąd rozpoczęłam kolejny rok studiów, chyba nie osiągnęłam jeszcze takiej liczby wpisów na miesiąc, a ten wynik bardzo sobie chwalę. Chciałabym powiedzieć, że luty zapowiada się podobnie, ale wiem, że nie zważywszy, na ilość spraw studenckich. Niemniej, wpisy na pewno będą się pojawiać, nawet mam już  kilka zaplanowanych. 
NALEŻY CZYTAĆ PRZY PIOSENCE:

Jednakże wracając do obfitego literacko stycznia - udało mi się przeczytać 6 książek, co przy znikomej ilości czasu, uważam  za bardzo dobry wynik! Miniony już miesiąc rozpoczęłam od dokończenia trylogii o przygodach Magnusa Chase'a Ricka Riordana <recenzja>, która otrzymała ode mnie 6 gwiazdek, aczkolwiek nie powiedziałabym, żeby była to pozycja pretendująca do Najlepszej Książki Miesiąca. Następnie sięgnęłam po książki z kategorii nagrodzonych za swoją wybitność, czyli Nowy Wspaniały Świat Aldousa Huxleya <recenzja> oraz Nie opuszczaj mnie Kazuo Ishiguro <recenzja>, obydwie te pozycje wspominam bardzo miło na miarę literackiej uczty. Później przyszedł czas na inne studenckie dzieła: Zbójców Fridericha Schillera oraz Fausta Goethe'go, nie wspominając już o serii artykułów. Pod koniec stycznia zakończyłam także przekomiczną i miłą przygodę z serią Bridget Jones autorstwa Helen Fielding, z której niebawem można spodziewać się recenzji.


CO W LUTYM?

Szczerze powiedziawszy, wyrażenie "wielkie plany, mało czasu" świetnie znajduje u mnie potwierdzenie. Niebawem zacznie się sesja, egzaminy i pisanie prac zaliczeniowych, stąd raczej luty wypełniony będzie nauką. Niemniej jednak po sesji, gdy będę miała chwilę czasu na pewno chętnie zanurzę się w przyjemnej powieści, jak i odprężającym serialu. Oprócz niżej podanych tytułów, na pewno sięgnę po jakąś angielskojęzyczną pozycję. Mam więc nadzieję, że luty także przyjemnie mnie zaskoczy pod względem czytelniczym.


Czytaj dalej »
on 02 lutego 3
Podziel się!
Etykiety
podsumowanie, zapowiedź
Nowsze posty
Starsze posty
Nowsze posty Starsze posty Strona główna
Subskrybuj: Posty (Atom)

O AUTORCE

O AUTORCE
26 - letnia Magister Polonistyki-Literaturoznawstwa. Z zamiłowania książkoholiczka, literaturoznawczyni i blogerka, rysowniczka, a także miłośniczka języków obcych i azjatyckich dram. Kto wie, może i w przyszłości także pisarka? Możliwości jest mnóstwo! :) Aktualnie spełnia się dziennikarsko pracując w redakcji WUJ-a oraz redaktorsko współpracując z Wydawnictwami ZNAK oraz Moc Media. Przyszła bibliotekoznawczyni i arteterapeutka, która uczy się języka migowego.

Cytat, określający mnie chyba najlepiej

Cytat, określający mnie chyba najlepiej

TERAZ CZYTAM

TERAZ CZYTAM
Osobliwy dar Vanilii Bourbon

W tym roku chcę przeczytać...

W tym roku chcę przeczytać...
#Wyzwanie LC 2025#

Recenzje/Wpisy planowo

*01.06 - "Opiekunka marzeń", Agnieszka Krawczyk * 01.06 - podsumowanie czytelnicze półrocza 2025 i plany na czerwiec 2025 *02.06 - "Wstawaj Alicja", Dorota Chęć [wieczór] *03.06 - "Żywe serce", Piotr Pawlukiewicz [wieczór] *04.06 - "Studium zatracenia", Ava Reid [wieczór] *05.06 - "Burza", Sunya Mara [wieczór] Następne tytuły wpisów podam niebawem! :)

Znajdź mnie!

  • Lubimy Czytać
  • Strona na facebooku
  • Twitter
  • Instagram

Szukaj na tym blogu

Statystyka

Subskrybuj

Posty
Atom
Posty
Komentarze
Atom
Komentarze

Obserwatorzy

Popularny post

  • Kącik serialowy: Moon Lovers: Scarlet Heart Reyo- magia księżyca
    Tytuł oryginalny:   달의 연인 – 보보경심 려 Tytuł (latynizacja):   Dalui Yeonin – Bobogyungsim Ryeo Tytuł (alternatywny):  Time Slip: Rye...
  • Kącik serialowy: Goblin, Guardian: The Lonely and Great God- potęga przeznaczenia
    Tytuł oryginalny:   도깨비 Tytuł (latynizacja):   Dokkaebi Tytuł (alternatywny):  Goblin: The Lonely and Great God Gatunek:   fantasy, m...
  • "Shinsekai Yori"- Yuusuke Kishi
    tytuł oryginału: 新世界より tłumaczenie: Z Nowego Świata wydawnictwo:  Kōdansha data wydania: 23 stycznia 2008 liczba stron:870 sło...

Archiwum

  • ►  2025 (9)
    • ►  cze 2025 (2)
    • ►  kwi 2025 (1)
    • ►  mar 2025 (4)
    • ►  lut 2025 (2)
  • ►  2024 (11)
    • ►  gru 2024 (1)
    • ►  lis 2024 (1)
    • ►  lip 2024 (1)
    • ►  cze 2024 (1)
    • ►  maj 2024 (2)
    • ►  kwi 2024 (2)
    • ►  mar 2024 (1)
    • ►  sty 2024 (2)
  • ►  2023 (31)
    • ►  gru 2023 (2)
    • ►  lis 2023 (2)
    • ►  paź 2023 (4)
    • ►  wrz 2023 (3)
    • ►  sie 2023 (3)
    • ►  lip 2023 (3)
    • ►  maj 2023 (2)
    • ►  kwi 2023 (1)
    • ►  mar 2023 (5)
    • ►  lut 2023 (5)
    • ►  sty 2023 (1)
  • ►  2022 (46)
    • ►  gru 2022 (5)
    • ►  lis 2022 (4)
    • ►  paź 2022 (4)
    • ►  wrz 2022 (5)
    • ►  sie 2022 (6)
    • ►  lip 2022 (6)
    • ►  cze 2022 (1)
    • ►  maj 2022 (3)
    • ►  kwi 2022 (3)
    • ►  mar 2022 (5)
    • ►  lut 2022 (2)
    • ►  sty 2022 (2)
  • ▼  2021 (38)
    • ►  gru 2021 (2)
    • ►  lis 2021 (4)
    • ►  paź 2021 (3)
    • ►  wrz 2021 (3)
    • ►  sie 2021 (4)
    • ►  lip 2021 (4)
    • ►  cze 2021 (1)
    • ►  maj 2021 (2)
    • ►  kwi 2021 (2)
    • ►  mar 2021 (2)
    • ▼  lut 2021 (6)
      • 5 miniseriali, jakie ostatnio obejrzałam
      • "Pacjentka" - Alex Michaelides
      • "Gambit królowej" - Walter Tevis
      • Gilmore Girls
      • seria "Bridget Jones"- Helen Fielding
      • Podsumowanie stycznia 2021
    • ►  sty 2021 (5)
  • ►  2020 (49)
    • ►  gru 2020 (3)
    • ►  lis 2020 (2)
    • ►  paź 2020 (4)
    • ►  wrz 2020 (4)
    • ►  sie 2020 (6)
    • ►  lip 2020 (5)
    • ►  cze 2020 (3)
    • ►  maj 2020 (2)
    • ►  kwi 2020 (5)
    • ►  mar 2020 (5)
    • ►  lut 2020 (6)
    • ►  sty 2020 (4)
  • ►  2019 (66)
    • ►  gru 2019 (6)
    • ►  lis 2019 (4)
    • ►  paź 2019 (5)
    • ►  wrz 2019 (9)
    • ►  sie 2019 (9)
    • ►  lip 2019 (6)
    • ►  cze 2019 (5)
    • ►  maj 2019 (6)
    • ►  kwi 2019 (2)
    • ►  mar 2019 (3)
    • ►  lut 2019 (5)
    • ►  sty 2019 (6)
  • ►  2018 (59)
    • ►  gru 2018 (5)
    • ►  lis 2018 (5)
    • ►  paź 2018 (7)
    • ►  wrz 2018 (9)
    • ►  sie 2018 (7)
    • ►  lip 2018 (3)
    • ►  cze 2018 (8)
    • ►  maj 2018 (2)
    • ►  kwi 2018 (2)
    • ►  mar 2018 (3)
    • ►  lut 2018 (3)
    • ►  sty 2018 (5)
  • ►  2017 (5)
    • ►  gru 2017 (4)
    • ►  lis 2017 (1)

Polecany post

Podsumowanie okresu styczeń-maj 2025 i plany na czerwiec

Napisz do mnie w sprawie recenzji/artykułu/wywiadu :)

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

Etykiety

Japonia (13) King (3) Murakami (6) PLOTKARA (3) Zafon (5) anime (3) arabia (1) autobiografia (5) baśnie (22) dla nastolatków (23) drama (5) fantasy (64) historyczne (32) holocaust (1) klasyk (22) klasyka dla nastolatków (11) klasyka dziecięca (2) komedia- czarny humor (12) kultura słowiańska (5) medyczne (5) mit (3) miłość (38) obyczajowe (115) podsumowanie (74) postapo (23) psychologia (30) psychologiczne (47) romans (53) science-fiction (23) stosik książkowy (29) sztuka (4) tag (2) thiller (26) thriller (14) wojna (9) współczesność (100) zapowiedz (27) zwierzęta (3) świat komiksu (1) święta (5)

Prawa Autorskie

Zabraniam kopiowania MOICH tekstów i zdjęć bez uprzedniego zezwolenia.

Ustawa z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych za kradzież tekstów, czy zdjęć bez upoważnienia autora przewiduje karę pozbawienia wolności do lat 2-ch i/grzywnę.

Bardzo proszę o uszanowanie mojej pracy.

Obsługiwane przez usługę Blogger.
Ⓒ 2018 Z Dziennika Książkoholiczki. Design created with by: Brand & Blogger. All rights reserved.